W czerwcu ubiegłego roku ukazał się na łamach miesięcznika Zawsze wierni tekst mego autorstwa zatytułowany "Skandale seksualne. Kościół prześladujący czy prześladowany?". Przypominam go, bo po ogłoszeniu przed dwoma dniami przez Kongregację Nauki Wiary okólnika z zaleceniami dotyczącymi postępowania wobec duchownych dopuszczających się przestępstw na tle seksualnym ponownie zyskał on na aktualności.
Skandale seksualne. Kościół prześladujący czy prześladowany?
Skandale seksualne. Kościół prześladujący czy prześladowany?
«Chrześcijanie w społeczeństwie pluralistycznym powinni
starać się być tak wierzący, by umieli stawić czoło nawet
groźbie męczeństwa».
Przytoczone wyżej słowa padły z ust Ojca Świętego Benedykta XVI na początku tegorocznej majowej wizyty w Portugalii. Jej najważniejszym punktem było nawiedzenie bazyliki fatimskiej w 10. rocznicę beatyfikacji Hiacynty i Franciszka Marto — dzieci, którym przed 93 laty ukazała się Matka Boża i przekazała swoje orędzie do świata. Interesujące, że Ojciec Święty słowa o męczeństwie wypowiedział w obliczu ciągnącej się od lat i chyba kulminującej w ostatnich tygodniach sprawy seksualnych nadużyć duchowieństwa wobec młodzieży.
Jeszcze na pokładzie samolotu, którym zdążał do Lizbony, papież powiedział, że „dzisiaj największe prześladowania Kościoła nie pochodzą z zewnątrz, ale z grzechów, jakie są wewnątrz niego samego”. Przedstawiciele mediów, w większości przecież Kościołowi nieprzychylnych, w pierwszej chwili przyjęli tę wypowiedź z satysfakcją, upatrując w niej rodzaju samokrytyki. Z czasem jednak, w miarę analizowania papieskich słów, zaczęto zadawać pytania, czy taka deklaracja ze strony głowy Kościoła katolickiego nie jest ucieczką od odpowiedzialności. Patrząc z perspektywy świata to nie Kościół jest prześladowany, a wręcz przeciwnie — Kościół i jego instytucje mają rzekomo być narzędziami seksualnej opresji wobec wielu młodych ludzi. Tak więc jeśli to Kościół cierpi, to jego krytycy, ci „obrońcy dziecięcej niewinności i moralności w ogóle”, stają się jego prześladowcami.
Święty Kościół grzesznych ludzi
Dziennikarze laickich mediów ignorują rozróżnienie pomiędzy Kościołem jako Mistycznym Ciałem Chrystusa a instytucjami i osobami, które tę wspólnotę tworzą. W ich mniemaniu Kościół zawiera tylko pierwiastek ludzki, instytucjonalny, a sformułowanie „święty Kościół grzeszników” to dla nich wyświechtany slogan, mający na celu rozgrzeszenie słabości ludzi, szczególnie tych, którzy noszą strój duchowny. A przecież wypowiedź Ojca Świętego jest wyraźnie teologiczna i dotyczy pełnego widzenia rzeczywistości eklezjalnej. Oto bowiem Chrystus‑Kościół doznaje cierpień ze strony własnych członków. Chrystus cierpi tak, jak cierpią dzieci będące ofiarami seksualnych nadużyć ze strony duchownych. W ten sposób papieska ocena wydarzeń, choć postronnym może wydawać się próbą umniejszenia ich wagi, niezwykle zyskuje na surowości — tym więcej, że potępiany przez papieża grzech jest popełniany przez ludzi wchodzących w specjalny rodzaj więzi ze Zbawicielem z racji przyjętych przez nich święceń czy złożonych ślubów zakonnych. Właśnie dlatego każdy katolik starający się wzrastać w cnocie pobożności musi dostrzegać nie tylko kryminalny aspekt tych czynów i hańbę występku przeciwko dziecięcej niewinności, ale także przerażający grzech przeciwko samemu Chrystusowi.
Ojciec Święty, mówiąc o fatimskim orędziu, w którym Zbawiciel ustami swej Matki zapowiadał, że „Kościół będzie cierpieć aż do skończenia świata”, stwierdził, iż widzimy to dziś w sposób szczególny. Papież podkreślił, że „Kościół musi udzielić odpowiedzi” na to orędzie, a jako właściwe formy tej odpowiedzi wymienił „pokutę, modlitwę, akceptację, przebaczenie, ale także potrzebę sprawiedliwości, ponieważ — jak dodał — przebaczenie nie zastępuje sprawiedliwości”. Słowa Benedykta XVI wskazują, że nie może być już powrotu do fałszywego rozumienia Chrystusowego napomnienia o niegorszeniu maluczkich, które dziś — choć wcześniej często traktowane z najlepszą wolą — przyniosło opłakane skutki w postaci powszechnego zgorszenia, dającego wrogom Kościoła kolejny oręż do ręki. Obok przestępstw kryminalnych mieliśmy bowiem do czynienia z ignorowaniem, bagatelizowaniem czy wręcz ukrywaniem tych odrażających czynów przez niektórych hierarchów. Skutkowało to kolejnymi przestępstwami, kolejnymi dramatami ludzkimi i kolejnymi grzechami. Wszystko to w myśl słów Ojca Świętego nie może ujść sprawiedliwości — musi zostać osądzone i ukarane.
