23.09.2008
Reverend... Mother?
Kościół św. Tomasza Apostoła (St Thomas’s Chuch) przy London Road nie jest perłą architektury. Powstał w 1909 roku, gdy bostońscy parafianie uznali, iż w tej części rozrastającego się miasta potrzebują świątyni, której funkcje pełnił dotąd drewniany budynek przykościelnej szkoły wybudowanej czterdzieści lat wcześniej. Neogotyckie wnętrze niczym nie wyróżnia się od setek podobnych w Anglii.
W anglikanizmie, w którym różnice w doktrynie można dostrzec nawet w obrębie kilku filii jednej parafii, kościół św. Tomasza jawi się jako „wyższy”, choć nie jako „wysoki”. Odprawia się tu nabożeństwa zgodnie z aktualnym wydaniem Book of Common Prayer, czci się Najświętszą Marię Pannę i świętych, czego dowodem jest figura św. Antoniego (ale nie katolicka, bo bez skarbony:), a w tabernakulum przechowuje wafle udające Najświętszy Sakrament. I pewnie w kościelnych rankingach St Thomas plasowałby się jeszcze „wyżej”, gdyby nie to, że vicar jest kobietą.
Kościół anglikański w wizjach wielu teologów miał być mostem łączącym protestantyzm i rzymski katolicyzm. Ten most dawno runął. Sterczące z wody kikuty jego przęseł po protestanckiej stronie brzegu ulegają coraz większemu wpływowi sekt ewangelikalnych, a tym ze strony katolickiej nie spieszno do konwersji do Kościoła rzymskiego w obawie przed protestantyzacją (sic!). I nic w tym dziwnego, o czym wie każdy, kto choć trochę zna katolicki episkopat Albionu. Pośrodku pozostała ruina przęsła będącego trzonem anglikanizmu. Ani protestancka, ani katolicka. Ruina będąca liturgicznym teatrem z symulowanymi sakramentami, bez jasnej doktryny, otwarta i dostępna jak tani burdel, którego „mamą” jest Jej Królewska Wysokość - Obrończyni Wiary.
~*~
Wielebna Stefania to żywy, chodzący i całkiem sympatyczny w swej powierzchowności dowód na odejście Kościoła Anglii od Tradycji Apostolskiej. Żal i tej wspólnoty kościelnej i samych woman-priests. Są to często kobiety pełne najlepszych intencji i bardzo oddane bliżej niezdefiniowanej sprawie anglikanizmu, lecz nawet, gdyby wszelkie cnoty praktykowały w sposób heroiczny, to bez Sukcesji Apostolskiej i ważnych święceń są nikim więcej niż budzącą żal imitacją.
Sprawiedliwie muszę jednak oddać, że Wielebna chętnie poświęciła nieco ze swego czasu „księdza”, żony i matki, na to, by otworzyć mi kościół i po nim oprowadzić. Nie zraziło jej nawet to, że z angielskich teologów najbardziej cenię kardynała Newmana. Ona spośród przedstawicieli Ruchu Oksfordzkiego woli Puseya, ale dobre i to.
Etykiety:
Boston,
ksiądz-kobieta,
święty,
tomasz