7.07.2009

Kościół narzekający



Kościół, choć cieszy się jednością, to dzieli się na triumfujący w niebie, pokutujący w czyśćcu i walczący na ziemi. Ecclesia triumphans zasiedla siedem nieb, Ecclesia penitens siedem tarasów czyśćca, a członkowie Ecclesia militans lub Ecclesia peregrinans (jak chcą wyznawcy katolicyzmu pacyfistyczno-wycieczkowego) zasiedlają siedem kontynentów.

Jedną z części Kościoła walczącego są tradycjonaliści. To Ecclesia lamentans – Kościół narzekający. Sam jestem jego członkiem i rzeczywiście uważam, że entuzjazm jest rodzajem choroby psychicznej. Nie jest źle dokąd członkowie Ecclesia lamentans narzekają mając ku temu powody; jednak bywa, że moi współwyznawcy utyskują dla sportu czy z przyzwyczajenia (ot, taki element obserwancji religijnej). Jednak trudno się nie irytować, gdy powodów do grania larum upatrują w zjawiskach, które raczej powinny ich cieszyć.

I tak właśnie jest z dwutygodnikiem „The Remnant”, którego redaktorzy rwą szaty z powodu likwidacji ostatniego katolickiego seminarium w Szkocji. Bombastyczno-alarmistyczne stwierdzenia w rodzaju „Papieże nazywali przez lata ten skrawek Europy «najdroższą córką Kościoła», jednak gdyby żyli oni w dzisiejszych czasach, niewątpliwie przymiotnik «najdroższa» zastąpiony zostałby przez «bezużyteczna», gdyż to określenie doskonale oddaje obecną kondycję Kościoła katolickiego w tym regionie” są tyleż nieprawdziwe, co głupie. Podobnie ich powtarzanie.

Oczywiście nie można nikomu zabronić rozpowszechniania opinii, że zamknięcie seminarium w Bearsden jest elementem realizacji planów protestanckich reformatorów sprzed 400 lat, ale takie stwierdzenia wygłaszane jednym tchem z konstatacją, że „przyczyny upadku znaczenia katolicyzmu w regionie upatruje się w zbytniej otwartości hierarchów Kościoła Katolickiego w Szkocji na ruch ekumeniczny, wprowadzanie nie tylko komunii podawanej do ręki, ale i stworzenie stanowisk Ministrów Eucharystii (…)”, powinny zmusić autora (a także tłumacza i redaktora) do odrobiny refleksji. Skoro istniejące w 1970 roku w Szkocji pięć seminariów duchownych wychowało biskupów i księży, którzy doprowadzili do takiej sytuacji, to może lepiej, że zostały zamknięte. 

Gdyby autor wysilił się i sprawdził jak wyglądała w minionej dekadzie kondycja ostatniego z tych seminariów – właśnie zamykanego Scotus College w Bearsden koło Glasgow, to doszedłby do wniosku, że podtrzymywanie ich istnienia było „uporczywą terapią”. Dlaczego ją stosowano? Dlatego, że likwidacja tego seminarium oznacza ostateczną klęskę szkockich modernistów formujących księży w duchu II Soboru watykańskiego. 

Nietrudno zauważyć, że decyzja o likwidacji seminarium i przeniesieniu miejsca kształcenia szkockich księży do Rzymu (właśnie do Wiecznego Miasta, a nie np. do Durham na północy Anglii) została podjęta po „szerokich i wnikliwych konsultacjach” ze Stolicą Świętą, która nie zgodziła się choćby na „ratowanie” uczelni przez przyjmowanie do niej studentów świeckich. 

Rzymska „ingerencja” w sprawy Kościoła w Szkocji jest tym bardziej widoczna, że kardynał Keith O'Brien stał się ostatnio mocno konserwatywny i już po raz kolejny wdziewa cappa magna i asystuje do Mszy trydenckiej. Lider szkockich katolików zauważył zapewne, co stało się z kardynałem Murphy-O'Connorem, który opuścił Westminsteru jak żaden z jego poprzedników (czyli inaczej niż w trumnie), a wie, że i on niedługo osiągnie wiek, w którym papież może posłać go na emeryturę. Naiwnością byłoby sądzić, że Ojciec Święty Benedykt XVI za kilka lat zapomni o upadku szkockich seminariów, a będzie pamiętał, że metropolita Edynburga i Saint Andrews przywdziewa tradycjonalistyczne fatałaszki. Ale cóż, tonący chwyta się brzytwy. 

Jakub Pytel