Postrzeganie Kościoła w jego pełni, jako Mistycznego Ciała Chrystusa, nie tylko nie skutkuje pobłażaniem względem grzeszników będących jego członkami, lecz przeciwnie, ukazując właściwy rozmiar grzechu, powoduje, że Kościół katolicki w sposób najbardziej jednoznaczny, przejrzysty i zgodny z najsurowszymi współczesnymi standardami zamierza odnieść się do problemu, który nie jest tylko jego bolączką, ale dotyczy — i to w zdecydowanie większym stopniu — wielu innych instytucji i społeczności, będących częścią współczesnego świata ogarniętego antykulturą permisywizmu.
Wywołać resentymenty
Nie sposób negować niewłaściwości i przestępczego charakteru praktyk pedofilskich, ale na skutek uruchomienia przez media olbrzymiego aparatu propagandowego, który stara się przedstawić wszystkich katolickich duchownych jako grupę społeczną najbardziej podatną na dewiacje seksualne, coraz trudniej uwierzyć, aby mediom zależało jeszcze na obiektywnym ustaleniu faktów, ukaraniu winnych i uczciwym zadośćuczynieniu. Ataki na Kościół zdają się nasilać, mimo że jego instytucje z coraz większą, niespotykaną gdzie indziej otwartością starają się wyjaśnić wszelkie oskarżenia. Rzecz przybrała już tak gigantyczne rozmiary i tak bardzo fałszuje
rzeczywisty obraz i skalę problemu, że bez wątpienia stanowi element szerokiej akcji dyskredytowania Kościoła katolickiego. Nie jest to wcale przesada — do rozpętania antykatolickiej histerii w krajach anglosaskich, hołdującej rewolucyjnej spuściźnie Francji czy w wiernym ideom reformacji Niemczech nie jest wcale potrzebna zorganizowana i odgórnie koordynowana akcja. Wystarczy rozbudzić nieco uśpione, dawne antykatolickie resentymenty, by uruchomić samonapędzający się mechanizm. O antykatolickich emocjach nadal obecnych w Wielkiej Brytanii i na obszarze jej dawnej
kolonialnej dominacji, także w USA, można przeczytać w poprzednim numerze Zawsze wierni [1]. Podobnie jest we Francji, gdzie laickie państwo odwołuje się do oświeceniowego dziedzictwa. To właśnie „epoka rozumu” wsławiła się szczególną nienawiścią do katolicyzmu. Nikt inny, jak ówcześni czołowi intelektualiści w rodzaju Woltera, Diderota, czy Monteskiusza twierdzili, że Kościół katolicki jest siedliskiem i rozsadnikiem homoseksualizmu, który był przez nich traktowany — o czym dziś nie chce się pamiętać — jako „występek katastrofalny i nader hańbiący”. Oczywiście jego przyczyną miał być celibat, którego zniesienie (a wraz z nim rozwiązanie wszelkich katolickich instytucji w postaci seminariów, klasztorów, internatów itd.)miało doprowadzić do likwidacji tego problemu. Podobnie w III Rzeszy, gdzie oskarżenia o homoseksualizm, szczególnie po roku 1934 i likwidacji elity SA [2] składającej się z jawnych pederastów, stały się wygodnym pretekstem do rozprawienia się z przeciwnikami politycznymi, do których zaliczano także Kościół katolicki. To właśnie w 1937 r., w odpowiedzi na antynazistowską encyklikę Piusa XI Mit brennender Sorge [3], na rozkaz ministra propagandy Rzeszy Józefa Goebbelsa zorganizowano akcję mającą na celu skompromitowanie Kościoła katolickiego na arenie międzynarodowej. Rozpoczęto nagłaśnianie rzekomych i faktycznych [4] przypadków nadużyć seksualnych wobec nieletnich ze strony duchownych. Podczas akcji aresztowano ponad 300 księży i zakonników, spośród których 21 skazano w pokazowych procesach z paragrafów dotyczących praktyk homoseksualnych i uwiedzenia nieletnich. Dzisiejsi propagandyści mają się więc do czego odwoływać [5].
