9.06.2014

Kościół z pierwszego wieku – twór mroczny i tajemny


„Myślę niekiedy, że to dziwne, iż zachodnie chrześcijaństwo jako jedyna z wielkich religii świata ujawnia swoje tajemnice wszystkim ciekawym, tak jednak przywykłem do otwartości, że nigdy przedtem nie zadałem sobie pytania, czy stanowi ona niezbędną i naturalną cechę chrześcijańskiego systemu wiary. W istocie jesteśmy tak nią przeniknięci, że wielu ludzi postrzega rozwój Kościoła jako proces komplikacji, a nawet zaciemniania; wyobrażając sobie Kościół z pierwszego wieku naszej ery jako garstkę pobożnych osób wspólnie czytających Ewangelie, modlący się i wzajemnie pouczających się z prostotą, wobec której skomplikowane obrzędy i subtelne nauki lat późniejszych wyglądają na zdumiewające i nieznajome. 

W Debre Libanos nagle ujrzałem klasyczną bazylikę i otwarty ołtarz jako wielkie pozytywne osiągnięcie, świadomy triumf światła nad ciemnością, teologię zaś jako naukę upraszczania, dzięki której mgławicowe i ulotne idee ulegają formalizacji, tając się zrozumiałe i ścisłe. Ujrzałem Kościół z pierwszego wieku jako twór mroczny i tajemny – sekretny niczym nasienie dojrzewające w łonie; ujrzałem legionistów po służbie, chyłkiem wymykających się z koszar, witających się za pomocą znaków i haseł w ciasnej klitce na pięterku w bocznej uliczce jakiegoś śródziemnomorskiego portu; i niewolników zakradających się o szarym świecie do zadymionych od świec kaplic w katakumbach. Kapłani skrywali swoją posługę i zajmowali się rzemiosłem; ich tożsamość znali tylko wtajemniczeni; w świetle praw swego kraju byli przestępcami. Czyste jądro prawdy tkwiło w umysłach ludzi dźwigających brzemię przesądów, ordynarnych przeżytków pogaństwa, w którym zostali wychowani, wśród mglistych nieprzyzwoitych bzdur przenikających z ezoterycznych kultów Bliskiego Wschodu, magicznej zarazy podbitych barbarzyńców. I zobaczyłem jak mroczne sanktuaria przerodziły się, dzięki jasnemu rozumowi Zachodu, w wielkie otwarte ołtarze katolickiej Europy, gdzie msze odprawia się w powodzi świateł, wysoko na oczach wszystkich, podczas gdy turyści drepczą w krąg z bedekerami*, nieciekawi tajemnicy”.

Powyższe, to słowa angielskiego pisarza Evelyna Waugha pochodzące z książki Daleko stąd (tyt. org. Remote People) stanowiącej reportaż z jego podróży do Abisynii w roku 1930. W późniejszych latach Waugh, konwertyta na katolicyzm, energicznie sprzeciwiał się reformom II Soboru Watykańskiego (w tym przede wszystkim reformie liturgicznej), które w konsekwencji przyczyniły się do odrodzenia w łonie Kościoła anachronicznych quasi-sekt judaizujących liturgię sprawowaną już nie w kościołach, ale w małych salkach katechetycznych, do których dostęp mają jedynie „wtajemniczeni”; odwrotną stroną tego medalu stanowią kościoły budowane w układzie amfiteatralnym, gdzie Msza nie jest już odprawiana „wysoko na oczach wszystkich”, ale nisko – ołtarz jest niczym stół w sali wykładowej, na którym „przewodniczący” dokonuje konsekracji, tak, jakby pokazywał studentom eksperyment chemiczny (choć pewnie bardziej trafna będzie tutaj – ze względu na obecność na ołtarzu Ciała i Krwi Pańskiej – analogia do uniwersyteckiego teatru anatomicznego).

Jakub Pytel   

*Bedeker, seria przewodników stosujących system gwiazdek do oznaczania miejsc szczególnie wartych zwiedzania. Od 1936 publikowane w wersji niemieckiej, francuskiej, angielskiej. Nazwa pochodzi od nazwiska księgarza z Koblencji, K. Baedekera (1801-1859), autora pierwszego przewodnika przeznaczonego dla podróżujących wzdłuż Renu, w cieniu średniowiecznych zamków (1828).