Jutro mija dziewiąta rocznica śmierci mojej matki. Poszedłem na bostoński cmentarz, by zwiedzanie jego historycznej części połączyć z modlitwą za zmarłych.
Pierwotnie, jak w całym chrześcijańskim świecie, bostońskie cmentarze znajdowały się wokół kościołów i choć niektóre nadal są czynne, to od roku 1855 głównym miejscem wiecznego spoczynku obywateli miasta jest cmentarz komunalny usytuowany na peryferiach. Jak na protestanckie standardy, gdzie modlitwa za zmarłych i troska o miejsca pochówku nie mają takiego znaczenia jak u ortodoksyjnych chrześcijan, to teren i tak zadbany. Choć widać, że toczą się tu prace renowacyjne i porządkowe, to najstarsza część cmentarza nadal leży w ruinie i zarasta niczym hinduska świątynia na skraju dżungli. Szkoda, bo wiele nagrobków dowodzi kunsztu angielskich kamieniarzy.
W zaroślach można odnaleźć budynki i mogiły świadczące o pierwotnych założeniach, w których na wschód i zachód od głównej alei sytuowano groby, a pośród nich dwie kaplice. Wschodnia kaplica nadal istnieje, choć nie jest używana, a z zachodniej pozostały jedynie fundamenty. Rolę kaplicy pogrzebowej pełni teraz budynek umieszczony w obecnym centrum cmentarza, w jego XX-wiecznej części. Na fotografii można zobaczyć jak wyglądał cmentarza w mniej niż dekadę od założenia, kaplicę oraz jeden z grobów, który został przedstawiony również na obrazie.
Jakub Pytel