Nieubłagane liczby
Jako przykład nierzetelnych i krzywdzących dla Kościoła informacji na temat nadużyć seksualnych wobec nieletnich można przywołać publikacje amerykańskiego dziennika „New York Times” i niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”. Nowojorska gazeta zamieściła na swoich łamach teksty, których autorzy pisali o „setkach tysięcy” (!)dzieci wykorzystywanych przez księży. Tak jawne kłamstwo nie uszło uwadze mediów katolickich, ale jedynym skutkiem krytyk i interwencji było to, że odtąd „New York Times” pisał o „dziesiątkach tysięcy” ofiar, co także jest liczbą nieprawdziwą. Z kolei redaktorzy „Spiegla”, mimo protestów, wciąż pisali o skandalach z udziałem duchownych katolickich w taki sposób, jakby pedofilia była problemem tylko tej grupy. Tymczasem z pochodzącego z 2004 r. raportu przygotowanego dla amerykańskiego Departamentu Edukacji wynika, że w Stanach Zjednoczonych ofiar księży‑pedofilów jest sto razy mniej niż ofiar nauczycieli. Raport autorstwa profesor Karoliny Shakeshaft, przygotowany w dwa lata po ujawnieniu skandali pedofilskich w USA, został niemal całkowicie przemilczany, mimo że ukazywał bolesną prawdę na temat skali nadużyć w amerykańskim systemie oświaty. I nie jest to jedyny z pomijanych raportów. Pochodzące z John Jay College of Criminal Justice studium problemu mówi o tym, że w ciągu 42 lat (w latach 1960–2002) o pedofilię oskarżono w USA 954 katolickich księży świeckich i zakonnych (18 duchownych rocznie), jednak spośród nich skazano zaledwie 54 osoby, co oznacza, że był to jeden przypadek na rok. W tym samym czasie za pedofilię skazano ponad 6 tys. nauczycieli samego tylko wychowania fizycznego (142 rocznie!). Istnieją i inne interesujące zestawienia. W Niemczech, według danych tamtejszego Ministerstwa Sprawiedliwości, w latach 1995–2009 zanotowano 210 tysięcy przypadków nadużyć wobec nieletnich, ale zaledwie 94 z nich miały jakikolwiek związek z Kościołem katolickim (to mniej niż 0,05%).
Sytuacja Irlandii, przywoływanej jako kraj, w którym dochodziło do największych patologii, jest szczególna ze względu na to, że zdecydowana większość placówek edukacyjnych, opiekuńczych, a nawet penitencjarno‑resocjalizacyjnych była tam prowadzona przez instytucje związane z Kościołem katolickim. Przygotowany przez Komisję ds. Zbadania Nadużyć Wobec Dzieci (The Commission to Inquire into Child Abuse) tzw. raport Ryana dotyczący osób, które doświadczyły przemocy seksualnej, fizycznej i psychicznej w katolickich ośrodkach wychowawczych w Irlandii od 1936 r., stwierdza, że spośród 25 tys. dzieci przebywających tam w badanym czasie około 1500 przedstawiło skargi związane z ich złym traktowaniem. Do przypadków znęcania się nad chłopcami (kary cielesne były wówczas powszechnie akceptowaną i zgodną z prawem metodą wychowawczą) miało dojść w 474 przypadkach, a do ich seksualnego wykorzystywania — w 253. W przypadku dziewcząt odpowiednio 383 i 128. Oznacza to, że przez 70 lat w tych „katolickich obozach koncentracyjnych” — jak je już zdążyła nazwać prasa — do niewłaściwego traktowania podopiecznych doszło w 6% przypadków, a do przemocy na tle seksualnym w 1,45%. Te dane są i tak szokujące, lecz do ich właściwej oceny brakuje materiału porównawczego — dotąd żadna inne instytucja na świecie nie ujawniła całościowego raportu na temat nadużyć wobec nieletnich w systemie oświaty, i to w tak długim okresie. Raporty z poszczególnych krajów, gdzie wśród duchowieństwa doszło do najgłośniejszych przypadków nadużyć seksualnych — choć są lekturą bardzo smutną –ukazują właściwe rozmiary problemu i każą zastanowić się nad intencjami ludzi przedstawiającymi katolickie duchowieństwo jako zorganizowaną siatkę pedofilską. Jerzy Weigel zwraca uwagę, że ogłaszające się „obrońcami dzieci” media w zauważalny sposób skupiają się na szkodzeniu Kościołowi. Podczas gdy nadużycia seksualne księży miały miejsce głównie w latach 60. i 80 XX wieku, Kościół przedstawia się jako instytucję, która nadal stanowi „epicentrum wykorzystywania seksualnego młodych”. Tymczasem — jak przypomina pisarz — w 2009 r. zanotowano w Stanach Zjednoczonych zaledwiesześć przypadków oskarżeń księży o nadużycia wobec dzieci. Trudno o lepszy dowód na to, że Kościół, w odróżnieniu od wielu instytucji świeckich, podjął skuteczną akcję przeciwdziałania problemowi pedofilii w szeregach kleru.
Rzeczywiste podłoże problemu
Stwierdzenie, że niemoralne zachowania duchowieństwa wobec nieletnich rozpoczęły się w latach 60. XX wieku, byłoby oczywiście nieprawdą — możnaznaleźć przypadki odleglejsze w czasie. Apologeci rewolucji w Kościele, zapoczątkowanej II Soborem Watykańskim, będą jednak twierdzić, że skali tych zjawisk w latach wcześniejszych nie możemy poznać, bowiem nie zbierano wówczas takich danych. To prawda, ale niemal za pewnik można przyjąć, że gdyby w wiekach XVIII i XIX, w czasach rozprzestrzeniania się skrajnie antyklerykalnych ideologii i hołdowania im na szczytach władzy, dochodziło do aktów pedofilii w skali większej od jednostkowych przypadków, to nie tylko zostałoby to wykorzystane w antykatolickiej propagandzie, ale także zachowałoby się w świadomości społecznej.
