W ubiegłym roku Ojciec Święty Franciszek, podczas wizyty w
zborze waldensów w Turynie, poprosił o przebaczenie „za niechrześcijańskie
czy nawet nieludzkie postawy i zachowania w dziejach”, jakich katolicy mieli
się wobec nich dopuścić. Poprosił i teraz spotkał się z odmową synodu.
Waldensi uznali, że nie mają prawa przebaczać w imieniu ofiar, w ich
zastępstwie, że tylko one same mogą skutecznie przebaczyć swoim prześladowcom. W ten sposób dzisiejsi zwolennicy nauk Valdèsa zwrócili uwagę na kwestię, której w
Rzymie od wielu lat już się nie porusza (a nawet, jeśli ktoś próbuje to robić,
to jest uciszany argumentami z autorytetu – autorytetu papieża Pawła VI, a
szczególnie Jana Pawła II). Chodzi o to, czy Ojciec Święty ma prawo przepraszać
w cudzym imieniu, w imieniu swoich poprzedników i wykonawców ich woli (czasami,
przyznajmy, nadgorliwych)? Bo przecież papież Franciszek nie przeprasza za
grzechy Kościoła, który jest święty, ale za grzechy ludzi.
Warto przy tej okazji przypomnieć, że duchowi spadkobiercy Valdèsa
nie tylko byli nieprzejednanymi wrogami Kościoła katolickiego, ale że pozostają
nimi nadal. Dość powiedzieć, że nauki swego założyciela zaprawili teoriami
Kalwina, a w końcu, całkiem niedawno, także Marksa, Engelsa i Lenina. Bo
hierarchia włoskiego Ewangelickiego Kościoła Waldensów to w dużej mierze – o
czym zaświadcza Vittorio Messori – sympatycy „czystego i twardego” marksizmu, a
wielu jego pastorów startowało w wyborach parlamentarnych z list partii
komunistycznej. I nie był to wyraz jedynie pragmatyzmu, ale wiary, bowiem swoje
stanowisko usprawiedliwiali w sposób teologiczny, podpierając się Pismem Świętym
i dowodząc, że Jezus Chrystus miał przygotować miejsce innemu, naukowemu „mesjaszowi”.
Jakub Pytel