28.09.2009

Mosebach



Niewielu polskich czytelników zna twórczość niemieckiego pisarza Martina Mosebacha. Nie jest to postać z odległych wieków, ale autor najzupełniej nam współczesny. Niestety, jego książki nie znalazły dotąd polskiego wydawcy, co, patrząc na to jak zarządzane są nasze katolickie wydawnictwa, jakoś nie dziwi. Wystarczy wspomnieć, że skutku nie przyniosły starania o wydanie książek ks. prał. Buxa, Iota unum Romano Ameria ukazała się dopiero w tym roku, w ręce czytelnika oddano zawstydzająco niewiele przekładów znakomitej prozy Evelyna Waugh czy świetnych publikacji dot. kryzysu w Kościele autorstwa Michaela Daviesa, nieżyjącego już prezesa Una Voce Internationalis. 

Martin Mosebach jest autorem powieści, opowiadań, kilku tomików poezji, scenariuszy filmowych, pisze libretta do oper i sztuki teatralne. Niemiecka Akademia Języka i Literatury uhonorowała go „za łączenie stylistycznej maestrii z oryginalną fabułą wskazujące na świadomość historyczną niepozbawioną poczucia humoru”. Książką, która przyniosła temu autorowi uznanie w środowiskach katolickich tradycjonalistów jest Häresie der Formlosigkeit: die römische Liturgie und ihr Feind („Herezja bezkształtu: liturgia rzymska i jej wróg”), której opublikowanie w 2002 r. przeszło niemal niezauważone, by po czterech latach i publikacji angielskiego tłumaczenia przez Ignatius Press przynieść autorowi rozgłos (jako The Heresy of Formlessness). Oto jej fragment w moim własnym niedoskonałym tłumaczeniu, który publikuję z nadzieją, że jeśli znajdzie się w polskich rekordach Googla, to może zainteresuje potencjalnego wydawcę: 

„Wiemy, że nieodgadnionemu zadaniu tradycji, która czyni obecnym to, co dawno przeminęło, wyrządzono bolesne szkody. Rzeczy sakralne są nietykalne z definicji, ale ta nietykalność została poważnie naruszona, a nawet jest naruszana każdego dnia, czy to przez złośliwość, czy głupotę. Nawet wśród tych, którzy nie chcą i nie mogą porzucić dawnych obrzędów, istnieje pewnego rodzaju reformatorska gorliwość, która może być przypisana jedynie pragnieniu samozniszczenia dotykającego niekiedy pozbawione sukcesów ugrupowania dysydenckie. Wielce nadużywane określenie «duszpasterski» jest przywoływane zawsze, gdy do liturgii mają zostać wprowadzone zmiany. Ów termin odnosi się do opieki duszpasterza, ale istnieje wieloletnie doświadczenie innego jego tłumaczenia: «To my, duchowni, będziemy decydować, jak wiele blasku prawdy zdołają unieść głupi i zagubieni świeccy». 

Nikt jednak, kto na drodze ofiar i prób odnalazł swoją drogę do wspaniałej chrześcijańskiej liturgii nie pozwoli żadnemu postępowemu czy konserwatywnemu duchownemu się jej pozbawić. Nie trzeba martwić się o przyszłość. Owszem, widoki liturgicznego chrześcijaństwa są marne. Z dzisiejszej perspektywy modelem chrześcijaństwa przyszłości wydają się być sekty obecne w Ameryce Północnej – najbardziej przerażające formy religii, które kiedykolwiek nosiła Ziemia. Przyszłość nie powinna niepokoić chrześcijanina. Jest on odpowiedzialny za swoje własne życie. Może zdecydować, czy odwrócić się od spojrzenia liturgicznego Chrystusa – jak długo Chrystus jest ukazywany”. 

Jakub Pytel