Katolicy na Wyspach nie znają wielkanocnego zwyczaju święcenia pokarmów, więc od kilku lat Wielka Sobota staje się dla brytyjskich mediów okazją do wypełnienia serwisów informacyjnych wiadomościami o tej egzotycznej praktyce emigrantów z Europy Wschodniej. Stacje telewizyjne wysyłają wówczas reporterów pod kościoły, w których działają duszpasterstwa polonijne i pokazują gromady ludzi ciągnących tam z barwnie przystrojonymi koszyczkami w rękach. Dziennikarze zagadują małe dzieci, które coraz lepszą angielszczyzną objaśniają im, co to pisanka i że baranek jest z masła. Wydarzenie to oczywiście nie stanowi dla przedstawicieli mediów powodu do powiedzenia czegokolwiek na temat zmartwychwstania Chrystusa. Czasami dwa słowa przemyci jakiś polski misjonarz, tłumaczący że te nasze ekscesy mają jednak podłoże religijne i że baziami, gryczpanem* i kolorowymi jajkami nie witamy wiosny. W każdym razie nie wszyscy i nie tylko.
Święta spędzam wśród niewierzących i anglikanów i gdyby nie dwoje moich rodaków (niestety, praktycznych ateistów), to pierwszy raz w życiu w Niedzielę Wielkanocną nie miałbym z kim podzielić się jajkiem. Nie czuję się emigrantem i jak ognia unikam getta, którego koszmarną ilustracją są tzw. polskie Msze. Pod tym względem zupełnym horrorem są właśnie pasterki i święconka – dwa dni w roku, w które do kościołów zagląda te 90% polskich emigrantów, którzy przez resztę roku mają eklezjalny urlop. Nie spoglądam na nich z wyższością, bo religijność podszyta pychą przeradza się w fanatyzm, lecz raczej staram się mieć nadzieję, że nawet dzięki tak zabobonnej wierze zdołają zbawić dusze.
Jakub Pytel
*tak w moim rodzinnym Poznaniu mówimy na bukszpan
*tak w moim rodzinnym Poznaniu mówimy na bukszpan