11.09.2011

Mgliste perspektywy IBP


W święto Matki Boskiej Siewnej minęła piąta rocznica erygowania ad experimentum Instytutu Dobrego Pasterza (Institutum a Bono Pastore). Powstaniu IBP towarzyszyła radość wielu katolickich tradycjonalistów związanych z Komisją Ecclesia Dei. Radość ta niekiedy graniczyła z euforią: oto papież Benedykt XVI wyraził zgodę na powstanie konfraterni kapłańskiej zrzeszającej tych lepszych i prawdziwszych „lefebvrystów”! Lepszych, bo godzących się uzyskać status kanoniczny za bardzo niewygórowaną cenę, a prawdziwszych, bo zrzeszających byłych członków FSSPX z jakichś powodów przekonanych, że najlepiej wiedzą, co dziś zrobiłby arcybiskup Lefebvre, gdyby Pan nie odwołał go przed dwiema dekadami z tego padołu łez. Entuzjaści głosili nawet, że Instytut Dobrego Pasterza cieszy się osobistym poparciem Ojca Świętego, że on go erygował i to jego „dziecko”, dzięki czemu w niedługim czasie IBP zawojuje świat. A przynajmniej tradi-świat.

Minęło pięć lat i nic takiego nie ma miejsca. IBP nadal jest bardzo niewielką wspólnotą podległą Komisji Ecclesia Dei, której daleko do petrystów czy Instytutu Chrystusa Króla. Porównań z Bractwem Świętego Piusa X, które najbardziej na powstaniu nowego instytutu miało ucierpieć, nawet nie czynię – po prostu fotografie z zakrystii należącego do IBP bordoskiego kościoła św. Eligiusza, na których kolejni kardynałowie przygotowują się do celebracji Mszy św., czyniąc to na tle portretu arcybiskupa Lefebvre’a, nie są w stanie przesłonić faktu, że papieskie poparcie okazało się mrzonką. Najlepiej świadczą o tym ponad dwa tuziny kapłanów oraz pełne kleryków seminarium w Courtalain i absolutna mizeria w dziedzinie domów erygowanych kanonicznie zamieniająca powołaniowy sukces w klęskę urodzaju. Jak widać papież w sprawie IBP nie kiwnął palcem w trzewiku, o tupnięciu nogą na tego, czy innego ordynariusza nawet nie wspomniawszy.

Instytut czeka teraz na nadanie statutu. I zapewne się doczeka, choć wydaje się, iż nie nastąpi to zanim w Rzymie nie zapadnie decyzja jaki ma być finał rozmów z piusowcami. A trzeba sobie zdać sprawę, że Instytut Dobrego Pasterza nie jest samotną wyspą na morzu katolickiego tradycjonalizmu – by sparafrazować znanego trapistę –, a jego powstanie nie było wyłącznie wynikiem dobrej woli Rzymu, ale także chłodnej kalkulacji kurialistów, jeśli nie samego papieża, których uwadze nie uszło przecież darcie kotów pomiędzy księżmi Aulagnierem i Laguerie a biskupem Fellayem.

Dziś wiadomo już, że papież postawił na niewłaściwego konia i do rzymskiego stołu rozmów Bractwo Św. Piusa X zasiada wcale nieosłabione. Rzym może i wybacza, ale nie zapomina, co pozwala sądzić, że przedstawicielom IBP będzie niezwykle trudno uzyskać tam kolejne łaski.

Powie ktoś, że to węszenie spisków i jeśli coś podobnego mogłoby mieć miejsce w świecie świeckim, to z pewnością nie w Kościele… Cóż, wystarczy lektura wydanej niedawno przez wydawnictwo TE DEUM książki pt. „Arcybiskup Lefebvre w obronie Kościoła i papiestwa. Dokumenty z lat 1971-1990”, a najlepiej przypomnienie, że kardynał Ratzinger raz już ćwiczył wobec FSSPX podobny manewr (z równie marnym skutkiem), gdy w 1986 roku ojcował rzymskiemu „tradycjonalistycznemu” seminarium Mater Ecclesiae, mającemu stanowić konkurencję i przeciągnąć alumnów z założonego przez abp. Lefebvre’a seminarium w Ecône. Nie trzeba chyba dodawać, że gdy instytucja ta nie spełniła swego zadania, to została rozwiązana. I to dość szybko. Z IBP tak się nie stanie, bo o ile można rozpuścić do domów kleryków, o tyle nie można zrobić tego z wyświęconymi księżmi. Nie pozostaje więc nic innego, jak cierpliwie czekać na dalszy bieg wydarzeń.

I by nie było nieporozumień: nie jestem wrogiem Instytutu Dobrego Pasterza, a niektórych jego członków darzę osobistą sympatią. Jednak „prawda jest mi większą przyjaciółką niż Plato” i skłamałbym mówiąc, że widzę przed IBP jakieś jasne perspektywy.

Jakub Pytel