The Last of England to jeden z moich ulubionych obrazów szkoły prerafaelickiej. I choć autor, Ford Madox Brown, do Bractwa Prerafaelitów nigdy nie należał, to jego twórczość nosi wszystkie cechy charakterystyczne dla ruchu, który odwoływał się do czternasto i piętnastowiecznych malarzy włoskich. Członkowie bractwa pragnęli bowiem przywrócić w malarstwie i propagować w krytyce założenia i praktykę artystyczną, które uważali za charakterystyczne dla sztuki włoskiej przed Rafaelem (wierność naturze, szczerość etc.)
Ford Madox Brown ukończył obraz w roku 1855, trzy lata po tym, gdy jego przyjaciel, rzeźbiarz, Thomas Woolner, wyemigrował wraz z rodziną do Australii. Właśnie to wydarzenie stanowiło dla Browna inspirację do namalowania pary Anglików, mężczyzny i jego żony oraz ich dzieci, którzy opuszczają Wyspę – zapewne na zawsze, tak jak to wówczas uczyniło blisko 350 tysięcy ludzi. Warto dodać, że przedstawione postaci to nie Woolner i jego bliscy, ale sam Brown, jego żona Emma, pod jej płaszczem skupny syn, Olivier, za nimi córka Catherine. Autor zdecydował się na taki zabieg zapewne pod wpływem własnych rozterek, gdy rozważał emigrację do Indii.
W górnej, prawej części tonda, widać białe klify Dover, które witają przybyszów, a zarazem są ostatnim widokiem wbijającym się w pamięć ludzi opuszczających Brytanię (to zapewne im Wyspa zawdzięcza nazwę „Albion”). Kredowe wybrzeże Kentu jest rzeczywiście piękne i dla ujrzenia go o świcie warto udać się do Anglii promem z Calais. Z resztą podróż na Wyspę samolotem tak naprawdę nie pozwala odczuć tego, że opuściło się Europę kontynentalną. O podróży koleją pod La Manche nie wspominam – rezygnowanie z rejsu dla kilku minut i kilku groszy, by dostać się tam jak kret, to moim zdaniem rodzaj perwersji!
O prerafaelitach może jeszcze napiszę, tym bardziej, że po raz drugi miałem możliwość zwiedzić Birmingham Museum and Art Gallery, które mieszczą pod swym dachem ekspozycję im poświęconą.