Powoli kończy się zamieszanie związane z inauguracją pontyfikatu nowego papieża. Jeszcze tylko odbędzie się jego ingres do bazyliki laterańskiej i wszystko powróci do normalności (o ile w obecnych okolicznościach to w ogóle możliwe). Najważniejsze, że wszyscy ci słynący erudycją rzymscy korespondenci przeróżnych mediów przestaną w końcu wyjaśniając nam, maluczkim, co się dzieje za Spiżową Bramą – i tym razem najwięcej zabawy dostarczył mi „watykanista” TVN, od którego mogliśmy dowiedzieć się m. in., że kard. Comastri pełni urząd archiprezbitera Bazyliki Św. Piotra. Mylił się? Przeciwnie, miał rację! Problem w tym, że na skutek jakichś skomplikowanych procesów myślowych mianował watykańskiego archiprezbitera „arcyksiędzem”. Ale nie on jeden ma tendencję to wyważania otwartych drzwi i zbędnego słowotwórstwa.
Kilku moich znajomych,
katolików jak ja (choć bardziej pobożnych), założyło polski oddział pewnego
stowarzyszenia wiernych, w którego nazwie znajduje się łaciński człon „archiconfraternitas”.
Jak więc powinna brzmieć polska nazwa ich stowarzyszenia? Zapytany o zdanie
odpowiedziałem (zastrzegając, że jestem tylko skromnym grafomanem słynącym z
błędów interpunkcyjnych i chaotycznej składni), że powinni przyjąć nazwę arcybractwa. Jest to nazwa historyczna,
utarta, obecna w polszczyźnie od setek lat, bo od późnego średniowiecza. Jej
zaletą jest swojskość brzmienia, powstała bowiem ze spolonizowanego przedrostka
„arcy” i polskiego słowa „bractwo”. Jeśli jednak z jakichś powodów chcą, by
nazwa ich stowarzyszenia była bliższa łacińskiemu oryginałowi, to mogą przyjąć
miano archikonfraterni – również z
dawna w polszczyźnie obecnego i złożonego z łacińskiego przedrostka „archi” i z
pochodzącego z łaciny słowa „konfraternia” - bractwo.
Gdyby to zależało ode
mnie, to wybrałbym nazwę arcybractwo.
Otóż w dawnej Polsce („w Polszcze” – chciałoby się powiedzieć) wspólnym
zadaniem arcybractw i archikonfraterni były dzieła charytatywne, w ramach
których troszczono się zarówno o członków jak i innych potrzebujących. Gdy
idzie o inne pola działania, to arcybractwa skupiały się na wydarzeniach
liturgicznych, a archikonfraternie – zwykle zwane literackimi, bo ich
członkowie musieli umieć czytać i pisać (po łacinie, a jakże!) – zajmowały się
szerzeniem oświaty, nauką katechizmu itd. A stowarzyszenie założone przez moich
pobożnych znajomych powstało właśnie jako asysta liturgiczna.
Problem w tym, że oni
nie chcą być ani arcybractwem ani archikonfraternią. Chcą być arcykonfraternią. Tymczasem taki wyraz
po prostu nie istnieje! A jeśli się pojawia, to w prasie religijnej jako zbitka
słowna będąca wynikiem błędnego tłumaczenia włoskiego „arciconfraternita”. Jak
im to jaśniej wytłumaczyć, jak przekonać?
A może to ja się
mylę? Jeśli tak, chętnie przyznam się do błędu.
Czy na sali są
poloniści, językoznawcy, historycy?! Pomocy!
Jakub Pytel