17.09.2008

We mgle.

London Stanstet Airport to zapowiedź katastrofy jaką Brytyjczycy szykują sobie wcielając w życie utopijną ideę społeczeństwa multikulturowego do czego potrzebny jest prawdziwie orwellowski system nadzoru. Lepiej jednak milczeć, bowiem naruszanie świeckich dogmatów politycznej poprawności może narazić na przykre konsekwencje. W Zjednoczonym Królestwie jeszcze trzydzieści lat temu próby samobójcze były surowo karane, a teraz całe państwo gra w rosyjską ruletkę. Przykład to może nietrafiony, bo powód kłopotów Brytanii nie pochodzi z Pietropawłowska Kamczackiego, lecz z dawnych kolonii, jednak nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Brytyjczycy zbierają żniwo polityki kolonialnej, gdy rozwój zamorskich posiadłości i związanie ich z metropolią przez kulturę i religię nie zajmowało ich tak bardzo jak bogacenie się. Archiwa rządowe pełne są skarg anglikańskich biskupów na władze kolonialne utrudniające akcję misyjną, bo gubernatorom łatwiej było rządzić wykorzystując międzyplemienne waśnie, niż nieść cywilizację. Kolonizacja prowadzona przez państwa katolickie udowadnia, że Brytyjczycy popełnili błąd, bowiem Chilijczyk emigrujący do Hiszpanii, czy Brazylijczyk do Portugalii nie jest tam przybyszem, a jeśli nawet, to nie takim, jak Pasztun w Belfaście. Latynos włada tym samym językiem, wyznaje tę samą wiarę, porusza się w sferze własnej kultury i nie przyjdzie mu do głowy, by wysadzać w powietrze linię metra wraz z połową miasta.

---*---

Lot przebiegł spokojnie, a pewna doza emocji nie wiązała się turbulencjami, ale z koniecznością uiszczenia słonej dopłaty za nadbagaż. Tanie linie lotnicze tylko z nazwy są tanie, a ich odpowiednikiem są wagony kolejowe IV klasy na trasie Bombaj – Kalkuta. Standard podobny. Służby celne działały sprawnie i niebawem wypiłem pierwszą w tym roku angielską herbatę z mlekiem. Czekała mnie jeszcze blisko dwugodzinna podróż samochodem do Bostonu. Ze względu na lewostronny ruch i poranne mgły na brak wrażeń narzekać nie mogłem. Święty Krzysztof też nie spał.

---*---

Cieakwe są te lotniskowe "kaplice". Lepiej byloby, gdyby nazywano je "miejscami modlitwy", czy może "skupienia". Zawsze zastanawia mnie, czy ktokolwiek z nich korzysta, bo ich wystrój zwykle jest obrazą dobrego gustu, o religii (jakiejkolwiek) nie wspominjąc. Skoro anglikanizm jest tu wyznniem państwowym, to nie miałbym nic przeciw temu, by na lotnisku byla anglikańska kaplica. Tymczasem jest tam pokój z dziwnym obrazem, który sprowokować do "modlitwy" może chyba tylko scjentologa.