Wczoraj
skreśliłem kilka słów nt. kwestii dopuszczenia kobiet do święceń biskupich –
pierwszej z bomb z opóźnionym zapłonem, którą dr Williams, ustępujący prymas
Wspólnoty Anglikańskiej pozostawił swemu następcy. Mam jednak przeczucie
(utwierdził mnie w nim Damian Thompson, publicysta Guardiana), że większe
spustoszenie w Kościele Anglii może uczynić wybuch drugiej z nich, a mianowicie
kwestii zawierania „małżeństw” przez osoby tej samej płci.
Przed
dwoma dniami Izba Gmin, w ramach coraz szybciej postępującego procesu staczania
się Zjednoczonego Królestwa na moralne dno, przegłosowała projekt ustawy
zrównującej związki homoseksualne z małżeństwami. Właściwie od początku
dyskusji na ten temat najwyżsi hierarchowie angielskiego Kościoła państwowego
stanowczo protestowali przeciwko tego typu rozwiązaniom prawnym – w latach 90.
XX w. czynił to lord Carey, później dr Williams, a teraz sprzeciw podtrzymał
abp Welby. I chyba dlatego premier Cameron postanowił prawnie zagwarantować
Kościołowi Anglii, że jego kler nie tylko nie będzie musiał, ale nawet nie
będzie mógł tego typu związków błogosławić. Na tle całej tej przegranej wojny
światopoglądowej rzecz taka jawi się jako sukces, choć wcale nim nie jest.
Owszem, gdyby podobne gwarancje uzyskał Kościół katolicki czy inne obecne na
Wyspach związki wyznaniowe, to rzeczywiście byłby to jakiś powód do zadowolenia
(niestety, im muszą wystarczyć mało wiarygodne zapewnienia premiera), ale dla
Kościoła Anglii jest to i tak wielka klęska. Dokąd bowiem państwo nie udzielało
ślubów homoseksualistom (istniała instytucja związku partnerskiego, ale nie
małżeństwa), dotąd Kościół Anglii był bezpieczny. Teraz, gdy państwo uległo
naciskom homolobby, trudno przypuszczać, by jedna z instytucji tego państwa (a
taką jest Kościół), mimo zabezpieczeń prawnych potrafiła długo opierać się
podobnej presji – zewnętrznej, ale i wewnętrznej, bo trzeba wiedzieć, że
anglikańskie duchowieństwo i wierni są w tej kwestii podzieleni nie mniej niż
sama Partia Konserwatywna (niemal połowa jej posłów zagłosowała wbrew
stanowisku własnego premiera). Taki podział rychło doprowadzi do kolejnej
anglikańskiej wojny domowej, bo przecież nie od dziś w wielu parafiach
organizowane są szopki w postaci homoseksualnych niby-ślubów. A na to wszystko
nałoży się jeszcze przyklepana już kwestia pełnienia posługi biskupiej przez zadeklarowanych
homoseksualistów…
Jeśli
ktoś uważał, że nie może dojść do większych i bardziej gorszących awantur, niż
te, które były efektem kampanii na rzecz kapłaństwa kobiet, to teraz dopiero
zobaczy, co się będzie działo.