1.05.2009

Jedenastolatki, homoseksualiści i opt-out.

Przed kilkoma dniami Times opublikował artykuł o niepokojącym tytule „Jedenastoletni uczniowie będą uczyć się o gejowskim seksie”.

I rzeczywiście. Autorka, Alexandra Frean, informuje, że program obowiązkowych lekcji edukacji seksualnej (sex and relationships) dla jedenastoletnich dzieci będzie zawierał dyskusje na temat par homoseksualnych i tzw. cywilnych związków partnerskich. Dzieci, które ukończyły 10 lat mają uczyć się o antykoncepcji i chorobach przenoszonych drogą płciową, podczas gdy młodsze o „własnym ciele i o przyjaźni”.


Takie ustalenia ma zawierać raport z przeglądu programu edukacji seksualnej zarządzony przez brytyjskie ministerstwo szkolnictwa wraz z zapowiedzią, że zajęcia z zakresu edukacji seksualnej staną się obowiązkowe. Mają one – jak pisze autorka cytując raport – pomóc najmłodszym uczniom „orientować się w złożoności problemów życiowych we współczesnym świecie” i zapewnić dzieciom „przyswojenie tej wiedzy na lekcjach, a nie na boisku”.

Propozycje zmian w programie Edukacji Osobistej, Socjalnej, Zdrowotnej i Ekonomicznej (PSHE) to efekt działań organizacji na rzecz „zdrowia seksualnego”, które twierdzą, że rekordowy poziomu ciąż u brytyjskich nastolatek i plaga chorób wenerycznych jest właśnie efektem obecnego, nie dość efektywnego, bo nieobowiązkowego systemu edukacji seksualnej.

Seksedukatorzy z radością powitali raport z przeglądu prowadzonego przez Sir Alasdaira MacDonalda, parlamentarzysty i dyrektora jednej z londyńskich szkół, jednak – ich zdaniem – nie idzie on wystarczająco daleko. Rzecz w tym, iż zajęcia maja być obligatoryjne dopiero od 2011 roku, a i tak szkołom wyznaniowym mogą (pytanie czy muszą) zostać udzielone zezwolenia na prowadzenie zajęć w ramach ich sytemu wartości. Oznacza to, że nie będzie łamał prawa nauczyciel mówiący dzieciom, że ich religia uważa stosowanie środków antykoncepcyjnych za grzech. Wydaje się też, że rodzice będą mogli zachować prawo do nie posyłania dzieci na lekcje edukacji seksualnej (tzw. opt-out), choć jak dotąd niewielu korzysta z takiej możliwości (1 uczeń na 2,5 tys. w szkołach, w których takie zajęcia zostały wprowadzone).

Simon Blake dyrektor generalny proaborcyjnej organizacji Sexual Health Charities trąbi na alarm, że respektowanie takiego prawa, nawet jeśli dotyczy niewielkiej liczby uczniów, ma rzekomo gwałcić prawa młodzieży. Stwierdził, że „młodzi ludzie potrzebują jasnego prawa – możecie stosować antykoncepcję, możecie mieć aborcję – i rozumieć korzyści zdrowotne z praktykowania bezpiecznego seksu. Nikt nie może mieć prawa do tego, by mówić im, że to jest złe – bo to jest dla nich OK – a przecież będzie można mówić, ze jacyś ludzie wierzą, że to jest grzech”. Julie Bentley z Family Planning Association obawia się, by wyjątki od proponowanych reguł nie były interpretowane zbyt szeroko, tzn. żeby tylko nauczyciele w szkołach religijnych mieli prawo przedstawiać antykoncepcję, czy aborcję, jako niewłaściwe.

Z kolei Catholic Education Service dla Anglii i Walii z zadowoleniem powitało zapowiedź podtrzymania „opt-out’u” przewidując, że wraz ze zmianami więcej rodziców zechce z takiej możliwości skorzystać. Przedstawiciel CES powiedział, że prawo do decyzji we wspólnocie, gdzie rodzice są pierwszymi nauczycielami swoich dzieci nie może być naruszane, bo to rodzice są odpowiedzialni za ich wychowanie, a nie państwo.

Edward Balls, Sekretarz Szkolnictwa, choć zgadza się z wnioskami raportu Sir Alasdaira, to stwierdza, że nie są one ostateczne i wiążące oraz, że zostaną jeszcze poddane konsultacjom. Stwierdził jednak, że „opt-out” raczej zostanie zachowany.

---*---

Jutro napiszę dwa słowa o tym, co 150 lat temu pewien pan zamieszkały przy Dean Street w Londynie widział ze swego okna.