Przeglądając stare cyfrowe notatki
natknąłem się na postać ks. Bernarda Vaughana SI (1847–1922). Nazwisko było mi
znane, bo tak samo nazywał się trzeci arcybiskup Westminsteru a zarazem prymas
Anglii i Walii. Okazało się, że duchowni byli braćmi i że mieli jeszcze jedenaścioro
rodzeństwa – sześciu braci i pięć sióstr. Jak na tamte czasy nie było to może
zadziwiające, ale to, że zaledwie dwoje spośród nich wybrało życie w stanie
świeckim, to i owszem. Siostry Vaughan bez wyjątku zostały zakonnicami, a
sześciu braci księżmi, spośród których aż trzech przyjęło sakrę biskupią: Herbert
został arcybiskupem Westminsteru i kardynałem-prymasem, Roger arcybiskupem Sydney,
a John biskupem pomocniczym Salford.
Ks. B. Vaughan SI |
Ale ta interesująca postać
słynęła również z poczucia humoru i zamiłowania do żartów. O jednym z nich
pisał ks. Leonard Feeney, również jezuita, równie sławny kaznodzieja, choć
bardziej kontrowersyjny:
„Pewnego dnia ks. Bernard Vaughan
przebywał w Wigan – niewielkim miasteczku w angielskim hrabstwie Lancashire. Właśnie
je opuszczał. Stał na dworcu kolejowym w oczekiwaniu na spóźniający się pociąg.
Podszedł do układającego walizki bagażowego i zapytał:
– Jak nazywa się ta miejscowość?
– Wigan – odpowiedział bagażowy.
Ks. Vaughan kilkakrotnie
przespacerował się po peronie – w tę i z powrotem.
– Jak mówiliście, jak nazywa się
to miejsce? – znów zapytał bagażowego.
– Wigan! – krzyknął. – Na tablicy
stoi jak wół!
Ks. Vaughan, po kilku jeszcze
wycieczkach wzdłuż peronu, a skoro pociąg wciąż nie przyjeżdżał, znów podszedł
do tego samego bagażowego.
– Mam bardzo słabą pamięć –
powiedział. – Jak nazywa się ta miejscowość?
– Człowieku, jak żeś się tu
dostał, jak nawet nie znasz nazwy? – wrzasnął bagażowy i sobie poszedł.
W końcu nadjechał pociąg. Ks.
Vaughan wszedł do wagonu i otworzył drzwi jednego z przedziałów. Usiadł wydając
z siebie głośne westchnienie. – Ech – powiedział – jakże się cieszę, że
opuszczam to miejsce. Nigdy nie spotkałem równie nieuprzejmych ludzi. Są tacy
niegrzeczni, niemili.
– Nie mogę się z księdzem zgodzić
– powiedział jeden z pasażerów siedzących w przedziale i odłożył poranną gazetę.
– Mieszkańcy Lancashire są powszechnie znani jako grzeczni i uprzejmi,
szczególnie ci z Wigan.
– Cóż, zatem przekonajmy się –
powiedział ks. Vaughan otwierając okno i skinieniem dłoni przywołując
bagażowego. – Zechciejcie mi powiedzieć jak nazywa się ta miejscowość?
– A idźże do diabła! – odkrzyknął
bagażowy.
– Widzi pan, co miałem na myśli –
powiedział ks. Vaughan zamykając okno”.
(L. Feeney, London is a Place, „The
Point” 1951).