13.02.2013

Pamiętajcie o Benonie!



W Poznaniu, na tym, że powstała kaplica Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X zyskali chyba wszyscy – ci, którzy w sumieniu przyjmują, że w Kościele zachodzi stan konieczności w końcu cieszą się niemal nieograniczonym dostępem do sakramentów i duszpasterstwa, a ci, którzy istnienie takiego stanu podają w wątpliwość, a są przywiązani do „dawnych form liturgicznych”, wciąż mogą czynić zadość obowiązkowi słuchając Mszy sprawowanych w rycie klasycznym i to w większej liczbie miejsc, niż to było dotąd. Zyskał nawet arcybiskup, który nie musi już użerać się z natrętnymi wiernymi brużdżącymi w jego rzymskim dossier. Jedyną osobą, która na powstaniu kaplicy straciła jest pan Benon.

Człowiek ten od wielu już lat wystaje na schodach kościoła św. Antoniego na Wzgórzu Przemysła – tam, gdzie odprawiane są Msze indultowe – i prosi o jałmużnę. Niewysoki, siwy, z długą brodą przysłaniającą zmęczoną twarz pełną cukrzycowych blizn. Wygląda na starca, ale może być jeszcze, jak to się mówi, w sile wieku. Pan Benon jest dość nieśmiały, ale zagadnięty odpowiada chętnie i z uśmiechem. To człowiek niegłupi. Gospodarzom świątyni nie przeszkadza, bo dzisiejsi franciszkanie nie żebrzą i nie stanowi dla nich konkurencji. Czasami trzeba przepędzać cygańską mafię pragnącą zająć jego miejsce, albo ratować go z rąk policji tłumacząc, że schody pod jego stopami znajdują się nie we władaniu miasta, ale Jednego Świętego Katolickiego i Apostolskiego Kościoła. Pamiętam, że funkcjonariusze zwykle dawali się szybko przekonać, bo interweniujący ministrant dzięki strojowi, tuszy i wrodzonej bezczelności sprawiał wrażenie miejscowego proboszcza (choć nigdy tak się nie przedstawiał).

Odpływ połowy wiernych do kaplicy FSSPX na Chwaliszewie przyniósł panu Benonowi wymierną stratę. Nie mam pojęcia jak dużą, bo wśród katolickich tradycjonalistów zawsze istniała nadreprezentacja społecznych darwinistów, którzy w każdym biedaku chcą widzieć lenia, pasożyta, narkomana i pijaka (i złodzieja, bo przecież każdy pijak to złodziej”). Mam jednak wrażenie, że na niebieskim denku od mydelniczki, które pan Benon zawsze trzymał w wyciągniętych dłoniach, każdej niedzieli lądowały jakieś datki – zarówno te pachnące skórzanymi portfelami polityków (byłych, aktualnych i przyszłych), urzędników, mecenasów i profesorów, jak i te pochodzące z kieszeni prostego ludu Bożego.

Nie ręczę za to czy pan Benon jest świątobliwym ascetą powierzającym Bogu swych dobrodziejów, ale wiem, że nie pije – gdyby pił, już by nie żył. Wiem też, że jest samotny. Zdaje się, że jedynym dźwiękiem umilającym mu tę samotność jest brzęczenie lodówki, w której trzyma insulinę. Żeby lodówka brzęczała i chłodziła leki, pan Benon musi opłacać rachunek za prąd, a żeby mieć do prądu dostęp musi wynajmować jakiś kąt. I właśnie dlatego dba, by jego niebieskie denko od mydelniczki nie było puste. W Wielkim Poście szansa na to jest większa.

Poznańczycy indultowcy i piusowcy pamiętajcie o Benonie!

Jakub Pytel