23.01.2016

Anglikanie zapuszczają brody



Najprzewielebniejszy dr Richard Chartres, który piastuje urząd anglikańskiego ordynariusza Londynu, publicznie pochwalił proboszczów z East Endu za to, że ci zapuścili brody. Dr Chartres już od dawna nosi zarost, ale to nie chęć przypodobania się przełożonemu skłoniła wspomnianych duchownych do zapuszczenia bród. Nie było nim też pragnienie gonienia za modą. Rzeczywistym powodem była chęć „zamanifestowania otwartości” na kulturę wyznawców Mahometa, którzy stanowią większość mieszkańców wschodniego krańca stolicy Zjednoczonego Królestwa.

Barba non facit philosophum – broda nie czyni mędrcem.

Jakub Pytel

30.12.2015

„Bułgarski ślad” poznańskiego indultu



Ilekroć nachodzą mnie myśli, że lata poświęcone podtrzymywaniu przy życiu najstarszego polskiego „indultu” – mowa o poznańskich Mszach indultowych, o których burzliwej historii pisałem tutaj i tutaj – to lata zmarnowane, lata stracone, tylekroć Opatrzność Boża na różne sposoby udowadnia mi, że nie mam racji i wskazuje błogosławione owoce naszych ówczesnych trudów. Najczęściej czyni to przypominając o ludziach, którzy dzięki tym celebracjom odkrywali piękno tradycyjnej łacińskiej liturgii (często jako ministranci), a dziś sami, jako katoliccy kapłani stale lub często ją sprawują „na większą cześć i chwałę Bożą, a nam na pożytek nasz zbawienny” (a są wśród nich księża diecezjalni i zakonni, z instytutów Ecclesia Dei i Bractwa Św. Piusa X). Bywa jednak, że Opatrzność bardzo mnie zaskakuje. Jedną z niespodzianek było niedawne spotkanie z człowiekiem, który właśnie dzięki poznańskiemu indultowi rozkochał się w tradycyjnej liturgii – najpierw łacińskiej, a później wschodniej – i, zostawszy kapłanem i misjonarzem, posługuje teraz unitom w Bułgarii. Takie przypadki pokazują jak różnymi drogami podąża łaska. 


I dlatego dobrze, że w Grodzie Przemysła, gdzie Msza w rycie klasycznym sprawowana jest teraz w kilku miejscach, wśród nich i w kaplicy Bractwa Św. Piusa X, indult wciąż, mimo ograniczeń i niechęci, ma siłę trwać. Podziwiam, bo pamiętam. Podziwiam wytrwałość i wspominając przykład bułgarskiego misjonarza życzę jej jeszcze bardzo wiele. 


Jakub Pytel



---***---

Jesteśmy dziś w szóstym dniu Oktawy, a do Trzech Króli pozostało dni osiem, co znaczy, że Święta Bożego Narodzenia nie dobiegły jeszcze półmetka, dlatego wszystkim Szanownym (a zaniedbywanym) Czytelnikom, wszystkim Przyjaciołom i Znajomym życzę błogosławieństwa od Bożej Dzieciny i wszelkich łask Bożych w Nowym Roku Pańskim 2016.

9.10.2015

Newman. 170 lat od konwersji



Dziewiątego października 1845 r. w Littlemore koło Oksfordu John Henry Newman złożył katolickie Wyznanie Wiary i z rąk o. Dominika Barberiego przyjął Chrzest św. sub conditione

Dziś mija 170 lat od tamtych wydarzeń. Z tej okazji pragnę zachęcić do lektury blogu pt. „John Henry Newman”, którego celem jest promowanie osoby, życia i myśli Błogosławionego Kardynała, zwłaszcza udostępnianie przekładów jego kazań z ośmiu tomów „Kazań parafialnych” (Parochial and Plain Sermons). Autorem blogu jest Marcin Kuczok, doktor nauk humanistycznych w zakresie językoznawstwa angielskiego, adiunkt w Instytucie Języka Angielskiego na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego oraz autor angielskojęzycznej monografii poświęconej językowi kazań J. H. Newmana zatytułowanej The Conceptualisation of the Christian life in John Henry Newman’s Parochial and Plain Sermons

