Trwa
proces instalowania Najprzewielebniejszego i Jaśnie Wielmożnego Justina Welby’ego
na urzędzie Arcybiskupa Canterbury, Prymasa Całej Anglii i Metropolity. Napisałem
proces, bo rzecz nie ogranicza się do jednej ceremonii, ale stanowi cały ich
ciąg rozłożony na przestrzeni kilku miesięcy. Wszystko to jest o tyle
interesujące, że stanowi prawdziwy pomnik nie tylko historii Anglii, ale i
średniowiecznego Kościoła katolickiego, bo w anglikanizmie zachowało się wiele
zwyczajów, które poreformacyjny, czy może bardziej kontrreformacyjny Kościół odrzucił.
Proces trwa i zapewne zanim nadejdzie 21 marca i nastąpi jego apogeum w
postaci aż potrójnej intronizacji Welby’ego w Canterbury (jako arcybiskupa,
prymasa i opata tytularnego), zdążę jeszcze coś o tym napisać.
Tymczasem
jednak zainteresowała mnie kwestia bomb z opóźnionym zapłonem, jakie ustępujący
Rowan Williams zostawił Welby’iemu w szufladzie biurka w pałacu Lambeth, londyńskiej
siedzibie anglikańskich prymasów. Pierwszą, mniejszą z nich jest kwestia uznania
prawa kobiet do święceń biskupich. Mniejszą, bo to rzecz już przesądzona. Choć
synodalna Izba Świeckich odrzuciła projekt odnośnej ustawy, to wbrew radości ortodoksyjnych
chrześcijan z Kontynentu (niektórzy mówili: „Anglik nie głupek, nie chce kobiet
biskupek”) sprzeciw nie opierał się na pryncypiach teologicznych, ale właśnie
na niechęci do ich definiowania. Większość świeckich synodałów nie była bowiem
przeciwna kobietom w mitrach, ale nie chciała stawiać na ostrzu noża tego, co
można załatwić przy popołudniowej filiżance herbaty. To oni, w odróżnieniu od
większości swych biskupów i kleru, którzy gotowi byli wepchnąć katolicyzującą mniejszość
w objęcia papistów, okazali się prawdziwymi anglikanami! Bo czymże jest Kościół
Anglii, jeśli nie instytucją rozsądną, elastyczną i niosącą pociechę ludziom nade
wszystko ceniącym kompromis, spokój i wygodę. Zatem w całej tej awanturze nie
chodzi o kobiety-biskupki, ale o udogodnienia dla tych, którzy wciąż
postrzegają Kościół państwowy jako katolicki i cieszący się posiadaniem Sukcesji
Apostolskiej. A skoro nijak nie potrafią wykrzesać z siebie wiary, by kobieta mogła
skutecznie przyjąć sakrę – mówiono – to nie należy sprzeciwiać się ustanowieniu
dla nich osobnej ekskluzywnie męskiej hierarchii.
Kolejne
decyzje zapadną za pół roku. Powinny za lat pięć, ale w sprawę zaangażowali się
dobrzy prawnicy, a także oburzeni „dyskryminowaniem kobiet” członkowie Izby
Gmin (wchodzącej w skład anglikańskiej «Trójcy» Świętej, na którą obok Osób
Boskich składa się jeszcze królowa i parlament), którzy przypomnieli, że
parlament jedynie delegował synodowi swoją władzę nad Kościołem i że
przyjmowanie lub odrzucanie uchwał synodu w całości, bez zmieniania
poszczególnych przepisów, jest zwyczajem tak niedawnym, że wciąż możliwym do
zarzucenia. I tym bardziej nie sposób przewidzieć czy sprawa rzeczywiście
zostanie załatwiona kompromisowo. To, oraz widok kandydatek do biskupstwa,
które po przegranym głosowaniu w spazmach, z makijażem rozmazanym przez
strumienie łez i drąc trwałe ondulacje z głów, rzucały się w ramiona popierającego
ich prymasa Williamsa, wróży jak najgorzej (ale cóż to był za widok!). One po
prostu się nie zgodzą, by w ramach tej samej organizacji religijnej żyło i
oddychało cokolwiek, co będzie im przypominać, że w świetle nauki Chrystusa Pana
są jedynie przebierańcami. A skoro tak,
to zrobią wszystko, by rozszarpać to swymi wymalowanymi pazurami (warto tutaj
dodać, że z gestów królowej Elżbiety II, której w całej sprawie nawet nie wolno
się zająknąć, można wywnioskować, że monarchini również jest przeciwna święceniu
kobiet – o ile wiem w kościołach i kaplicach znajdujących się pod jej
bezpośrednią jurysdykcją „księżyn” się nie widuje).
Tyle
o pierwszej z bomb. O drugiej, większej, w kolejnym wpisie.