25.08.2015

Żart księdza Vaughana



Przeglądając stare cyfrowe notatki natknąłem się na postać ks. Bernarda Vaughana SI (1847–1922). Nazwisko było mi znane, bo tak samo nazywał się trzeci arcybiskup Westminsteru a zarazem prymas Anglii i Walii. Okazało się, że duchowni byli braćmi i że mieli jeszcze jedenaścioro rodzeństwa – sześciu braci i pięć sióstr. Jak na tamte czasy nie było to może zadziwiające, ale to, że zaledwie dwoje spośród nich wybrało życie w stanie świeckim, to i owszem. Siostry Vaughan bez wyjątku zostały zakonnicami, a sześciu braci księżmi, spośród których aż trzech przyjęło sakrę biskupią: Herbert został arcybiskupem Westminsteru i kardynałem-prymasem, Roger arcybiskupem Sydney, a John biskupem pomocniczym Salford.

Ks. B. Vaughan SI
Ks. Bernard Vaughan wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jego stryj również był jezuitą) i choć eklezjalna kariera w stylu braci-biskupów nie była jego udziałem, to w swoim czasie był nie mniej znany. Dał się poznać jako niestrudzony duszpasterz robotniczego Manchesteru oraz słynącego nędzą londyńskiego East Endu. Był też znakomitym kaznodzieją. W 1906 r. wygłosił w Mayfair, ekskluzywnej dzielnicy Londynu, cykl kazań o prowokacyjnym tytule „The Sins of Society” (ang. „Grzechy społeczeństwa”, co można rozumieć również jako „Grzechy elit”), które odbiły się szerokim echem w całej Brytanii. Bernard Vaughan był też niestrudzonym misjonarzem; głosił rekolekcje we Francji i Italii, w USA, Kanadzie i na Alasce, a także w Chinach i Japonii, a podczas I wojny światowej był kapelanem w Brytyjskim Korpusie Ekspedycyjnym.

Ale ta interesująca postać słynęła również z poczucia humoru i zamiłowania do żartów. O jednym z nich pisał ks. Leonard Feeney, również jezuita, równie sławny kaznodzieja, choć bardziej kontrowersyjny:

„Pewnego dnia ks. Bernard Vaughan przebywał w Wigan – niewielkim miasteczku w angielskim hrabstwie Lancashire. Właśnie je opuszczał. Stał na dworcu kolejowym w oczekiwaniu na spóźniający się pociąg. Podszedł do układającego walizki bagażowego i zapytał:
– Jak nazywa się ta miejscowość?
– Wigan – odpowiedział bagażowy.
Ks. Vaughan kilkakrotnie przespacerował się po peronie – w tę i z powrotem.  
– Jak mówiliście, jak nazywa się to miejsce? – znów zapytał bagażowego.
– Wigan! – krzyknął. – Na tablicy stoi jak wół!
Ks. Vaughan, po kilku jeszcze wycieczkach wzdłuż peronu, a skoro pociąg wciąż nie przyjeżdżał, znów podszedł do tego samego bagażowego.
– Mam bardzo słabą pamięć – powiedział. – Jak nazywa się ta miejscowość?
– Człowieku, jak żeś się tu dostał, jak nawet nie znasz nazwy? – wrzasnął bagażowy i sobie poszedł. 
W końcu nadjechał pociąg. Ks. Vaughan wszedł do wagonu i otworzył drzwi jednego z przedziałów. Usiadł wydając z siebie głośne westchnienie. – Ech – powiedział – jakże się cieszę, że opuszczam to miejsce. Nigdy nie spotkałem równie nieuprzejmych ludzi. Są tacy niegrzeczni, niemili.
– Nie mogę się z księdzem zgodzić – powiedział jeden z pasażerów siedzących w przedziale i odłożył poranną gazetę. – Mieszkańcy Lancashire są powszechnie znani jako grzeczni i uprzejmi, szczególnie ci z Wigan.
– Cóż, zatem przekonajmy się – powiedział ks. Vaughan otwierając okno i skinieniem dłoni przywołując bagażowego. – Zechciejcie mi powiedzieć jak nazywa się ta miejscowość?
– A idźże do diabła! – odkrzyknął bagażowy.
– Widzi pan, co miałem na myśli – powiedział ks. Vaughan zamykając okno”.

(L. Feeney, London is a Place, „The Point” 1951).