Jakub Pytel

2.10.2015

Psy, wieprze i perły



Kolejny raz, pewnie już trzeci lub czwarty, zetknąłem się z sytuacją, w której rodzice-ateiści postanowili ochrzcić dziecko. Choć ze względu na deklaracje publiczne można zaliczyć ich do воинствующих безбожников, to uznali, że Paryż wart jest Mszy, czyli że warto zapłacić chrztem za spokój w rodzinie. Cóż, i tak w życiu bywa. Tyle, że wspomniani „wojujący bezbożnicy” okazali się ludźmi na tyle uczciwymi (ideowymi?), że niczego przed Kościołem nie udawali – lojalnie ostrzegli proboszcza, że są niewierzący i że na chrzest zgodzili się ze względu na wolę rodziny. Co więcej, zadeklarowali, że ich syn będzie nosić imię „świeckie” i że jeśli kapłan, jako przedstawiciel Kościoła przekona ich wierzących bliskich, że taka ceremonia nie powinna mieć miejsca, to przyjmą to z zadowoleniem. Ku ich zaskoczeniu ksiądz nie zniechęcał do chrztu (którego przecież udziela się przez wzgląd na wiarę rodziców!), ale przeciwnie – wywarł na ateuszy taką presję, tak bardzo i po sekciarsku „zbombardował miłością”, że ci w końcu uczestniczyli w ceremoniach tak samo jak wszyscy inni wierzący rodzice (zastrzegli, że nie złożą deklaracji o katolickim wychowaniu dzieci – złożyli ją chrzestni – oraz nie wyznają wiary, ale „szatana i wszystkich spraw jego” zgodnie się wyparli [sic!]). 

Szafarz sakramentu był bardzo zadowolony z wykonanej roboty, bo przecież dusza dziecka została uwolniona od grzechu pierworodnego, a ono samo włączone do społeczności Kościoła katolickiego. Nie pomyślał jednak o tym, że przy braku cudu wychowanie uczyni z nowo ochrzczonego ateistę, a być może nawet walczącego ateistę, który za lat 20 będzie nękać następcę tegoż proboszcza pozwami o wykreślenie z księgi chrztów i, na zgubę własnej duszy, siać zgorszenie. Szafarz sakramentu tak bardzo skupił się na cytacie ze św. Marka: „Dopuśćcie dziatkom przychodzić do mnie, a nie zabraniajcie im; albowiem takich jest królestwo Boże” (Mk 10,14), że zupełnie zapomniał o słowach zapisanych u św. Mateusza: „Nie dawajcie psom tego, co święte, ani nie rzucajcie pereł waszych przed wieprze” (Mt 7,6). Cytat ten jest powszechnie znany jako krótkie „nie rzucajcie pereł przed wieprze”, co brzmi pysznie, pogardliwie; tymczasem Chrystus Pan wypowiedział to jako przestrogę i wyjaśnił: „By ich przypadkiem nie podeptały nogami swymi, i obróciwszy się, żeby was nie rozszarpały”. Jest to więc wezwanie do daleko posuniętej ostrożności i roztropności, do tego, by zapobiegać, a nie leczyć, by nie prowokować. 

I na koniec: czy powyższego nie można jakoś odnieść do sprawy przyjmowania w Europie muzułmańskich uchodźców? Część z nich, ci, którzy mogą zostać odesłani do kraju pochodzenia jako imigranci ekonomiczni, przyjmuje chrzest w niemieckich protestanckich zborach, by móc później – nie bez racji – twierdzić, że powrót do ojczyzny przypłaci śmiercią. Korzyść jest obopólna, bo zbór zyskuje nie tylko wiernego, ale także potencjalnego płatnika podatku kościelnego. O tym, że podobne postępowanie na dłuższą metę się nie opłaca przekonał się Kościół katolicki w Skandynawii, gdzie dla uzyskania większej subwencji państwowej zapisywano do parafii wszystkich emigrantów z Polski, przyjmując, że skoro Polak, to i katolik. Gdy rzecz wyszła na jaw tamtejszy Kościół stracił nie tylko lwią część pieniędzy, ale i jako taki prestiż. 

Zatem, nie rzucajmy pereł przed wieprze, żeby obróciwszy się nas nie rozszarpały.

Jakub Pytel

13.09.2015

Aylan i obcięte piersi belgijskich zakonnic



Eurokomisarz Martin Schulz chce wymuszać solidarność siłą. To, że Niemcy są zdolni do przemocy i do najgorszych zbrodni jest prawdą znajdującą potwierdzenie w wydarzeniach historycznych. I to nie tylko z czasów II wojny światowej, ale również - pierwszej. Dowodzi tego choćby obszerna, bo ponad 800-stronicowa praca Jeffa Lipkesa pt. „Rehearsals: The German Army in Belgium: August 1914” (pol. Próba generalna: Niemiecka armia w Belgii. Sierpień 1914), której autor wyjaśnia, że przyczyn polityki terroru należy szukać w niemieckim Kultur

