Boston, który w średniowieczu był ważnym angielskim portem (przez krótki czas drugim po Londynie), był także siedzibą kilku zakonów. Choć istnieniu wszystkich klasztorów kres położył Henryk VIII, to pamięć o zakonnikach została utrwalona w nazewnictwie ulic.
I tak w centrum Bostonu odnajdujemy Friars Lane, której nazwa odnosi się do augustianów - pierwszych mnichów, którzy tutaj się osiedlili. Dalej Blackfriars Crescent, czyli "Zaułek Braci Czarnych", przy nim dawny refektarz dominikanów, a obecnie Centrum Kultury. W pobliżu portu, gdzie znajduje się Greyfriars Lane, swoją siedzibę, po której nie pozostał kamień na kamieniu, mieli "Bracia Szarzy", czyli franciszkanie.
Dalej znajdujemy Shodfriars Lane, czyli ulicę "Braci obutych”. To miejsce po zupełnie zrujnowanym drugim klasztorze franciszkanów, których wyróżnikiem było to, iż nie nosili sandałów, lecz buty - znak nieco luźniejszej obserwancji (w literaturze można natknąć się na informację, iż byli to karmelici trzewiczkowi, ale to oczywisty błąd).
To, że w Bostonie znalazło się miejsce dla aż trzech zakonów mendykanckich (żebrzących) świadczy o zamożności obywateli tego portowego miasta, a obecność dominikanów także o pewnych ambicjach intelektualnych. Obecnie mieszka tutaj jeden katolicki kapłan.
(dawny refektarz "Braci Czarnych" - dominikanów)
---*---
Podczas kolacji na stole pojawiła się musztarda Coloman’s. W Norwich widziałem reklamy zachęcające do odwiedzenia firmowego sklepu tej marki, która z angielską kuchnią jest kojarzona prawie tak, jak pasta Marmite i fish & chips. Niestety nie było już na to czasu, ale o musztardzie, paście, rybie z frytkami, a nawet szkockim haggis jeszcze napiszę, bo niektórych już próbowałem, a innych spróbuję.