Pewien kapłan
dokonujący wczoraj, w Środę Popielcową, obrzędu posypania głów popiołem dziwił
się temu, że niektórzy wierni trzymali w rękach otwarte, nieco uniesione w górę
mszały i śpiewniki. Z kolei wierni byli zdziwieni, że ów ksiądz dość obficie
posypując głowy żałował popiołu na to, by wrzucić choć szczyptę na karty ich
książeczek. Sprawa wyjaśniła się po Mszy, kiedy w zakrystii ustawiła się kolejka
wiernych z prośbą o popiół dla chorych.
Sytuacja miała
miejsce w Poznaniu, a kapłan był przyjezdny. Okazało się, że zanoszenie popiołu
chorym przez członków ich rodzin wcale nie jest zwyczajem znanym i
praktykowanym w całej Polsce. Ksiądz pytał, czy to na pewno zwyczaj dawny, a nie
jakaś nowoczesna fanaberia – narzuca się przecież porównanie z nadzwyczajnymi szafarzami
Komunii św. Dodał, że popiół można przyjąć jeszcze po niedzielnej Mszy św., ale
zgodził się go dać, gdy został solennie zapewniony, że tak tutaj było od
zawsze, a przynajmniej od momentu, do którego potrafią sięgnąć pamięcią dzisiejsi
osiemdziesięciolatkowie. Skoro wolno zabrać do domu wodę święconą, to może wolno
i popiół – powiedział, choć miał wątpliwości, czy świeccy sami, nawet prywatnie
powinni dokonywać takich obrzędów.
Zapytani o to najstarsi
Poznańczycy wspominają własnych rodziców i dziadków przynoszących do domu
popiół w modlitewnikach, chustkach, czy puzderkach i posypujących nim głowy kobiet
w połogu, ludzi chorych, starych, czy po prostu tych, którzy z racji obowiązków
nie mogli w Popielec pójść do kościoła. Widzą w tym coś niemal tak normalnego,
jak przyniesienie z kościoła kredy, kadzidła czy w końcu palm, z których ten
popiół pochodzi.
Wyobrażam sobie
zdziwienie wspomnianego kapłana, gdyby zawitał do Grodu Przemysła w czasach
mego dzieciństwa. Rzadko nosiło się wówczas na Mszę książeczki do nabożeństwa,
ale ze względu na przepisy stanu wojennego dorośli zawsze mieli przy sobie
dowody osobiste. To wówczas zrodził się zwyczaj zabierania popiołu w dokumencie
tożsamości (zwyczaj, który zresztą trwał dłużej niż komunizm). Pamiętam, że mój
proboszcz w ostatnią niedzielę przed Wielkim Postem mówił, że „popiół nie
diament, ale za to poświęcony i trzeba go uszanować”. Apelował żeby popiół
zabierać do chusteczek (byle czystych!), książeczek do nabożeństwa, a jak ktoś
wraca z pracy i nie ma takich przy sobie, to może wziąć do pudełka po zapałkach
(po papierosach się nie godzi!) albo do dowodu osobistego, bo to dokument
ważny, państwowy (legitymacje partyjne, związkowe i książeczki ubezpieczeniowe
uznał za niewłaściwe).
Interesująca sprawa z
tym popiołem. Niby zwyczaj dość rozpowszechniony, a nie znajduję żadnych
przepisów, które choćby zdawkowo o nim wspominały.
Jakub Pytel
Jakub Pytel