17.11.2009

Królowa Maria i kardynał Pole.

17 listopada 1558 roku to kolejna smutna data w historii Kościoła katolickiego w Anglii. Oto 451 lat temu, rankiem, bezpotomnie umarła Maria I Tudor, pierwsza samodzielnie panująca królowa Anglii i jednocześnie ostatnia władczyni tego kraju mogąca nieskrępowanie wyznawać religię rzymską. Wieczorem tego samego dnia oddał duszę kardynał Reginald Pole, legat papieski i ostatni katolicki arcybiskup Canterbury. Śmierć tych dwojga pogrzebała nadzieje na rekatolicyzację Anglii. Zwycięstwo stronnictwa protestanckiego oznaczało, że to innowiercy napiszą tę historię. I tak panowanie Marii zapamiętane zostało jako pasmo okrutnych prześladowań, którym Bloody Mary (Krwawa Mary) poddawała swych wiernych, bogobojnych i łagodnych protestanckich poddanych.

Z czasem, gdy obrona postępowania Henryka i religijnych reformatorów stawała się coraz trudniejsza, zaczęto zarzucać królowej Marii i kardynałowi Pole’owi działanie z najniższych pobudek – z zemsty i fanatyzmu. Natomiast wszelkie moralnie wątpliwe czyny protestantów miały być wynikiem politycznej konieczności. Ile w tym prawdy?

Owszem, zarówno Maria, jak i kardynał Pole mieli osobiste powody do tego, by nienawidzić zwolenników schizmy. Maria już jako dziecko doświadczyła okrucieństwa i upokorzeń. Po „rozwodzie” Henryka VIII z Katarzyną Aragońską księżniczkę usiłowano ogłosić bękartem, pozbawić tytułu i skutecznie na zawsze rozdzielono z matką. Zmuszono ją nawet do posługiwania Annie Boleyn, kochance Henryka i ich córce, Elżbiecie. Z kolei rodzina Reginalda Pole’a, który odmówił wzięcie strony króla w sporze ze Stolicą Świętą i opuścił Anglię, została uwięziona, a matkę i starszego brata przyszłego kardynała stracono.

Czy jednak pośród motywów, którymi kierowała się Maria i kardynał Pole w dziele rekatolicyzacji Anglii znajdowała się, obok względów religijnych i politycznych, także osobista nienawiść? Mimo wszystko – nie. Królowa i kardynał przebaczyli swoim prześladowcom, a początek panowania Marii naznaczony był łagodnością i skłonnością do perswazji wolnej od przymusu. O tym, że oboje nie byli skłonni do nienawiści, czy zemsty, niech świadczy to, że Maria przebaczyła Annie Boleyn już w roku 1536, w dniu pogrzebu własnej matki (w którym zresztą nie pozwolono jej uczestniczyć!). To wówczas królewska „żona” poroniła syna, co przypieczętowało jej los. Odtąd, aż do swej śmierci, Maria modliła się, „by Bóg się zmiłował i przebaczył tej kobiecie jej grzechy”. Również Pole okazał się wielkoduszny, a ból z powodu utraty bliskich z czasem przerodził się – o czym sam mówił – w dumę z ich męczeństwa za Wiarę. Czy nie zadaje to kłamu twierdzeniom, że oboje byli zaślepieni nienawiścią?

Co się zaś tyczy owej strasznej zbrodni, jaką było – wg protestantów – zabijanie jedynie w imię religii, to nie sposób nie zapytać, jak można było wówczas rozdzielić religię od polityki? Czy rzeczywiście działania katolików były konsekwencją ich strasznej papistowskiej wiary, a czyny protestantów tylko polityczną koniecznością? A taki absurdalny pogląd wciąż pokutuje.

Tymczasem pobłażliwość Marii była tak wielka, że z czasem obróciła się przeciwko sprawie. Znana jest historia człowieka, który podczas procesu pytany przez duchownego o to, skąd zna błędne nauki, odpowiedział: „Z twoich niedawnych kazań!” Ów duchowny rezolutnie odpowiedział, że skoro niegdyś wraz z nim pobłądził, to powinien mieć tyle rozumu, by teraz wraz z nim ponownie odnaleźć Prawdę. Nie było więc rzadkością, że ci sami ludzie, którzy za rządów Edwarda VI, syna Henryka, badali zgodność poglądów Anglików ze zreformowaną doktryną, za czasów Marii, po pokajaniu się, weryfikowali ich katolicką gorliwość.

Za rządów Marii spłonęło na stosach nie więcej niż 279 osób. Wszyscy zostali skazani w ramach wówczas obowiązujących procedur prawnych (zgoda, że niedoskonałych), a nawet po wydaniu wyroku mieli możliwość uniknięcia kary, jeśli tylko wyparli się herezji (co stało się przyczyną nadużyć i późniejszego skasowania tej możliwości).

Około trzystu skazanych – dużo to czy mało? Jeśli wziąć pod uwagę pierwsze dwadzieścia lat panowania Henryka VIII, podczas których wydał na śmierć jedynie dwóch przestępców, to jest to liczba ogromna. Jeśli jednak spojrzeć na kolejne osiemnaście, kiedy z jego rozkazu zginęło 750 osób, podczas kasaty klasztorów kolejne dziesiątki, a w czasie tłumienia powstań ludowych w obronie Kościoła nie mniej niż dalsze 70.000, to liczba ta nie robi już takiego wrażenia. A trzeba przecież dodać ofiary represji czasów Edwarda VI, Elżbiety I i Jakuba I, które również idą w tysiące.

Krwawa Maria? Gdyby ów przydomek miał cokolwiek wspólnego z rzeczywistością historia Anglii potoczyłaby się zupełnie inaczej.