Niemniej, trzeba pamiętać, że część okrucieństw przypisywanych Niemcom to legenda stworzona przez propagandową machinę ich przeciwników. To podczas Wielkiej Wojny angielska prasa usiłowała niemieckich żołnierzy odczłowieczyć, a przynajmniej uczynić podludźmi – „barbarzyńskimi Hunami”, którzy w okupowanej Belgii mieli obcinać piersi katolickim zakonnicom, dzieciom wyłupiać oczy, a noworodkom wyrywać rączki. Oczywiście, od kul i pocisków ginęły zarówno zakonnice jak i dzieci, ale dopiero obrazy odpowiednio przesadzone mogły sprawić, że angielscy cywile wiedzeni porywem serce zechcą założyć mundury. Niedługo później podobne techniki manipulacji opinią publiczną rozwinął mistrz tego gatunku, niemiecki minister propagandy Josep Goebbels.

Historia lubi się powtarzać. Wówczas propagandyści posługiwali się martwymi dziećmi i dziś robią tak samo, czego dowodem jest historia małego imigranta Aylana Kurdi – jak się dziś okazuje, historia odpowiednio „podrasowana”. Bo chłopiec, choć  rzeczywiście tragicznie zginął, to w zupełnie innych okolicznościach, niż mówi jego ojciec, a powtarza machina propagandowa. Świadkowie twierdzą bowiem, że to ojciec Aylana był organizatorem przerzutu imigrantów, że nie robił tego bezinteresownie, i że łódź zatonęła w wyniku jego brawury i braku umiejętności kierowania nią. Niewiele to zmienia w oglądzie całej sytuacji, ale świadczy, że w tej i podobnych sprawach należy zachować daleko posuniętą ostrożność. 

A tak poza wszystkim, to o prawdziwej historii rodziny Kurdich mogliśmy się dowiedzieć tylko dlatego, że komisarz Schulz wciąż jeszcze nie ogłosił na terenie Unii Europejskiej stanu wyjątkowego i nie kazał internować części dziennikarzy – tych „nieodpowiedzialnych”. Ale już niedługo, niedługo… 

Jakub Pytel

8.09.2015

„Papież nie lubi Europy…”



Trzy cytaty znalezione na forum Rebelya w wątku zatytułowanym „Papież idiota. Straszne” i poświęconym problemowi kryzysu imigracyjnego:

„Podzielę się nieodpartym wrażeniem, które nie opuszcza mnie właściwie od początku obecnego pontyfikatu: Papież nie lubi Europy, stęchłego Starego Świata, winnego całego zła kolonializmu i misjonaryzmu, które musi odpokutować”.

(user Krygomski, 07.09.2015 00:06) 


„Albowiem Europa od jakichś 300 lat zasługuje już tylko na zniszczenie. Codziennie budzę się zdziwiony, że Sąd Boży jeszcze nie zatopił nas w Atlantyku”.

(user Groza Symetrii, 07.09.2015 00:06)


„Ziemkiewicz jest coraz dowcipniejszy: „Papież z urzędu musi dbać by nie zabrakło Kościołowi w przyszłości nowych męczenników”. 

(user nielubiegazety2, 6.09.2015 18:09)


Papież nie lubi Europy…

Jakub Pytel

6.09.2015

„Islamista w każdej parafii”?


„Trzeba, żeby każda parafia przygotowała miejsce dla tych ludzi, którzy prześladowani, którzy przyjadą tutaj, oczekując pomocnej ręki i tego braterstwa, którego gdzie indziej nie znajdują” – powiedział (powtarzając za papieżem Franciszkiem) abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, podczas Mszy św. w Chełmie odprawionej na zakończenie „peregrynacji znaków Światowych Dni Młodzieży” (sic!).

Trudno nie odnieść wrażenia, że apel abp. Gądeckiego został wygłoszony po to, żeby uciszyć różnych „głosicieli Ewangelii” w rodzaju stacji telewizyjnej TVN24 oraz lewicowych portali internetowych, których redaktorzy co rusz wypominają Kościołowi milczenie w kwestii imigrantów. Arcybiskup znakomicie rozumie, że to, o co apeluje nigdy się nie ziści. Imigranci zmierzają na Zachód i żeby zatrzymać ich w Polsce potrzebne są strzeżone obozy, a nie gościna w parafiach. Apel jest zatem posunięciem zręcznym. Zręcznym podwójnie, bo metropolita poznański wygłosił go na terenie diecezji, nad którą nie ma jurysdykcji i dlatego gest ten pozostanie jedynie symboliczny.