Konkludując, problem, którego skala jest i tak w Kościele stosunkowo niewielka, narastał wraz otwarciem się tej instytucji na idee i ideologie, które w latach 60. XX wieku stanowiły podstawę tzw. rewolucji seksualnej. To właśnie na czas pontyfikatu papieża Pawła VI i na skutek zmian związanych z rozprzestrzenianiem się w Kościele tzw. ducha soboru przypada niezwykłe wprost złagodzenie dyscypliny i nauczania w zakresie etyki seksualnej.
Pierwszym dokumentem, który proponował „nowe spojrzenie” na etykę seksualną, była deklaracja w sprawie niektórych pytań dotyczących etyki seksualnej Persona humana, wydana 29 grudnia 1975 r. i podpisana przez kard. Franciszka Šepera, ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Deklaracja, w odróżnieniu od dotychczasowej nauki moralnej, formułuje pogląd o „wrodzonym, niewyleczalnym instynkcie homoseksualnym”, co przełożyło się później na złagodzenie rygorów selekcji kandydatów do seminariów duchownych. Jednym z twórców deklaracji był o. Jan Visser, redemptorysta, który dwa miesiące po publikacji powiedział w wywiadzie udzielonym czasopismu „L’Europa”, że „gdy mamy do czynienia z ludźmi, których homoseksualizm jest tak głęboki, iż mogą znajdować się w poważnych osobistych czy może nawet społecznych kłopotach, chyba że osiągną stały partnerski związek w swym homoseksualnym życiu, to można polecać im szukanie takiego związku i można akceptować takie relacje jako najlepsze rozwiązanie w ich obecnej sytuacji”. Podobną opinię wyraził niedawno arcybiskup Wiednia kard. Krzysztof Schönborn. W wywiadzie dla austriackiej gazety „Wiener Zeitung” hierarcha powiedział: „Jeśli chodzi o homoseksualizm, powinniśmy się skupiać na jakości relacji. I tę jakość doceniać w dyskusjach. Stały związek jest z pewnością lepszy niż postępowanie rozwiązłe”.
Do okoliczności sprzyjających organizowaniu się homoseksualnego lobby wewnątrz Kościoła należą m.in.:
• ogólne rozluźnienie moralne lat 60. i 70.,
• niejasne i nieprecyzyjne dokumenty kościelne,
• przyzwolenie na swobodne interpretacje zagadnień dotyczących moralności przez niektórych wpływowych teologów,
• kreowanie wypaczonej wizji otwartości Kościoła,
• wpływ idei liberalnych.
Wspomniane lobby, skrzętnie ukrywające skłonności niektórych duchownych i protegujące ich do wyższych stanowisk, stało się rzeczywistym, wewnętrznym zagrożeniem dla Kościoła katolickiego. Trzeba dodać, że także Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 r. znacznie zliberalizował wcześniejsze, pochodzące z 1917 r. przepisy dotyczące konsekwencji, jakie powinni ponieść duchowni dopuszczający się kontaktów seksualnych z nieletnimi. Kodeks promulgowany przez papieża Benedykta XV mówił o tym, że duchowni po przyjęciu święceń niższych mają zostać ukarani za takie czyny w sposób adekwatny do ciężkości winy, do usunięcia ze stanu duchownego włącznie, a duchowni obdarzeni święceniami diakonatu, prezbiteratu i episkopatu mają być ogłoszeni nikczemnymi, zostać złożeni z urzędów, stracić beneficja, a w najcięższych przypadkach — także zostać usunięci ze stanu duchownego. Tymczasem kodeks z 1983 r. mówi już tylko ogólnie o możliwości nałożenia na upadłego kapłana „sprawiedliwych kar”, a w razie potrzeby usunięcia go ze stanu duchownego.
Pedofilia czy pederastia?
Przeciętny odbiorca informacji dotyczących „afer pedofilskich” w Kościele jest tym bardziej zszokowany, że kojarzy je z wydarzeniami, które są pedofilią sensu stricto i dotyczą seksualnego wykorzystywania małych dzieci. Tymczasem według danych ujawnionych przez msgr. Karola Scicluna, pełniącego posługę promotora sprawiedliwości w Kongregacji Nauki Wiary, do której kompetencji należy rozwiązywanie tego typu problemów, na ogólną liczbę ponad 400 tys. katolickich kapłanów co roku zgłaszanych jest 250 nowych przypadków oskarżenia (nie skazania!) o molestowanie (a więc dotyka 0,065% kapłanów). 60% tych przypadków dotyczy aktywności homoseksualnej z młodzieżą w późnym okresie dojrzewania, a więc po ukończeniu 15. roku życia. Kolejne 30% to akty heteroseksualne w tej samej kategorii wiekowej, a pozostałe 10% dotyczy dzieci poniżej 15. roku życia. Nie sposób więc zaprzeczyć, żeproblem rzekomej pedofilii w Kościele to w rzeczywistości homoseksualizm niewielkiej grupy duchownych, którzy ze względu na łatwiejszą możliwość manipulowania młodymi ludźmi czy pederastię w ścisłym jej znaczeniu wybierają właśnie nastolatki jako obiekt erotycznych zainteresowań.
