Pamiętam jak pewien prałat tłumaczył ministrantom uradowanym wydaniem przez Ojca Świętego motu proprio Summorum Pontificum, że „papież nie jest proboszczem, a biskupi nie są jego ministrantami” i że nie ma się jeszcze z czego cieszyć, bo „na szczęście mamy kolegializm”. Można byłoby oczywiście stwierdzić z lekceważeniem, że jest to znakomita ilustracja angielskiego powiedzenia, że „nie masz głupca nad starego głupca”. Problem w tym, że po ostatnim soborze podobnych mędrców strojnych w mantolety mamy wielu – zbyt wielu. I to nie tylko w Polsce.
Przeglądając numery Heralda sprzed kilku miesięcy zauważyłem artykuł dr. Williama Oddiego zatytułowany „Why we waited 15 years for an Ordinariate”. Dr Oddie był niegdyś wydawcą tego tytułu, a do dziś pozostaje jego stałym współpracownikiem. Warto dodać, że jest też konwertytą z anglikanizmu i autorem kilku książek, z których najbardziej znaną jest wydana w 1997 roku „The Roman Option” traktująca o staraniach na rzecz powrotu anglikanów do Kościoła katolickiego i trudnościach temu towarzyszących.
W swoim artykule zamieszczonym w „Catholic Herald” Oddie krótko przypomina perypetie związane zarówno z negocjacjami konserwatywnych anglikanów z miejscową katolicką hierarchią jak i powstaniem książki. Najsmutniejszym z opisywanych przez niego faktów jest zaczadzenie biskupich umysłów soborową ideologią „ekumenizmu” i kolegializmu, w czym tkwi przyczyna tego, iż ordynariat – choć mógł istnieć już od roku 1994 – powstaje dopiero teraz. Szokujące jest też uleganie ich naciskom i decyzyjna niemoc poprzedniego papieża, który choć chciał, to nie mógł. Dziś widać, że chcieć to jednak móc, choć nie wszystkiego się chce.
Poniżej prezentuję Szanownym Czytelnikom tłumaczenie wspomnianego tekstu*.
„Dlaczego na ordynariat czekaliśmy aż 15 lat?"
William Oddie
W sobotę wieczorem odebrałem telefon od katolickiego księdza będącego niegdyś anglikańskim duchownym należącym do grupy wpływowych anglokatolików (najwyższym rangą pośród nich był Graham Leonard, biskup Londynu). Na początku lat 90. podjęli oni negocjacje z grupą biskupów pod przewodnictwem kardynała Hume’a. Tematem rozmów była możliwość wypracowania sposobu, dzięki któremu anglikanie mogliby konwertować na katolicyzm nie w sposób indywidualny, ale całymi grupami pochodzącymi z poszczególnych parafii. Powodem ekscytacji mego rozmówcy było zapoznanie się z bardziej szczegółowymi informacjami, niż te dotychczas publikowane, dotyczącymi warunków na jakich zostanie utworzony ordynariat. „Dali nam wszystko, o co prosiliśmy – powiedział. –To wszystko tam jest”.
Byłem z nim w kontakcie podczas tych odbywających się wiele lat temu negocjacji. Po każdym ze spotkań wyczerpująco informował mnie o ich przebiegu. Dostawałem obszerne notatki. Ich treść znajdowała później potwierdzenie w protokołach posiedzeń, które przeciekły do mnie od więcej niż jednego uczestnika. Te informacje stanowiły podstawę szczegółowego i wiernego opisu wydarzeń, jaki pojawił się w mojej książce zatytułowanej „The Roman Option”. Ukazała się ona jakiś czas po tym, gdy cała sprawa została storpedowana sprzeciwem pewnych angielskich biskupów. To wówczas kardynał Hume – który podczas rozmów mocno wspierał anglikańskich negocjatorów – stracił do sprawy przekonanie i wycofał swoje poparcie. Plan runął. W Rzymie kardynał Ratzinger zastanawiał się „czego boją się angielscy biskupi?”, a papież Jan Paweł pytał byłego biskupa Leonarda, „dlaczego angielscy biskupi są tak nieapostolscy?”
Kiedy moja książka pojawiła się na księgarskich regałach kardynał Hume kategorycznie zaprzeczył moim słowom (dobitnie dając do zrozumienia , że przytoczone przeze mnie cytaty ze słów kardynała Ratzingera i papieża były oczywistym wymysłem) i ostro ją skrytykował. To potępienie ukazało się w formie wspólnego stanowiska biskupów Anglii i Walii, pomimo że zaledwie kilku z nich mogło ją w tym czasie przeczytać.