Ale czy to dobrze? Wcale nie! W sytuacji, gdy państwo pozostaje bezwładne i, co niemal pewne, w końcu ugnie się pod żądaniami Niemiec, Kościół mógłby stanąć na wysokości zadania i sformułować własną politykę imigracyjną. Po pierwsze, dlatego że nie powinien przechodzić obojętnie wobec ewangelicznego nakazu miłości bliźniego, a po drugie, żeby dać władzom do ręki odpowiednie statystki i ratować nasz kraj przed zalewem muzułmanów. Bo o ile państwo nie może odrzucać wniosków o status uchodźcy ze względu na to, jaką religię wyznaje składający, to Kościół jest już w tej mierze wolny – może sprowadzać do Polski chrześcijan. I powinien to robić. W imię współodpowiedzialności za Ojczyznę. Od 25 lat polski episkopat ma taki wpływ na władzę, jakiego biskupi w innych krajach (poza prawosławną Grecją) mogą mu tylko pozazdrościć; a skoro tak, to musi uznać, że część niepowodzeń tego ćwierćwiecza to również jego niepowodzenia. Chodzi oczywiście o demografię i, po części wynikającą z rozluźnienia więzów społecznych - emigrację. Dziś, tak jak w wiekach chwały i potęgi Rzeczpospolitej możemy spróbować podzielić się Ojczyzną i wzbogacić ją ludźmi ojczyzny pozbawionymi – miłosiernie, ale przede wszystkim rozumnie.

Gdyby poważnie potraktować apel abp. Gądeckiego, to Polska, dzięki Kościołowi, mogłaby od razu zaoferować gościnę 25 tys. prześladowanych chrześcijan. Wystarczyłoby, żeby każda z 10 tys. parafii przyjęła po jednej pięcioosobowej rodzinie. Owszem, byłoby to wyzwanie, ale wykonalne – rozsądne, bezpieczne i dobrze rokujące, gdy chodzi o asymilację uchodźców (swoją drogą tego typu akcja powinna już dawno zostać przeprowadzona w stosunku do Rodaków ze Wschodu).

Oczywiście jest jeszcze taka możliwość, że przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski poważnie traktuje swój apel o przyjęcie w parafiach uchodźców bez względu na to, kim są i w co wierzą, i że podejmie działania w tym kierunku. Wówczas, jako poznańczyk, oczekuję od abp Gądeckiego, że sam da przykład troski o uchodźców i zakwateruje kilka rodzin na Ostrowie Tumskim. Nie proponuję udzielenia im gościny w pałacu, bo byłaby to demagogia, ale można przecież wykwaterować z okazałego domu mieszkającego „w cieniu poznańskiej katedry” abp. Paetza, który przecież dysponuje jeszcze stumetrowym mieszkaniem w najlepszej dzielnicy Rzymu. 


Jakub Pytel

2.09.2015

Misjonarze



„W reakcji na ferwor ewangelizacyjny sprzed lat pięćdziesięciu misje zagraniczne traktowane są dziś ze sporą nieufnością (tekst powstał w 1931 r. - JP). Wielu urzędników w chwilach nieurzędowych przyznaje, że gdyby to od nich zależało, oczyściliby kraj z wszelkich misjonarzy; wiele osób prywatnych mówi, że nigdy nie zatrudni jako służącego „chłopca z misji” – zawsze są nieuczciwi i często bezczelni. Antyimperialistyczna interpretacja dziejów upatruje w misjonarzach forpocztę penetracji handlowej. Dla romantyków z upodobaniem do kolorytu lokalnego to smutasy, które kazały odziać się nagości, a zamiast pięknych rzeźb tubylców wszędzie porozstawiały gipsowe statuetki Najświętszego Serca. Poważniejsi socjologowi utrzymują, że wskutek zakazu ceremonii inicjacyjnych ulega erozji integralność plemienna i, co za tym idzie, cała tradycyjna struktura sprawiedliwości i moralności. Wielu duchownych w Europie nie potrafi, jak sądzę, powstrzymać niechęci na myśl o wielkich sumach zbieranych i przekazywanych corocznie ku wątpliwej korzyści odległych zakątków świata – sumach, które można by wykorzystać na miejscu na działalność o bezpośrednim i oczywistym znaczeniu. Heroiczne placówki misyjne atakowane są ze wszystkich stron. Nie da się spędzić w Kampali jednej nocy, by któraś strona nie próbowała pozyskać naszych względów. 