Wiązanie homoseksualizmu z pedofilią spotyka się oczywiście ze stanowczym protestem tzw. środowisk LGBT [6], ale nie sposób przejść obojętnie wobec faktu, że organizacje pedofilskie były pierwotnie częścią koalicji gejów i lesbijek[7], a ruch homoseksualistów oraz ruch na rzecz akceptacji pedofilii przenikają się wzajemnie poprzez takie organizacje, jak North American Man‑Boy Love Association (NAMBLA)[8], co zresztą potwierdza Dawid Thorstad, współzałożyciel NAMBLA, w artykule zamieszczonym w „Journal of Homosexuality”[9]. Dodatkowe potwierdzenie takiego stanu rzeczy można zyskać uważnie śledząc kroniki kryminalne.
Bodaj najgłośniejszym przypadkiem przestępczego współdziałania aktywistów „gejowskich” z pedofilskim podziemiem był przypadek Jakuba Rennie, koordynatora stowarzyszenia LGBT Youth Scotland, oraz Neila Strachena, pedagoga i sekretarza homoerotycznego Celtic Boys Club. W 2009 r.,
gdy w Szkocji toczyła się żywa dyskusja na temat sodomii, spowodowana dopuszczeniem do ordynacji w państwowym „Kościele” otwartych homoseksualistów, obaj mężczyźni stanęli przed sądem oskarżeni o kierowanie największą w dziejach Wielkiej Brytanii siatką pedofilską. Zarzucano im gwałty na nieletnich, porwania oraz przechowywanie i dystrybuowanie dziecięcej pornografii. Materiał dowodowy okazał się być tak porażający, że lord Bannatyne, sędzia prowadzący, skazał ich na dożywotnie pozbawienie wolności, bez możliwości wcześniejszego opuszczenia zakładu karnego. Wymowne są badania wskazujące, że wśród co najwyżej dwuprocentowej[10] grupy osób homoseksualnych na każde cztery osoby przypada jedna o skłonnościach pedofilskich[11].Oznacza to, że w tak niewielkiej w porównaniu z całą populacją grupie, jaką są homoseksualiści, zachowania pedofilskie występują od 10 do 25 razy częściej niż w populacji mężczyzn heteroseksualnych. I ma to swoje odzwierciedlenie w sytuacji Kościoła, o czym mówili niedawno, narażając się na wściekłe ataki mediów, zarówno watykański sekretarz stanu kard. Tarsycjusz Bertone, jak i przełożony generalny Bractwa Św. Piusa X, bp Bernard Fellay. Biskup powiedział w wywiadzie dla „Der Spiegel”, że „chcąc zapobiegać nadużyciom, musimy trzymać homoseksualistów z daleka od kapłaństwa”, co redakcja potrafiła skwitować jedynie stwierdzeniem, że „arcykonserwatywne Bractwo wykorzystuje przypadki molestowania w Kościele katolickim do podbudowania negatywnego stosunku do homoseksualistów”.
Uderzyć w pasterza
Naiwnością byłoby sądzić, że niezwykle otwarta postawa Ojca Świętego, dążącego do ukazania rzeczywistego rozmiaru nadużyć seksualnych i wymierzenia sprawiedliwości, sprawi, że media radykalnie zmienią ton swoich komentarzy. Chyba jednak nikt nie przypuszczał, że obiektem zaciętego ataku stanie się sam papież. Każe to poważnie zastanowić się, czy w tej sprawie nie mamy do czynienia ze swego rodzaju sojuszem liberalnych mediów i modernistycznych teologów, którzy bardzo chętnie uczestniczą w tych atakach, promując swoją wizję kolejnych „reform” Kościoła.
