12.10.2008

Leniwa niedziela.

Odkąd zacząłem regularnie ceremoniarzować podczas Mszy trydenckich nie miałem „leniwych niedziel”. Na skutek „życzliwości i szczególnej troski” kolejnych arcybiskupów Msze trydenckie u poznańskich Franciszkanów Konwentualnych odprawiały się o godz. 14.oo, co sprawiało, że pomszalna niedziela zaczynała się o 16.oo późnym obiadem i kawą ze znajomymi. W ten sposób tak nie lubiane przeze mnie leniwe niedzielne popołudnia odeszły w przeszłość. Za to mogłem się wyspać.
Dla naszego Trydenckiego Klubu Starych Kawalerów i Panien pora była idealna, ale jeśli idzie o utrudnienie życia rodzinom z dziećmi, to arcybiskupowi Gądeckiemu świetnie się to udawało. Ot, taka niewinna ideologiczna nienawiść do własnych diecezjan. Mniejsza, zostawmy go „diabłu i papistom”.

---*---


W końcu miałem dziś leniwą niedzielę. W końcu – bo nawet się za taką stęskniłem. Po Mszy poszliśmy z Agathą z Ravelstonu nad brzeg zatoki i powędrowaliśmy aż do Porto Bello. Może Północne było spokojne, a pogoda całkiem ładna. Szliśmy promenadą od czasu do czasu przysiadając na ławeczkach, by podziwiać widoki. Później szliśmy szerokimi plażami obserwując wody zatoki z jednej strony i długie szeregi nadmorskich kamienic z drugiej. Dotarliśmy do portu, gdzie można było zobaczyć i obfotografować okręty wojenne, a pytającym ochroniarzom powiedzieć, że: ajm spaj from raszja. Na Królewski Jacht Brytania nie wchodziliśmy uznając, że żądanie za bilet takiej kwoty, której Jej Królewska Mość sobie życzy, jest zwykłym zdzierstwem. Nie będę przecież finansował pijackich ekscesów książąt Wiliama i Harrego oglądając jednocześnie luksusy jakich mogą zażywać. To byłby masochizm.


---*---

Jutro zostawię moja kochaną kuzynkę na pastwę szkockich jesiennych wichrów i wracam do Polski. Zdaję sobie sprawę, że nie napisałem tak wiele o zabytkach Edynburga, jak o ciekawych miejscach we Wschodniej Anglii i okolicach Londynu, ale jeszcze przywołam je w blogu, jeżeli tylko starczy mi ochoty, by go kontynuować.