W lipcu 2014 r. Synod
Generalny Kościoła Anglii uchwalił prawo umożliwiające udzielanie sakry
biskupiej kobietom. Zgromadzenie nie było w tej sprawie jednomyślne, a
największy opór stawili nie członkowie Izby Biskupów czy Izby Kleru, ale Izby
Świeckich. Mogłoby to dowodzić, że wśród
przedstawicieli anglikańskiego laikatu przetrwało najwięcej z tego, co nazywamy
sensus catholicus, ale tak naprawdę
chodziło o zachowanie dotychczasowego sposobu podejmowania decyzji opartego na
kompromisie i o obronę anglokatolickiej mniejszości, która znajdowała się pod
olbrzymią presją (w Kościele Anglii wciąż funkcjonuje pewna liczba katolicyzujących
parafii, które chcąc pozostać we Wspólnocie Anglikańskiej domagają się różnych
koncesji, np. trwałego ustanowienia osobnej męskiej hierarchii, co dla kobiet-księży
jest nie do przyjęcia, bo czyni z nich kler drugiej kategorii i przypomina, że
ważność ich święceń jest kwestionowana).
Naciski w sprawie ustanowienia
w Kościele Anglii kobiet-biskupów były bardzo silne. Wprawdzie w 2012 r. Izba
Świeckich zablokowała możliwość podjęcia takiej uchwały na kolejne pięć lat, ale
wówczas politycy przypomnieli synodałom, że ich władza w Kościele państwowym
jest władzą delegowaną przez parlament, że nikt nie chce prowokować kryzysu konstytucyjnego,
ale że wciąż możliwy jest powrót do czasów, gdy to Izba Gmin i lordowie
bezpośrednio, mocą ustawy, decydowali o podobnych kwestiach (a ich większość
opowiada się za biskupkami), i że powinni się spieszyć, żeby zdążyć przed
wyborami w 2015 r. I synod się pospieszył – w lipcu podjęto uchwałę, po
wakacjach zajął się nią parlament, a na jesieni podpis złożyła królowa.
Ale ustanowione prawo
to wciąż mało. Potrzebna była pierwsza kobieta-biskup. I to taki najprawdziwszy
(najprawdziwsza?) – diecezjalny, ordynariusz i to z prawem zasiadania w Izbie
Lordów. Bo niektórzy politycy tak bardzo rozpędzili się w swoim „równościowym”
zapale i byli tak pewni swego, że wnieśli pod obrady parlamentu ustawę
pozwalającą biskupkom zająć miejsce w Izbie Lordów poza kolejnością (zasiada tam
26 anglikańskich biskupów diecezjalnych: z urzędu abp Canterbury, abp Yorku
oraz biskupi Londynu, Durham i Winchester, a pozostałych 21 według starszeństwa
sakry). Jednak powoływanie przez premiera biskupów ordynariuszy jest procedurą
skomplikowaną, często angażującą stronnictwa polityczne i czasochłonną, ale
przede wszystkim wymaga, żeby któryś z dotychczasowych ordynariuszy osiągnął
wiek emerytalny lub zrobił tę uprzejmość i umarł. A tak się nie stało. Na
domiar złego żaden z nich, pomimo pojawiających się sugestii, taktownie się nie
rozchorował i nie zgłosił chęci złożenia urzędu.
Trzeba było zadowolić
się mianowaniem biskupa pomocniczego w jednej z diecezji. Bp Peter Forster,
ordynariusz Chester, zadecydował, że jego biskupką-sufraganką będzie Libby Lane
(brzmi to jak pseudonim sceniczny wodewilowej aktorki z początków XX wieku, ale
wielebna Libby naprawdę nazywa się Elisabeth Jane Holden Lane, dobiega
pięćdziesiątki, została wyświęcona już 20 lat temu, a przez ostatnie siedem
była proboszczem u św. Elżbiety w Ashley). A skoro Chester należy do metropolii
w Yorku, to sakry udzieli jej prymas Anglii abp John Mugabi Sentamu; uczyni to
26 stycznia br. w katedrze pw. św. Piotra w Yorku, jednej z najwspanialszych katedr
chrześcijańskiej Europy…
Oczywiście nie
odstąpiono od pomysłu uchwalenia ustawy dającej biskupkom-ordynariuszkom
szybszy dostęp do Izby Lordów – będą się cieszyć tym przywilejem przez dekadę.
Póki co Libby Lane, jako zaledwie sufragan, tam nie zasiądzie, ale w tym roku
kolejni lordowie duchowni (ang. Lords
Spiritual) osiągną 70 rok życia i zwolnią nie tylko swoje miejsca w
parlamencie, ale również opuszczą swoje katedry. I zapewne zaczną je zajmować
biskupki. Z niejakim rozbawieniem oglądałem wywiad z „moim” anglikańskim
biskupem, ordynariuszem Lincoln Christopherem Lowsonem, który w tym roku miał
dołączyć do prestiżowego grona lordów duchownych, ale będzie musiał obejść się
smakiem, i to być może już na zawsze. Lowson mówił, że czuje się „nieco
sfrustrowany”, ale nie chodzi o jego osobisty prestiż, ale ot to, że „hrabstwo Lincolnshire
jest słabo reprezentowane w parlamencie” i dodał, że „jednak o wiele bardziej
frustrującym było czekać na to, aby kobiety mogły być wyświęcane na biskupów”.
„Jest absolutnie w porządku – mówił dalej – żeby kobiety-biskupi miały swoją
reprezentację na wszystkich poziomach społeczeństwa, parlamentu i Kościoła” i
on, Christopher Lowson, niedoszły lord duchowny „z niecierpliwością tego
oczekuje”. Łzy w jego oczach z pewnością były łzami szczęścia.
Dla polskiego
czytelnika, dla katolików w naszym kraju, wszystko to może brzmieć jak garść
ciekawostek, może nawet nieco zabawnych, lecz bezkompromisowość z jaką w
świecie Zachodu traktuje się sprawę „równouprawnienia” płci –
bezkompromisowość, która nie zna wyjątków i wkracza również na pole religii – daje
pewność, że katolicy będą z tym zagadnieniem coraz mocniej i coraz boleśniej
konfrontowani. Znamienne, że o ile jeszcze przed dwiema dekadami kobieta w
stroju kapłańskim budziła uśmiech politowania, to dziś, niestety, podobną reakcję
zaczynają budzić raczej ci, którzy kwestionują jej „prawo do święceń”. A
społeczeństwo przesiąknięte ideami rewolucji obyczajowej lat 60. XX wieku,
niebawem w swej zdecydowanej większości nie przyjmie już argumentów bazujących
na tradycyjnie uznawanym podziale ról społecznych, na odwołaniu do natury i
cech wyróżniających obie płcie, czyli na wiedzy z zakresu psychologii,
socjologii czy biologii. Katolicy będą musieli stanąć na twardym gruncie
Magisterium i nie wdając się w zbędne dyskusje potarzać za papieżem Janem
Pawłem II, że: „Prawdziwa przyczyna
[braku niewiast w gronie Apostołów] leży w tym, że Chrystus tak właśnie
postanowił, nadając Kościołowi jego podstawową strukturę i jego antropologię
teologiczną, zawsze zachowywaną przez Tradycję Kościoła”.
Trudno przypuszczać, by i ta kwestia nie stała się w końcu powodem oskarżenia
katolików o to, że są wrogami rodzaju ludzkiego.
Jakub Pytel