Burzę wokół osoby papieża Benedykta XVI wywołał opublikowany 12 marca 2010 r. w „New York Times” artykuł zatytułowany Skandal pedofilski w Niemczech dotyczy także papieża. Mikołaj Kulish i Rachela Donadio ujawnili, że w 1980 r. władze archidiecezji Monachium i Fryzyngi zgodziły się na zamieszkanie na jej terenie kapłana z diecezji Essen, w czasie, gdy ten przechodził terapię psychologiczną związaną z wcześniejszymi oskarżeniami o molestowanie chłopców. Po zakończeniu terapii ksiądz podjął obowiązki duszpasterskie w archidiecezji monachijskiej, ale dopuścił się kolejnych czynów lubieżnych wobec młodocianych, został o nie oskarżony przed niemieckim sądem i skazany. Artykuł wzbudził taką sensację, ponieważ w latach 1977–1982 ówczesny kard. Ratzinger był ordynariuszem diecezji monachijskiej i to on musiał podjąć decyzję o przyjęciu na teren swojej diecezji objętego leczeniem ks. Petera Hullermanna. Monachijska kuria wydała oświadczenie, w którym przyznała, że w tej sprawie popełniono błędy, dodając jednak, że osobą odpowiedzialną za powierzenie ks. Hullermanowi obowiązków duszpasterskich po zakończeniu terapii nie był abp Ratzinger, ale ówczesny kanclerz, ks. Gerhard Gruber. Ks. Gruber przyznał, że mógł zignorować niektóre zalecenia psychiatry dotyczące tego kapłana, wziął za to odpowiedzialność, a swoją decyzję nazwał „bardzo poważnym błędem”. Pytany o to ks. Fryderyk Lombardi, rzecznik prasowy Stolicy Świętej, powiedział, że nie ma nic do dodania do oświadczenia archidiecezji, które dokładnie wyjaśnia rolę papieża w tej sprawie. Jednak w odpowiedzi „New York Times” zacytował słowa dominikańskiego kanonisty, o. Tomasza Doyle’a, kwestionującego prawdziwość tego oświadczenia. „Nonsens — powiedział Doyle — papież Benedykt jest «mikromenedżerem» w starym stylu, zagłębia się w szczegóły i to wszystko nie mogło umknąć jego uwadze”. Stwierdził przy tym, że monachijski wikariusz generalny „chciał chronić papieża”. Gazeta, która określa o. Doyle’a kapłanem „od początku znanym z tego, że nie taił wykorzystywania seksualnego w Kościele”, pomija fakt, że w przeszłości był on skonfliktowany z władzami kościelnymi w innych kwestiach, również — co istotne — doktrynalnych. Z tego powodu w 2004 r. został zwolniony przez bp. Edwina O’Briena ze stanowiska kapelana lotnictwa, a w 2008 r. ordynariusz diecezji St Louis, abp Raymond Burke, odebrał mu prawo do udziału w procesach kanonicznych na terenie swojej diecezji. Nie czyni to więc o. Doyle’a wiarygodnym i bezstronnym komentatorem sprawy.
Światowe media skupiły się na artykule „New York Timesa”, ale następnego dnia niektóre serwisy informacyjne ubrały tę historię w nową, bardziej dramatyczną
szatę. Nagłówek „The Times of London” grzmiał, iż „papież wiedział, że ksiądz jest pedofilem, ale pozwolił mu kontynuować posługę”. Nie trzeba dodawać, że tekst pióra Ryszarda Owena nie zawiera nic ponad to, co zamieścił nowojorski dziennik, i może być znakomitym, wręcz podręcznikowym przykładem manipulacji. Nieoczekiwani obrońcy Z tego, że media nie relacjonują wydarzeń związanych z molestowaniem nieletnich
w Kościele katolickim w sposób rzetelny i obiektywny, zaczynają sobie zdawać sprawę również niekatolicy. Jednym z takich głosów był artykuł Samuela Millera, żydowskiego biznesmena z Cleveland, który na jednym z katolickich blogów opublikował tekst wyliczający medialne manipulacje. „Może jest mi to łatwiej powiedzieć, bo nie jestem katolikiem, ale mam już tego dosyć — pisał Miller. — W ciągu całego mojego życia nigdy nie byłem świadkiem bardziej mściwej, bardziej ordynarnej, bardziej tendencyjnej kampanii przeciwko Kościołowi katolickiemu, niż miało to miejsce w ciągu ostatnich 18 miesięcy, a najbardziej zadziwiającą rzeczą jest fakt, że ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych, gdzie podobno istnieje wzajemne poszanowanie wolności wszystkich religii”. Miller przypomniał także, iż kryzys nie jest udziałem jedynie wspólnoty katolickiej, ale dotyczy całego amerykańskiego społeczeństwa. Na potwierdzenie swoich słów przywołał wyniki badań sporządzonych przez protestancką uczelnię Fuller Theological Seminary, gdzie stwierdzono, że w Zjednoczonym Kościele Baptystów aż 12% pastorów przyznało się do stosunków seksualnych ze swoimi parafianami, a prawie 42% pastorek i 17% parafianek przyznało się do seksualnych nacisków ze strony pastorów. Jednocześnie, według badań dr. Filipa Jenkinsa, w zborach protestanckich aż 10% pastorów zostało oskarżonych o pedofilię, podczas gdy w Kościele katolickim wskaźnik ten wśród duchowieństwa wynosi nie więcej niż 1,7%.
Innym ważnym głosem była wypowiedź mieszkającego w Hiszpanii żydowskiego poety Jona Juaristi Linacero, który na łamach madryckiego dziennika „ABC” stwierdził, że „nie trzeba być katolikiem, aby przejrzeć zamiary mediów atakujących Kościół. Dziennikarze i blogerzy spodziewają się dymisji papieża. (...) Ludzie ci są bardziej zafascynowani ideą hipotetycznej rezygnacji papieża niż samymi aktami pedofilii popełnionymi przez księży”. Według Juaristi antykościelna nagonka medialna ma na celu usunięcie katolików z przestrzeni publicznej. „Choć nie jestem katolikiem, to nie jestem tak ślepy, żeby nie dostrzec mocnego moralnego kręgosłupa obecnego papieża, tak bardzo przerastającego tę szarańczę oskarżycieli, którzy są niczym innym, jak tylko podłymi prześladowcami” — napisał poeta.
Money, money…
Coraz częstsze staje się żądanie od Kościoła wypłacania milionowych odszkodowań za molestowanie nieletnich. Jest to szczególnie widoczne w USA, gdzie system wymiaru sprawiedliwości sprzyja takim roszczeniom. I choć — zgodnie z wytyczną samego Ojca Świętego — ofiarom należy się odpowiednie zadośćuczynienie, to także w tej kwestii dochodzi do licznych nadużyć na szkodę Kościoła katolickiego, rozumianego nie tylko jako instytucja, ale także wspólnota wiernych.
Wokół odszkodowań powstał cały przemysł adwokacki, opłacający również biegłych psychiatrów i terapeutów, a niektóre kancelarie adwokackie zaczęły się wręcz specjalizować w wyciąganiu pieniędzy od instytucji kościelnych. Rodzi to liczne patologie, a wyroki skazujące zapadają także w sytuacjach, gdy rzekoma ofiara potrafi jedynie udowodnić, że w określonym czasie była np. ministrantem czy członkiem chóru, opowiedzieć, w jaki sposób była wykorzystywana, mimo że nie potrafi sobie przypomnieć, który konkretnie kapłan wyrządził jej krzywdę.
Chcąc uniknąć kolejnej fali bankructw i konfiskaty majątku, który przecież nie stanowi dorobku poszczególnych duchownych, ale — jak budynki sakralne — często jest rezultatem dziesiątków lat pracy i wyrzeczeń niewielkich katolickich społeczności, diecezje starają się przeciwdziałać składaniu kolejnych pozwów, roztaczając opiekę materialną i służąc pomocą psychologiczną ludziom niegdyś pokrzywdzonym — rzeczywiście czy rzekomo. Ale i ten system nie zabezpiecza Kościoła przed nadużyciami. W jednym z majowych wydań „Il Giornale” watykanista Andrzej Tornelli relacjonuje przypadek 41‑letniego Amerykanina, Michała W. McDonnela, który został aresztowany pod zarzutem wyłudzenia i oszustwa. W 2007 r. McDonnel wysunął oskarżenie o to, że jako jedenastoletni ministrant był molestowany przez dwóch księży. Nie tylko nie pamiętał, jak się nazywali, ale nie potrafił także opisać ich wyglądu. Mimo to został szybko przyjęty do programu pomocy i wsparcia dla ofiar przemocy dziecięcej ustanowionego w archidiecezji filadelfijskiej. W ciągu trzech lat przedstawił 662 rachunki za wizyty u psychologa (każda kosztowała 130 dolarów za godzinę, co w sumie dało 87135 dolarów plus zwrot kosztów podróży w kwocie 13 tysięcy dolarów). Jak się później okazało, kwota blisko 100 tys. dolarów została w rzeczywistości wykorzystana na opłacenie członkostwa w prestiżowym klubie golfowym, pokrycie czynszu i kosztów przeprowadzki do lepszej dzielnicy oraz operację plastyczną konkubiny M. McDonnela. Jak widać, rzekoma ofiara może stać się rzeczywistym prześladowcą.
Gdzie wzmógł się grzech…
Wydaje się, że wobec tak wielkiej kampanii medialnej i ciosów przyjmowanych zarówno z zewnątrz, jak i — o czym mówił Ojciec Święty — od wrogów wewnętrznych, wspólnota wierzących jest bezbronna, a duchowieństwo będzie musiało przez długie lata, jeśli nie dziesięciolecia, pracować nad odbudowaniem zaufania do Kościoła katolickiego jako instytucji. Katolicy pamiętają jednak słowa Chrystusa Pana o tym, że „bramy piekielne go [Kościoła] nie przemogą” (Mt 16, 18), co daje nadzieję, że Opatrzność wyciągnie z tego kryzysu — jak to wielokrotnie w historii bywało — większe dobro, bowiem „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20).
Jakub Contreras, autor popularnego katolickiego hiszpańskojęzycznego bloga La Iglesia en la prensa (‘Kościół w prasie’), zauważył, że jednym z nieoczekiwanych skutków „kryzysu nadużyć seksualnych” jest możliwość otwartej dyskusji na tematy stanowiące tabu, które w normalnych warunkach są trudne do podjęcia w publicznej dyskusji. Paradoksalnie, we współczesnej kulturze Zachodu, przesiąkniętej pornografią do tego stopnia, że w andaluzyjskich szkołach dziewięciolatki uczy się o tym, iż „natura obdarzyła nas miłością erotyczną, dzięki której możemy podejmować kontakty seksualne z dziewczyną, chłopcem, a nawet zwierzęciem”(!)[12], trudno podjąć rozmowę o seksualnej czystości i pojęciu grzechu — nikt nie chce o tym słyszeć. Inaczej jest w czasie kryzysu: mikrofony i kamery są włączone. Można mówić. I papież wykorzystuje tę szansę.
W ostatnim czasie wielokrotnie podczas spotkań z przedstawicielami świeckich mediów mówił właśnie o tym. Przekazał prawdę o czymś, co w innych warunkach nie wzbudziłoby wielkiego zainteresowania odzwierciedlonego w tytułach prasowych. Jest więc nadzieja na ukazanie właściwego sensu katolickiej nauki moralnej, która nie ma opresyjnego charakteru. Oby znaleźli się ludzie potrafiący to zrobić, bo — jak napisał Nietzsche — „dopóki chrześcijańska moralność nie jest odbierana jako największa zbrodnia wobec życia, dopóty obrońcy chrześcijaństwa są w korzystnej sytuacji”.
