2.09.2015

Misjonarze



„W reakcji na ferwor ewangelizacyjny sprzed lat pięćdziesięciu misje zagraniczne traktowane są dziś ze sporą nieufnością (tekst powstał w 1931 r. - JP). Wielu urzędników w chwilach nieurzędowych przyznaje, że gdyby to od nich zależało, oczyściliby kraj z wszelkich misjonarzy; wiele osób prywatnych mówi, że nigdy nie zatrudni jako służącego „chłopca z misji” – zawsze są nieuczciwi i często bezczelni. Antyimperialistyczna interpretacja dziejów upatruje w misjonarzach forpocztę penetracji handlowej. Dla romantyków z upodobaniem do kolorytu lokalnego to smutasy, które kazały odziać się nagości, a zamiast pięknych rzeźb tubylców wszędzie porozstawiały gipsowe statuetki Najświętszego Serca. Poważniejsi socjologowi utrzymują, że wskutek zakazu ceremonii inicjacyjnych ulega erozji integralność plemienna i, co za tym idzie, cała tradycyjna struktura sprawiedliwości i moralności. Wielu duchownych w Europie nie potrafi, jak sądzę, powstrzymać niechęci na myśl o wielkich sumach zbieranych i przekazywanych corocznie ku wątpliwej korzyści odległych zakątków świata – sumach, które można by wykorzystać na miejscu na działalność o bezpośrednim i oczywistym znaczeniu. Heroiczne placówki misyjne atakowane są ze wszystkich stron. Nie da się spędzić w Kampali jednej nocy, by któraś strona nie próbowała pozyskać naszych względów. 

Oczywiście, z teologicznego punktu widzenia nie ma wątpliwości: każda duszyczka ochrzczona, wychowana w wierze, utwierdzana przez sakramenty w chrześcijańskim stylu życia – to czyste dobro, bez względu na to, czy zamieszkuje ciało czarne czy białe. Ponadto, ponieważ wzrost jest miarą życia, nie jest możliwe, by wiara się nie rozprzestrzeniała – ekspansja jest organicznie nierozłączna z jej istnieniem. Lecz we współczesnych kontrowersjach argumenty teologiczne są mało skuteczne. Wydaje mi się, że można to przypisać powszechnemu sceptycyzmowi, z jakim przyjmie się szerzenie kultury Zachodu; gdyby bowiem udało się uchronić Afrykę od jakiejkolwiek penetracji z zewnątrz, europejskiej, arabskiej czy hinduskiej, gdyby tutejsza ludność mogła żyć  niezłomnej ignorancji, tworząc od korzeni własną wiarę oraz instytucje, to wówczas, wiedząc jak spapraliśmy robotę w Europie i jak ogromne zło towarzyszy każdemu dobru, które zdołaliśmy osiągnąć, moglibyśmy uznać, że próba nawracania Afryki, kiedy są jeszcze poganie w Europie, była rzeczą szkodliwą. Jednakże jest całkiem pewne, że w dobie optymistycznej ekspansji poprzedniego stulecia Afryki nie zostawiono by w spokoju. Nieważne, czy by tego chciała – trafiłyby tam najgorsze śmieci naszego kontynentu; mechanizacja transportu, rządy przedstawicielskie, organizacja pracy, sztucznie pobudzany apetyt na różnorodność ubrań, jedzenie i rozrywki – wszystko to czyhało na Afrykanów tuż za rogiem. Europa ma tylko jedną dobrą rzecz, którą może komukolwiek zaproponować, i tę przynieśli misjonarze. Do Ugandy misjonarze dotarli przed kupcami i urzędnikami; temu właśnie zawdzięczamy ich wyjątkową pozycję jako administratorów całego szkolnictwa podstawowego  i średniego w kraju, gdzie edukację uważa się za najwyższą powinność rządzących”.

Evelyn Waugh, Daleko stąd. Podróż afrykańska (org. Remote People), Warszaw 2012, s. 214-215