Tak więc zostałem publicznie napiętnowany przez własnych pasterzy jako kłamca. Długotrwała korespondencja z autorem tego oświadczenia (jednym z westminsterskich biskupów pomocniczych) i upieranie się, że zacznę publikować protokoły z posiedzeń, by udowodnić, że mówię prawdę, sprawiła że uzyskałem jego wycofanie. Ponieważ jednak w rzeczywistości nie byłem skłonny sugerować, że kardynał Hume kłamie, lub jest w całkowitym błędzie, poczułem głęboką ulgę, gdy doszliśmy do porozumienia – pomimo że ucierpiała na tym moja książka.
Dlaczego się martwiłem? Zastanawiałem się nad latami poświęconymi pracy nad książką. Wiele mniej ludzi wiedziało o wycofaniu oświadczenia biskupów na jej temat niż o oficjalnym jej potępieniu. Pojawiła się jednak interesująca odpowiedź w tej kwestii sprawiając, że poczułem się trochę lepiej. Otrzymałem niezwykłą wiadomość od mojego wydawcy. Zadzwonili do mnie z HarperCollins Publishers, że nuncjusz papieski zamówił sześć kopii mojej książki – „The Roman Option” będzie czytana w Rzymie! Ale przez kogo? Intrygujące pytanie.
Czas mijał. Ordynowano kobiety-księży. Pojawił się rodzaj odrębnego Kościoła w Kościele Anglii, który ogłosił, że pozostaje poza komunią z nimi i tymi biskupami, którzy je ordynowali. Posiadał on własnych „nieterytorialnych” biskupów, z których część po upływie dziesięciu lat wznowiła negocjacje z Kościołem katolickim. Tym razem jednak nie z angielskimi biskupami, do których nie mieli już zaufania, ale w samym Rzymie i bardzo dyskretnie.
Pewnego dnia odebrałem telefon z Wiecznego Miasta. To był jeden z członków Kongregacji Nauki Wiary, której prefektem był wówczas obecny papież. Zostałem poproszony o przyrzeczenie zachowania w sekrecie nazwiska mego rozmówcy, a nawet – w tamtym czasie – samego faktu, że rozmowy mają miejsce. Sprawa jest jeszcze na wczesnym etapie i dotyczy delikatnej materii – mówił – ale istnieje realna możliwość poruszania się po ścieżkach wytyczonych podczas wcześniejszych negocjacji. Czytali moją książkę. Czy możemy porozmawiać? Powiedziałem im, że z oczywistych powodów nie pozostaję już w tak ścisłych kontaktach ze stroną anglikańską jak to było niegdyś, ale że jednej rzeczy jestem pewien: cała sprawa zostanie storpedowana przez angielskich biskupów katolickich, jeśli nie będą trzymani od niej z daleka – nie powinni mieć nic do powiedzenia. Zapanowała cisza. „Pańskie uwagi zostały odnotowane” – powiedział. Było dla mnie jasne, że jeśli angielscy biskupi nie zostali jeszcze poinformowani to znaczy, że decyzja została już podjęta.
Czas znów mijał, choć tym razem upłynęło go mniej. Ku zdziwieniu i przerażeniu niektórych biskupów katolickich konstytucja Anglicanorum coetibus została opublikowana. Teraz ogłasza się nam (uśmiechałem się) za pośrednictwem Heralda, że „diecezje Anglii i Walii przekazały ćwierć miliona funtów na fundusz ordynariatu” i że „w miejscach, w których utworzą się grupy konwertytów miejscowe katolickie diecezje zapewnią byłym anglikańskim duchownym pomoc zarówno w zakresie zakwaterowania jak i utrzymania”. O kurcze! Czy to oznacza, że w każdej diecezji, nawet na południowym wybrzeżu?
Wyjaśniłem w poprzednich wpisach, dlaczego uważam, że jest to ruch we właściwym kierunku. Mam tylko jedno pytanie. Dlaczego nie mogło do tego dojść 15 lat temu? I jaka jest odpowiedź na pytania papieża Jana Pawła II i kardynała Ratzingera: czego boją się angielscy biskupi? I na trudniejsze jeszcze pytanie: dlaczego angielscy biskupi są tak nieapostolscy?
Być może sprawy dziś wyglądają już inaczej. Musimy się żarliwie modlić, by tak właśnie było.
-------
* Zapewne nie jest ono wolne od mankamentów, bo hasłowość języka angielskiego zupełnie nie idzie w parze z moim wielomówstwem, ale ufam, że mimo pośpiechu jest to tekst zdatny do lektury.