---*---
[1] Zob. J. Pytel, Angielskie fobie i „papieska agresja”, [w:] Zawsze wierni nr 132 (5/2010), s. 8–15.
[2] 30 czerwca 1934 r. doszło w Niemczech do tzw. nocy długich noży, podczas której na rozkaz A. Hitlera dokonano krwawej rozprawy z krytykującym jego politykę dowództwem Oddziałów Szturmowych NSDAP. Zarówno Ernest Röhm, naczelny dowódca SA, jak wielu jego współpracowników nie kryło swego homoseksualizmu.
[3] Mit brennender Sorge (niem. ‘Z palącą troską’) — encyklika papieża Piusa XI dotycząca sytuacji Kościoła w III Rzeszy, potępiająca narodowy socjalizm i politykę prowadzoną przez Niemcy rządzone przez Adolfa Hitlera, ogłoszona 15 marca 1937 r. Jej głównym autorem był kardynał Michał von Faulhaber, a wśród osób przygotowujących tekst wymienia się również biskupa Monasteru Klemensa Augusta von Galena, który był jednym z czołowych hierarchów Kościoła katolickiego w Niemczech przeciwstawiających się systemowi nazistowskiemu. 21 marca 1937 r. encyklikę odczytano we wszystkich świątyniach katolickich w Niemczech.
[4] Jeszcze przed ukazaniem się encykliki Mit brennender Sorge odnotowano w Niemczech kilka przypadków niemoralnego zachowania duchownych względem nieletnich. Trzeba jednak zaznaczyć, że spotkało się to ze stanowczą reakcją niemieckich biskupów, a winni stanęli przed sądami cywilnymi oraz ponieśli konsekwencje kanoniczne. Mimo tego również te przypadki posłużyły w kampanii przeciwko Kościołowi, prowadzonej po ogłoszeniu encykliki.
[5] W 1940 r. ks. W. Mariaux ogłosił w Londynie i w Buenos Aires pod pseudonimem Testis Fidelis (‘wierny świadek’) dwutomowe opracowanie nt. prześladowań katolików
w III Rzeszy (na podstawie oryginalnych dokumentów Gestapo dostarczonych Watykanowi przez szefa Abwehry, admirała Canarisa). Na ponad 700 stronach przedstawiał dowody na to, że to encyklika Piusa XI sprowokowała tę kampanię. Jak podaje dziennik „La Razón” ks. Mariaux „dowiódł tego, zamieszczając niezwykle szczegółowe instrukcje rozesłane przez Goebbelsa do Gestapo w kilka dni po ogłoszeniu encykliki; nakazywały one wynajdywanie świadków, którzy oskarżą określoną liczbę księży, grożąc tym pierwszym natychmiastowym aresztowaniem, jeśli tego nie zrobią”. Według dziennika, dziś najbardziej rzuca się w oczy owo „nawoływanie dziennikarzy do ponownego przywoływania przypadków z 1937 r. i wcześniejszych oraz przedstawianie ich na nowo opinii publicznej, aby zajmowały pierwsze strony pism”.
[6] LGBT (ang. Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders) — skrót odnoszący się do lesbijek, „gejów”, osób biseksualnych oraz osób transgenderycznych jako do całości. Do grupy osób transgenderycznych wlicza się również osoby transseksualne. W ogólnej definicji terminem tym określa się ogół osób, które tworzą mniejszości o odmiennej od heteroseksualnej „orientacji seksualnej” oraz osoby o zaburzonej tożsamości płciowej.
[7] Mirkin H. The pattern of sexual politics: feminism, homosexuality and pedophilia (‘Paradygmat polityki seksualnej: feminizm, homoseksualizm i pedofilia’), [w:] „Journal of Homosexuality” nr 37 (1990), s. 1–24.
[8] NAMBLA — Północnoamerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Miłości Mężczyzn i Chłopców.
[9] D. Thorstad, Man‑boy love and the American gay movement (‘Miłość męsko‑chłopięca a amerykański ruch gejowski’), [w:] „Journal of Homosexuality” nr 20 (1990), s. 251–274.
[10] Zgodnie z najnowszymi wynikami badań Instytutu Alana Guttmachera tylko 1% amerykańskich mężczyzn uważa się za zdecydowanych homoseksualistów, chociaż 2% przyznaje się do aktywności homoseksualnej w pewnym okresie swego życia. Odbiega to wyraźnie od obiegowego poglądu, że aktywność płciowa typu homoseksualnego jest czymś rozpowszechnionym.
[11] R. Blanchard i inni, Fraternal birth order and sexual orientation in pedophiles (‘Kolejność urodzenia wśród braci a orientacja seksualna pedofilów’), [w:] „Archives of Sexual Behaviour” nr 29 (2000), s. 463–478.
[12] Zgodnie z informacjami pochodzącymi od hiszpańskiej organizacji Profesionales por la Ética sformułowania takie można znaleźć w materiałach edukacyjnych dla
uczniów klas trzecich w szkołach andaluzyjskiej Kordoby.