Oczywiście, z teologicznego punktu widzenia nie ma wątpliwości: każda duszyczka ochrzczona, wychowana w wierze, utwierdzana przez sakramenty w chrześcijańskim stylu życia – to czyste dobro, bez względu na to, czy zamieszkuje ciało czarne czy białe. Ponadto, ponieważ wzrost jest miarą życia, nie jest możliwe, by wiara się nie rozprzestrzeniała – ekspansja jest organicznie nierozłączna z jej istnieniem. Lecz we współczesnych kontrowersjach argumenty teologiczne są mało skuteczne. Wydaje mi się, że można to przypisać powszechnemu sceptycyzmowi, z jakim przyjmie się szerzenie kultury Zachodu; gdyby bowiem udało się uchronić Afrykę od jakiejkolwiek penetracji z zewnątrz, europejskiej, arabskiej czy hinduskiej, gdyby tutejsza ludność mogła żyć  niezłomnej ignorancji, tworząc od korzeni własną wiarę oraz instytucje, to wówczas, wiedząc jak spapraliśmy robotę w Europie i jak ogromne zło towarzyszy każdemu dobru, które zdołaliśmy osiągnąć, moglibyśmy uznać, że próba nawracania Afryki, kiedy są jeszcze poganie w Europie, była rzeczą szkodliwą. Jednakże jest całkiem pewne, że w dobie optymistycznej ekspansji poprzedniego stulecia Afryki nie zostawiono by w spokoju. Nieważne, czy by tego chciała – trafiłyby tam najgorsze śmieci naszego kontynentu; mechanizacja transportu, rządy przedstawicielskie, organizacja pracy, sztucznie pobudzany apetyt na różnorodność ubrań, jedzenie i rozrywki – wszystko to czyhało na Afrykanów tuż za rogiem. Europa ma tylko jedną dobrą rzecz, którą może komukolwiek zaproponować, i tę przynieśli misjonarze. Do Ugandy misjonarze dotarli przed kupcami i urzędnikami; temu właśnie zawdzięczamy ich wyjątkową pozycję jako administratorów całego szkolnictwa podstawowego  i średniego w kraju, gdzie edukację uważa się za najwyższą powinność rządzących”.

Evelyn Waugh, Daleko stąd. Podróż afrykańska (org. Remote People), Warszaw 2012, s. 214-215

1.09.2015

Jan Paweł I o Ratzingerze-proroku



Dnia 16 sierpnia 1977 r. kard. Albino Luciani, który rok później został papieżem i przybrał imię Jan Paweł I, odprawił Mszę o św. Rochu i wygłosił kazanie poświęcone prawdziwym i fałszywym prorokom. Patriarcha Wenecji powiedział wówczas m.in.: 

Papież Jan Paweł I i kard. Ratzinger
„Jeszcze zanim uczynił to św. Paweł, Pan Bóg sam przestrzegał: I powstanie wielu fałszywych proroków i zwiodą wielu (Mt 24,11). W Starym Testamencie Pan Bóg ubolewał: Nie posyłałem proroków, a oni biegali; nie mówiłem do nich, a oni prorokowali (Jer 23, 21). Biblia przypomina nam o prorokach Baala w nieludzkich czasach Jezabeli i Jehu (patrz 1 Krl 18 ;. 2 Krl 10, 19-25); przypomina nam również o osobistych i nadwornych prorokach, których bardziej interesowało pozyskanie łaski władców niż Pana Boga (1 Krl 22).

Myślę, ze konkluzja jest taka: proroctwo istnieje i od niektórych proroków można się wiele nauczyć. Ale jeżeli się nie wie jak odróżnić (pomiędzy prawdziwymi i fałszywymi prorokami), można doświadczyć wielu sporych trudności i przeciwieństw.

Kilka dni temu składałem gratulacje kardynałowi Ratzingerowi, nowemu arcybiskupowi Monachium w katolickich Niemczech – ku jego ubolewaniu zainfekowanych antyrzymskimi i antypapieskimi kompleksami. Otóż kardynał miał odwagę, aby publicznie stwierdzić, że  «Pana należy szukać tam, gdzie jest Piotr». 

Inni zdają się nie być prorokami, lecz przemytnikami. Używają swoich stanowisk żeby przedstawiać swoje własne opinie lub fałszywe idee i nauki odrzucone przez Magisterium,  jako nauczanie Kościoła (…) Biedny Kościół!

Podsumowując: ufajmy prorokom, ale tym prawdziwym (…) W tym miejscu warto wspomnieć słowa św. Pawła o tym, że prorokowanie jest dobre, że są inne dobre charyzmaty, ale na czele jest miłość Boga i bliźniego (1 Kor 13), której praktykowaniu przede wszystkim oddawał się św. Roch i św. Pius X”.  

Jakub Pytel 


Więcej: