"Mateczka powiedziała do mnie, że była obecna przy stwarzaniu świata i że urządzała świat. Mówiła, że te słowa Pisma św.: ‹Pan mnie posiadł na początku dróg swoich… Z nim byłam wszystko urządzając…› — do niej się odnoszą" («Brewiarzyk mariawicki», Felicjanów 1967, s. 546).
W dyskusjach o stanie wiary Polaków, zarówno obecnie, jak i na przestrzeni wieków, nierzadko można usłyszeć opinię — wypowiadaną nie tylko przez otwartych wrogów Kościoła, ale także przez jego członków — że dowodem na słabość polskiego katolicyzmu (oprócz wyświechtanego argumentu z ludowej pobożności i szczególnej czci oddawanej Matce Bożej) jest to, że nad Wisłą nie powstała żadna znacząca i „oryginalnie polska” myśl teologiczna. I rzeczywiście, można by nad tym boleć, gdyby ów żal najczęściej nie dotyczył okoliczności, że Polska nie stała się rozsadnikiem żadnej „interesującej herezji”. Miłośnicy podobnych zjawisk muszą się zadowolić ludowym i pseudomistycznym mariawityzmem, który z ruchu mającego odnowić katolicką pobożność i katolickie kapłaństwo stał się sektą wypaczającą istotę kapłaństwa. Za pocieszenie musi zaś starczyć im fakt, że jego założycielka, nasza rodaczka, Feliksa Kozłowska, niemal deifikowana przez swych zwolenników, była pierwszą kobietą ekskomunikowaną z imienia w dziejach Kościoła katolickiego.
W powszechnej świadomości mariawityzm zapisał się dzięki wydarzeniom z przełomu lat 20. i 30. XX wieku. Jego biskupi zaczęli wówczas udzielać kobietom „święceń” prezbiteratu i episkopatu, błogosławić małżeństwa pomiędzy księżmi a zakonnicami, pochwalać — choć jak się wydaje tylko w teorii — poligamię. Najbardziej sławetne okazały się tzw. procesy mariawickie, gdy głowa sekty, Jan Maria Michał Kowalski, uczeń i następca „Mateczki”, wielokrotnie stawał przed sądem z oskarżenia o obrazę moralności i czyny lubieżne. Większość kompromitujących wydarzeń miała miejsce już po śmierci założycielki mariawityzmu, za rządów ks. Kowalskiego. Odsunięcie go od władzy w 1935 r. i odwołanie części jego „reform” dało sposobność apologetom sekty — także katolickim „ekumenistom” — do forsowania twierdzeń o rzekomej ortodoksyjności „oryginalnego” mariawityzmu.
Czy jednak ten pierwotny mariawityzm istotnie był tak czysty i szlachetny, jak chcieliby jego obrońcy?
Feliksa i bł. Honorat
Herezja mariawicka wzięła swój początek od Feliksy Kozłowskiej, która urodziła się maju 1862 r. w Wielicznej koło Węgrowa na Podlasiu i jeszcze jako niemowlę została półsierotą[1] — jej ojciec zginął w powstaniu styczniowym. Dziesięcioletnia Feliksa przeniosła się wraz z matką do Warszawy, gdzie rozpoczęła naukę w gimnazjum i odkryła powołanie do życia zakonnego.
Realizacja tego wezwania nie była jednak łatwa. Kościół katolicki był wówczas obiektem popowstaniowych represji rządu carskiego, w wyniku których kasacie uległy pozostałe jeszcze na terenie Królestwa Kongresowego zakony i zgromadzenia zakonne oraz katolickie instytucje charytatywne. Kontakty biskupów ze Stolicą Apostolską usiłowano poddać ścisłej kontroli Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a jedyną uczelnią teologiczną dostępną polskiemu duchowieństwu była Akademia Duchowna w Petersburgu. Na skutek wrogich działań zaborcy Kościół podupadał zarówno ekonomicznie, jak intelektualnie, a w wielu przypadkach — co najbardziej bolesne — także moralnie. Nie zabrakło jednak duchownych, którzy chcieli przeciwdziałać pogłębiającemu się kryzysowi, widząc w nim szansę odnowy katolicyzmu. Jednym z nich był twórca wielu ukrytych zgromadzeń zakonnych, kapucyn, ojciec Honorat Koźmiński[2], który obecnie odbiera w Kościele cześć jako błogosławiony.
Spowiednik skierował młodą Feliksę właśnie do o. Koźmińskiego, który po okresie próby polecił jej wstąpienie do bezhabitowego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Cierpiących, opiekującego się starcami i chorymi w Warszawskim Domu Schronienia (który później przyjął nazwę „Przytulisko”). Młoda zakonnica, nosząca odtąd imię zakonne Franciszki, sama nie była najlepszego zdrowia i po upływie dwóch lat o. Honorat zlecił jej inne posługi, niewymagające tak ciężkiej pracy, w tym również funkcję wizytatorki założonych przez niego zgromadzeń. I właśnie z tą misją Franciszka przybyła w 1886 r. do Płocka, gdzie po kilku miesiącach, za zgodą o. Honorata, wraz z pięcioma innymi siostrami założyła Zgromadzenie Sióstr Ubogich od św. Matki Klary. Zakonnice oprócz trzech tradycyjnych ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa składały dodatkowy, czwarty, dotyczący uczestnictwa w nieustającej adoracji Najświętszego Sakramentu jako wynagrodzenia za zniewagi wyrządzane Panu Bogu w Eucharystii.
Siostry, podobnie jak w innych honorackich zgromadzeniach, żyły w ukryciu, działając pod szyldem „pracowni robót kościelnych” zajmującej się wyrobem paramentów. Podstawą ich duchowości był kult Najświętszego Sakramentu, a głównym zajęciem — czynienie dzieł miłosierdzia. Zgromadzenie Kozłowskiej nie wyróżniało się więc szczególnie na tle innych ruchów odrodzeniowych polskiego katolicyzmu końca XIX wieku. Niebawem miało się to zmienić, bowiem jego założycielka, jak twierdziła, otrzymała od Boga objawienie i misję.
Mariae vita imitans
„Stało się to w dniu 2 sierpnia 1893 r. w Płocku w kościele rzymskokatolickiego seminarium duchownego, przed ołtarzem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy — pisze Kozłowska w swym Dziele Wielkiego Miłosierdzia[3] — (…) Po wysłuchaniu Mszy św. i przyjęciu Komunii św. nagle zostałam oderwana od zmysłów i stawiona przed Majestatem Bożym. Niepojęta światłość ogarnęła moją duszę i miałam wtedy ukazane: ogólne zepsucie świata i ostateczne czasy, potem rozwolnienie obyczajów w duchowieństwie i grzechy, jakich się dopuszczają kapłani. Widziałam Sprawiedliwość Boską wymierzoną na ukaranie świata i Miłosierdzie dające ginącemu światu, jako ostatni ratunek, cześć Przenajświętszego Sakramentu i pomoc Maryi. Po chwili milczenia przemówił Pan: «Środkiem szerzenia tej czci, chcę aby powstało zgromadzenie kapłanów pod nazwą Mariawitów. Hasło ich: Wszystko na większą chwałę Bożą i cześć Przenajświętszej Panny Maryi. Zostawać będą pod opieką Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, bo jako są nieustanne wysiłki przeciwko Bogu i Kościołowi, tak jest potrzebna nieustająca pomoc Maryi»”.
Franciszka ochoczo zabrała się za realizację misji powierzonej jej w „objawieniu”, tworząc stowarzyszenie kapłańskie i nadając mu nazwę mariawitów, co miało pochodzić od słów: „Mariae vita (imitans) — życie Maryi (naśladujący)”. Kapłani ci, pod kierownictwem Kozłowskiej, w szczególny sposób mieli szerzyć kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W pierwszej dekadzie po ogłoszeniu Dzieła… Katolicki Związek Mariawitów liczył 20 księży, z których pierwszym był ks. Felicjan (Maria Franciszek) Strumiłło, wykładowca płockiego seminarium duchownego i spowiednik Kozłowskiej[4]. W 1895 r. dołączyli do nich kolejni, wśród których znaleźli się późniejsi schizmatyccy biskupi: Leon (Maria Andrzej) Gołębiowski, Roman (Maria Jakub) Próchniewski i Jan (Maria Michał) Kowalski.
Kapłani należący do związku pozostawali przy swoich dotychczasowych posługach, lecz byli zobowiązani do wypełniania nakazów płynących z reguły zakonnej: żyli w prostocie i ubóstwie, nie wolno było im żądać opłat za posługi duchowne[5], ale mieli przyjmować to, co dobrowolnie ofiarują wierni, zachowywali wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i, bodaj jako symbol nieuchylania się od trudów pracy fizycznej, zamiast białych nosili czarne mankiety (co spowodowało, że później nazywano ich mankietnikami). Równolegle z prowadzeniem duszpasterstwa podejmowali inicjatywy, które zapewniły im dużą popularność wśród proletariatu: zakładali kasy pożyczkowe i warsztaty produkcyjne oraz tworzyli spółdzielnie robotnicze.
Niemal do końca wieku mariawici działali w ukryciu, lecz mimo to wyróżniali się wśród ogółu duchowieństwa. W 1898 r. Katolicki Związek Mariawitów zaczął działać w sposób jawny. Wydawałoby się, że — przez wzgląd na wzniosłe cele, jakim się poświęcili mariawici — zyska powszechną akceptację, szczególnie wśród hierarchii. Stało się jednak inaczej, gdyż ujawnienie działalności było dla tlących się w mariawityzmie patologii niczym swobodny dopływ tlenu.
Roma locuta…
Już po trzech latach jawnej działalności należących do związku księży odsunięto od wygłaszania rekolekcji w warszawskim seminarium, a sam bł. Honorat Koźmiński odmówił założycielce ich zgromadzenia spowiedzi, co tłumaczył generałowi zakonu w jednym z listów, nazywając ją „hipokrytką i oszustką” i pisząc o szerzącym się kulcie Kozłowskiej wśród jej zwolenników. Jednym z najbardziej osobliwych przejawów tego kultu były wówczas publiczne spowiedzi kapłanów mariawickich, w których „Mateczka” — bo tak zaczęli nazywać Kozłowską jej zwolennicy — uczestniczyła. Nie tylko bł. Honorat, ale i część mariawitów dostrzegła ten problem. Szybko doszło do pierwszego rozłamu, gdy część księży wycofała się ze związku w proteście przeciwko szerzeniu kultu Kozłowskiej[6].
W 1902 r. „Mateczka” opracowała szczegółowe przepisy, na mocy których miało działać zgromadzenie mariawitów, powołała trzy prowincje według diecezji (działalność mariawitów ograniczała się wówczas do archidiecezji warszawskiej oraz diecezji płockiej i lubelskiej) i samodzielnie mianowała ich prowincjałów, którzy przygotowali do zaprezentowania biskupom teksty objawień Kozłowskiej oraz krótki rys historii zgromadzenia. Miał to być pierwszy krok na drodze do uzyskania zatwierdzenia przez władze duchowne. Biskup Franciszek Jaczewski z Lublina i arcybiskup warszawski Wincenty Popiel¬ Chościak nie przyjęli pism, także dlatego, by nie narażać swych owczarni na ewentualne represje policyjne z powodu kontaktów biskupa z tajnymi, bo zdelegalizowanymi w Królestwie instytucjami zakonnymi. Ale biskup płocki Jerzy Szembek, zaniepokojony rozwojem ruchu, który dopuszczał się kolportowania wydanej wówczas encykliki Leona XIII Mirae caritatis o kulcie eucharystycznym, przedstawiając ją jako dokument popierający ich religijne zwyczaje i pobożność, pisma przyjął i zarządził w tej sprawie tajny proces kanoniczny. Przesłuchano tedy płockiego prowincjała mariawitów i odebrano przysięgę milczenia od Kozłowskiej. Całość dokumentacji przetłumaczono na język łaciński i odesłano do Najwyższej Świętej Kongregacji Rzymskiej i Powszechnej Inkwizycji[7].
Trzy miesiące później, w lipcu 1903 r., „Mateczka”, jedna z jej sióstr i szesnastu kapłanów, idąc rzekomo za radą samego Chrystusa i obawiając się niechęci polskich biskupów, udali się do Rzymu, by bez ich pośrednictwa przedstawić sprawę mariawicką papieżowi. Gdy przybyli do Wiecznego Miasta, Stolica Święta wakowała po śmierci Leona XIII. Przyszło im czekać na wybór kolejnego papieża — 4 sierpnia został nim Józef Sarto, który przybrał imię Piusa X.
13 sierpnia delegacja uzyskała audiencję u nowo wybranego papieża, któremu przedstawiła stosowną petycję i od którego otrzymała błogosławieństwo. Delegacji przewodniczył ks. Jan (M. Michał) Kowalski, którego w trakcie pobytu w Rzymie, zgodnie z sugestią „Mateczki”, obecni tam kapłani wybrali ministrem generalnym zgromadzenia i wraz z Kozłowską złożyli przed nim śluby posłuszeństwa. To właśnie o tym swoim uczniu „Mateczka” miała usłyszeć w jednym z „objawień”: „Zlej na niego wszelką władzę, Ja sam kierować nim będę. Jak św. Michał walczył w obronie Boga, tak on będzie walczył w obronie tego Dzieła”. Słowa te staną się podstawowym argumentem na poparcie dążeń ks. Kowalskiego do skupienia władzy w swym ręku — i jednocześnie zarzewiem kolejnego rozłamu.
Po powrocie delegatów do Polski nastąpiła gruntowna reorganizacja ruchu. Kozłowska powołała do życia Związek Katolicki Nieustającej Adoracji Ubłagania, mający franciszkański, ściśle zakonny charakter, a księża mariawiccy, nie licząc się już z opinią biskupów w przekonaniu, że papież Pius X udzieli im poparcia, rozpoczęli agitację na niespotykaną dotąd skalę. Z początku hierarchia nie reagowała, ale gdy mariawici publicznie już szerzyli kult Kozłowskiej, biskupi zaczęli na gorliwców nakładać suspensy, a innych przenosić na prowincję (co okazało się nieroztropne, bo przyczyniło się do rozprzestrzeniania błędnych nauk). Kler mariawicki buntował się, a w swym nieposłuszeństwie znalazł oparcie w wiernych — całe parafie, z nadzieją uzyskania pozytywnego wyroku z Rzymu, zaczęły wypowiadać posłuszeństwo ordynariuszom.
Mariawitów spotkało jednak bolesne rozczarowanie. 4 września 1904 r. Kongregacja Inkwizycji wydała dekret, w którym objawienia Kozłowskiej uznawano za nieprawdziwe, a zgromadzeniu nakazywano rozwiązanie. Kongregacja rzeczywiście nie zarzucała mariawitom herezji (co później będą często powtarzać w swej obronie) — nie musiała tego jednak czynić, skoro uznała za fałszywy fundament, na którym zbudowano całą organizację.
„Mateczka” się jedna
9 stycznia 1905 r. wezwanej do Płocka przez biskupa Wnukowskiego, następcy Szembeka, Franciszce Kozłowskiej odczytano dekret Kongregacji Inkwizycji. Wykonanie jego zapisów i tymczasowy zarząd nad Zgromadzeniem Sióstr Mariawitek zlecono ks. Antoniemu Nowowiejskiemu, rektorowi płockiego seminarium[8]. Dwa dni później ks. Nowowiejski odebrał od Kozłowskiej trydenckie wyznanie wiary i przedłożył do podpisania deklarację, której treść obrazuje skalę obaw, jakie wywoływała jej działalność i przemożny wpływ, który wywierała na swoich podwładnych[9]:
„Ja, niżej podpisana Felicja Franciszka Kozłowska, zgodnie z wolą Św. Oficjum, zobowiązuję się niniejszym, przed delegatem Najprzewielebniejszego Biskupa Płockiego: 1° zdać sprawę z dotychczasowego swego przełożeństwa; 2° oddać im wszystkie moje pisma duchowne i ich kopie, jeżeli takowe posiadam; 3° zrzec się wszelkiego przełożeństwa nad kapłanami i nad stowarzyszonymi niewiastami; 4° od niewiast stowarzyszonych zupełnie się odsunąć; 5° z kongregacją Mariawitów żadnego nigdy nie mieć związku ani osobistego, ani piśmiennego; 6° nigdy i nigdzie nie wdawać się w sprawy duchownego kierownictwa czy to kapłanów, czy innych duchownych, czy niewiast; 7° uznać moje dotychczasowe widzenia za naturalne urojenia i marzenia; 8° spowiadać się odtąd przed kapłanem przez biskupa mego za spowiednika mi wskazanym.
Wszystkie te osiem warunków obiecuję szczerze teraz spełnić, wiedząc, że inaczej obrażałabym Boga i narażałabym się na kary kościelne, i na dowód tego deklarację tę podpisuję, pierwej złożywszy wyznanie wiary trydenckie”[10].
Felicja Kozłowska oświadczenie podpisała bez szemrania, choć musiało być dla niej jasne, że uznaje w ten sposób swe „objawienia” za urojone, a więc i całą sprawę mariawicką za rzecz nie mającą — jak dotąd utrzymywała — jakiejś nadprzyrodzonej sankcji. Wydaje się więc, że Kozłowska w obliczu woli papieża stanęła w prawdzie, a jej skrucha, choć nie okazała się trwała, mogła być szczera, bowiem zgodnie z poleceniem zamieszkała ze swoją matką, z dala od dotychczasowych sióstr.
Korowody
Lecz mariawici tylko formalnie poddali się dekretowi i nie myśleli składać broni. Gdy biskup Wnukowski wydał dekret cofający mariawitom misję kanoniczną, odsuwając ich tym samym od wszelkiej posługi duchownej, rozpoczęli szeroko zakrojoną akcję zbierania dowodów na niemoralność kleru katolickiego w Królestwie (co nie było zadaniem zbyt trudnym), chcąc przedstawić je Stolicy Świętej. Do Rzymu udał się wysłannik mariawitów, ks. Paweł Skolimowski, by próbować przekonywać papieża do zmiany decyzji. Skolimowski wrócił jedynie z obietnicą tego, że „papież wyda swój osobisty sąd w sprawie”.
To wystarczyło, by mariawici zignorowali wydaną 19 września przez arcybiskupa Popiela odezwę, w której obiecał cofnąć suspensy i inne kary pod warunkiem faktycznego podporządkowania się przez nich hierarchii. Cieszący się poparciem kilkudziesięciu tysięcy wiernych kapłani nie skorzystali z danej im szansy pojednania. Nadal, przeświadczeni o prawdziwości objawień „Mateczki”, liczyli na zmianę decyzji papieża, wysyłając do Rzymu nawet delegację ludu mariawickiego, która — czyniąc zadość protokołowi i występując w wypożyczonych frakach — 12 czerwca 1905 r. złożyła u stóp Ojca Świętego stosowną petycję. Pół roku później, w grudniu, wbrew zakazowi zawartemu w dekrecie Świętej Inkwizycji duchowni mariawiccy spotkali się w Radzyminie, by uzgodnić sposób dalszego postępowania. W styczniu postanowili oficjalnie wypowiedzieć posłuszeństwo biskupom i zaapelowali o to samo do wiernych.
Gdy w lutym do Rzymu przybyli księża Kowalski i Gołębiewski, w wielu miejscach w kraju trwały zamieszki spowodowane konfliktami o świątynie pomiędzy katolickimi a mariawickimi wiernymi. Musiała interweniować policja, a niekiedy rosyjskie wojsko. 8 lutego Kowalski i Próchniewski przekazali Kongregacji Świętej Inkwizycji, a za jej pośrednictwem także Ojcu Świętemu wiadomość o wypowiedzeniu posłuszeństwa biskupom, oskarżając ich o prześladowania mariawitów za szerzenie kultu Najświętszego Sakramentu (!) i zażądali od papieża „uznania posłannictwa Marii Franciszki”, a więc także jej najwyższej świętości, równej godności Matki Bożej.
Żądania Kowalskiego i Próchniewskiego uznano na Watykanie za niedorzeczność i zuchwalstwo względem Ojca Świętego i domagano się ich odwołania. Mariawici równie dobrze mogli — jak napisze później komentator „Tygodnika Ilustrowanego” — domagać się kanonizacji osiołka, na którym Maryja z Józefem uciekli do Egiptu! Odmówiwszy, napisali jedynie list, w którym poprosili Ojca Świętego o wybaczenie, jeśli „jakim słowem w pierwszym liście uchybili jego godności i osobie”, a następnie przesłali memoriał opisujący przypadki niemoralności polskiego kleru z prośbą — tym razem prośbą, a nie żądaniem! — by zdjął suspensę z kleru mariawickiego. Nie dziwi więc, że audiencja u Piusa X była bardzo krótka i ograniczyła się do skarcenia obu delegatów i nakazania zaprzysiężenia posłuszeństwa, co obaj oczywiście uczynili. Zastanawiająca jest łatwość, z jaką mariawici podpisywali deklaracje prawowierności i przysięgali posłuszeństwo — nie byli przecież ludźmi słabych charakterów. Rozwój wydarzeń świadczy, jak szczere były ich oświadczenia.
Nikt chyba nie mógł już mieć wątpliwości, jak sprawa potoczy się dalej. O ile dotąd Inkwizycja otrzymywała doniesienia o mariawickich nadużyciach z rąk polskich biskupów, którzy przecież oskarżani o tolerowanie niemoralności kleru byli stroną konfliktu, o tyle w lutym 1905 r. sami mariawici przedstawili w Rzymie dowody na swą nieprawowierność, nazywanie bowiem Kozłowskiej „Małżonką Barankową… podobną w świętości Matce Najświętszej” w kanonach ortodoksji doprawdy się nie mieściło. Dobrze jednak, że Rzym uzyskał ten dowód — niezależnie od tego, czy postępowanie ks. Kowalskiego było aktem sekciarskiej głupoty, czy szczerości względem Ojca Świętego.
Tribus circiter i ekskomunika
Po powrocie z Rzymu świadomy sytuacji ks. Kowalski rozpoczął przygotowania do stworzenia osobnej organizacji kościelnej. W obliczu zdecydowanej postawy władz carskich, chcących zachowania porządku, apelowano o zaprzestanie walk z katolikami o świątynie i skupienie się raczej na zabezpieczeniu potrzeb wspólnot mariawickich, a także zaczęto w nieskrępowany już sposób dyskutować nad kwestiami doktrynalnymi.
5 kwietnia 1906 r. Ojciec Święty Pius X wydał encyklikę Tribus circiter, w której zarzucał mariawitom łamanie dekretu z 1904 r., krzewienie „nienależytych praktyk” i obłudne postępowanie względem władz kościelnych. Nie była to wszakże jeszcze ekskomunika i mariawici nadal pozostawali w Kościele.
Odpowiedź na encyklikę nastąpiła 13 kwietnia w „Sobótce”, piśmie dekanatu łęczyckiego, gdzie mariawici ogłosili, iż „wierzą: 1° W to wszystko, co Kościół katolicki naucza; 2° Że Pan Bóg uczynił Maryę Franciszkę z domu Kozłowską najświętszą i dał jej te łaski, jakie dał Najświętszej Maryi Pannie, Matce Bożej; 3° Że w ręku św. Maryi Franciszki jest miłosierdzie dla całego świata i nikt bez jej pomocy i pośrednictwa miłosierdzia nie dostąpi”[11].
Pius X wstrzymywał się jeszcze osiem miesięcy i ostatniego dnia 1906 r. Piotr Palombelli, notariusz Świętej Inkwizycji, podpisał na papieskie polecenie dekret imiennie ekskomunikujący zarówno Kowalskiego, jak i Kozłowską, a wszystkich ich zwolenników wzywał do zerwania związków z nimi i powrotu do Kościoła, wyznaczając na to termin 20 dni. 20 stycznia 1907 r. sekta mariawicka bezdyskusyjnie znalazła się poza Kościołem.
Koniec części I.
Interesujące cytaty:
„Złudnymi pozorami są zaślepieni...”
Fragmenty encykliki papieża św. Piusa X Tribus circiter rozwiązującej stowarzyszenie „kapłanów mariawitów” (5 kwietnia 1906 r.)
Około trzech lat temu Stolica Apostolska powzięła wiadomość, że pewna liczba kapłanów w Waszych diecezjach, z młodego głównie kleru, utworzyła jakieś niby zakonne stowarzyszenie pod nazwą Mariawitów, czyli kapłanów mistyków, bez żadnego na to zezwolenia ze strony prawych pasterzy. Okazało się, że członkowie tego gromadzenia zaczęli z wolna zbaczać z prostej drogi, wyłamywać się spod posłuszeństwa należnego Biskupom, „których Bóg postawił, aby rządzili Kościół Boży”, i uwodzi się własnymi wymysłami. Nie zawahali się bowiem całkowicie oddać i na skinienie by posłusznymi pewnej kobiecie, jako mistrzyni pobożności i sumienia, głosząc, że ona jest pełna świętości, łaskami niebieskimi w cudowny sposób wyposażona, wiele rzeczy wie z objawienia Bożego i dana została przez Boga na to, aby w tych ostatecznych czasach zbawić świat bliski już zagłady.
(…)Dlatego też, w porozumieniu się z Czcigodnymi Braćmi Naszymi Świętego Kościoła Rzymskiego Kardynałami, Członkami Oficjum Św., poleciliśmy wydać, jak Wam wiadomo, w dniu 4 września 1904 r. dekret o skasowaniu owego stowarzyszenia kapłanów i zupełnym przerwaniu wszelkich z pomienioną niewiastą stosunków (…). Atoli kapłani owi, choć piśmiennie zaświadczyli swą względem Biskupów uległość, choć do pewnego stopnia, jak sami twierdzą, łączność swą z tą niewiastą zerwali, jednakowoż od swych usiłowań nie odstąpili i potępionego stowarzyszenia swego szczerze się nie wyrzekli.
(…)Nie dość na tym. Przed kilku tygodniami przybyli do Rzymu dwaj z tych kapłanów: jeden Roman Próchniewski, drugi Jan Kowalski, którego wszyscy członkowie zgromadzenia uważają za swego przełożonego, a to na mocy jakiejś delegacji ze strony wzmiankowanej kobiety. Ci obaj w prośbie napisanej, jak mówili z wyraźnego polecenia Pana Naszego Jezusa Chrystusa, zażądali aby Naczelny Zwierzchnik Kościoła, lub w jego imieniu Kongregacja Św. Oficjum, wydała dokument tej treści: „Maria Franciszka (tj. niewiasta, o której tylokrotnie jest mowa), obdarzona przez Boga najwyższym stopniem świętości, jest matką miłosierdzia dla wszystkich ludzi od Boga do zbawienia powołanych i wybranych w tych ostatecznych świata czasach; wszystkim zaś kapłanom Mariawitom polecił Pan Bóg, aby cześć Najświętszego Sakramentu i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy po całym świecie szerzyli bez jakichkolwiek ograniczeń ze strony czy to prawa kanonicznego, czy ustaw ludzkich, czy zwyczajów, czy jakiejkolwiek władzy kościelnej lub świeckiej”.
Przytoczeniem tych słów chcieliśmy wykazać, że księża owi, nie tyle może świadomą siebie pychą, ile raczej złudnymi pozorami są zaślepieni. (…) Was zaś, Czcigodni Bracia, usilnie wzywamy, abyście błądzących kapłanów, skoro tylko szczerze się upamiętają ojcowską miłością otoczyli, po należytej próbie do pełnienia na powrót pod Waszym kierunkiem czynności kapłańskich powołali. Gdyby wzgardziwszy Waszym wezwaniem w krnąbrności, co nie daj Boże, trwali, Naszą będzie rzeczą surowo względem nich zastosować karę. Starajcie się też wiernych chwilowo obałamuconych, tym samym zasługujących na wyrozumienie, zwróci na prostą drogę.
(„Mariawita” nr 6/1963, s. 12.)
„Z łona Kościoła Świętego Bożego są całkowicie wyłączeni”
Fragment dekretu Świętej Inkwizycji (5 grudnia 1905 r.)
Sekta kapłanów mariawitów, grasująca nieszczęśnie od kilku lat w niektórych diecezjach polskich, do takiej stopniowo doszła zaciętości i obłędu, że wymaga stanowczego poskromienia ze strony Stolicy Apostolskiej. Gdy bowiem ta sekta rozwijała się w związku i pod hasłem szczególnej troski o chwałę Bożą, to jednak wkrótce, pogardziwszy przestrogami i karami swych biskupów, nie zważając nawet na ojcowskie zrazu wezwanie Najwyższego Zwierzchnika Kościoła, a następnie i surowsze pogróżki, nie bacząc też na cenzury, w które z różnych przyczyn wpadła, wreszcie spod powagi Kościoła się usunęła, uznawszy za swą głowę kobietę, niejaką Felicję, czyli Marię Franciszkę Kozłowską. Tę to kobietę zwolennicy sekty mianują „matką” pełną świętości, równą w tej mierze Najświętszej Bogurodzicy, twierdząc, że bez jej pomocy nikt zbawiony być nie może. Ona też wyznaczyła Jana Kowalskiego, aby w imieniu jej, jako Minister Generalny, całym stowarzyszeniem Mariawitów zarządzał.
Skoro więc pewnym i wiadomym jest, że pomienione osoby: Jan Kowalski i Maria Franciszka Kozłowska, pomimo niejednokrotnej przestrogi, obstają przy swoich przewrotnych doktrynach i usiłowaniach, którymi lud prosty mamią i na manowce wiodą, skoro tym samym w zaciągniętych na się cenzurach grzęzną, przeto Kongregacja Św. Oficjum z wyraźnego polecenia Ojca Św. bacząc na to, aby kto ze szkodą dla własnego zbawienia nie brał udziału w złych czynach Jana Kowalskiego i niewiasty Kozłowskiej — orzeka i ogłasza, że pomieniony kapłan Jan Kowalski i wzmiankowana niewiasta Maria Franciszka Kozłowska, podlegają imiennie i osobiście ekskomunice większej i że oboje, z łona Kościoła Świętego Bożego całkowicie wyłączeni, noszą na sobie brzemię wszystkich kar, na jawnie wyklętych spadających; że więc Jana Kowalskiego i Marii Franciszki Kozłowskiej unikać i od nich stronić należy (…).
Piotr Palombelli
Notariusz Świętej Rzymskiej
i Powszechnej Inkwizycji
(„Mariawita” nr 8/1966, s. 8.)
„Fanatycznie w swojej kierowniczce zaślepieni”
Świadectwo bł. Honorata Koźmińskiego OFM Cap.
Ogólnie biorąc, wszyscy ci kapłani są święci osobiście, jak najbardziej gorliwi, wytrwali, umartwieni i — że tak powiem — stanowią kwiat naszego kleru świeckiego w całym Królestwie, działają bowiem we wszystkich jego diecezjach. Są jednak zbyt łatwowierni i fanatycznie w swojej kierowniczce zaślepieni, uważają ją za świętą, czczą ją i wszystko co od niej pochodzi, przyjmują jakby od Boga samego było objawione. I do tego stopnia na niej się opierają, że gdyby zabrano im tę wiarę, być może wszystko by się u nich załamało.
Ja zaś, znając ją prawie od 30 lat, inaczej ją [Kozłowską] osądzam. Była ona przez pewien czas w innym zgromadzeniu i wykazała mało ducha zakonnego, brak zaparcia własnej woli i różne osobliwości, tak że została stamtąd usunięta. Obecnie zaś nie waham się powiedzieć, że jest hipokrytką i oszustką, ale prawdopodobnie jest sama przez szatana oszukiwana i zaślepiona, a także zepsuta okazywanymi jej honorami.
(M. Werner OSU, O. Honorat Koźmiński kapucyn. 1829–1916, Warszawa 1972)
---*---
PRZYPISY:
[1] Ojciec Feliksy, Jakub Kozłowski, był nadleśniczym w lasach należących do miejscowego majątku; zaciągnął się do oddziału powstańczego i zginął w bitwie pod Węgrowem (3 lutego 1863 r.). Miał 26 lat, a Feliksa — zaledwie 8 miesięcy.
[2] Bł. H. Koźmiński po skasowaniu przez władze carskie wszystkich klasztorów w Królestwie Kongresowym postarał się w 1889 r. o aprobatę Stolicy Apostolskiej dla zgromadzeń bezhabitowych (tzw. skrytki), uzyskując dekretem Ecclesia catholica z czerwca tego roku zgodę na ich afiliację do zakonu kapucynów. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, a z nich 16 zgromadzeń zakonnych.
[3] Dzieło Wielkiego Miłosierdzia — zbiór rzekomych objawień Feliksy Kozłowskiej. Tytuł pochodzi od ks. Jana Kowalskiego.
[4] Wielu spośród pierwszych kapłanów mariawickich było wykładowcami i wychowawcami seminaryjnymi, co jest dowodem na rodzące się wśród wykształconego kleru w Królestwie Kongresowym pragnienie odnowy, ale także, niestety, jest wyrazem pociągu do fałszywego mistycyzmu i niemałej naiwności.
[5] Taksy regulujące wysokość datków za posługi były wówczas czymś zwyczajnym.
[6] Nie wszyscy odstępcy od mariawityzmu pozostawali czy też powracali do Kościoła katolickiego i nie wszyscy umieli wyzwolić się z pod wpływu pseudomistycyzmu; w 1911 r. jeden z kapłanów, Wacław Żebrowski, „nie tylko — jak pisze bp. Pelczar — z ambony ogłosił potrzebę publicznej spowiedzi i sam swoje wykroczenia wyjawił, ale napiętnował także niemoralne życie wielu innych duchownych mariawickich i zarzucił tak Kowalskiemu, jak i Kozłowskiej zaprzepaszczenie istoty mariawityzmu dla osobistych widoków. Nadto wynalazł świętszą jeszcze «mateczkę» w osobie mariawitki Marii Cygler (inaczej Marii Cychlarz lub Marii z Pragi), później zaś w spółce z apostatą Stefanem Bortkiewiczem utworzył w Warszawie nową sektę «pierwszych chrześcijan» [wł. «pierwochrześcijan»], która przez rząd została uprawniona [jako «Zrzeszenie Zwolenników Nauki Pierwotnych Chrześcijan»]”.
[7] Taką nazwę nosiła dzisiejsza Kongregacja Nauki Wiary; w 1908 r. papież Pius X zmienił jej nazwę na Najwyższą Świętą Kongregację Świętego Oficjum; w 1965 r. nazwę zmieniono ponownie, tym razem na Świętą Kongregację Nauki Wiary, a w 1983 r. wykreślono przymiotnik „święta”.
[8] Ks. Antoni Julian Nowowiejski (1858–1941), późniejszy biskup płocki, autor wielu prac z zakresu liturgiki. Zamęczony podczas II wojny światowej w niemieckim obozie w Soldau (Działdowo). W 1999 r. ogłoszony błogosławionym w grupie 108 męczenników.
[9] O tym jak bardzo mariawici byli oddani Kozłowskiej, świadczy fakt, że w 1920 r. ks. Kazimierz (Maria Jan) Przyjemski, pierwszy przełożony Zgromadzenia Kapłanów Mariawitów, w Dziele Wielkiego Miłosierdzia nazwany „drugim mariawitą”, na wieść o śmierci „Mateczki” dostał ataku apopleksji i umarł. Wieść okazała się mylna, a Kozłowska przeżyła Przyjemskiego o ponad rok.
[10] „Mariawita” nr 4/1960, s. 14.
[11] K. J. Kantak, Mankietnicy i mankietnictwo, Poznań 1910, s. 16–17.