W ubiegłym roku w portalu Fronda.pl ukazały się trzy moje polemiki
dotyczące publikowanych tam tekstów; obecnie nie mam już takiej możliwości, co,
jak sądzę, jest pokłosiem coraz mniejszej odporności redakcji na krytykę (objawia
się to m.in. blokadą kont użytkowników). Czasami jednak trudno milczeć i nie „pisać
wątrobą”, bo poziom zgłupienia dziennikarzy portalu
poświeconego po prostu przeraża. 23 lipca br. w dziale „Opinie” pojawił się
tekst red. Marii Patynowskiej zatytułowany „A ja się założę że są chrześcijaniew Mosulu”, w którym autorka oburza się na światowe media, które informują, że w
stolicy muhafazy Niniwa nie ma już wyznawców Chrystusa, że wszystkie
chrześcijańskie rodziny opuściły to miasto pod presją terrorystów z organizacji
Islamskie Państwo w Iraku.
Patynowskiej nie mieści się w głowie, by tak mogło być, bo jej zdaniem
oznaczałoby to, że chrześcijanie po prostu stchórzyli; autorka pisze:
„Aż nie chce
mi się w to wierzyć, żeby społeczność tak doświadczona w znoszeniu prześladowań
jak chrześcijanie w Iraku, stuprocentowo by się przestraszyła i stuprocentowo
opuściła ziemie, na których wyznaje wiarę Chrystusowa od czasów apostolskich.
Nie uciekli przy okazji wszystkich innych fal islamizacji i nagle na jakieś
ultimatum by stchórzyli (wszystkie cytaty przytaczam w brzmieniu oryginalnym –
JP).
Patynowska gołosłownie
podważa świadectwo ks. Sizara Majeeda, duszpasterza chaldejskiej wspólnoty w
Stuttgarcie, który taką informację przekazał Katholische Nachrichten-Agentur. Felietonistka Frondy do oskarżenia o dezinformację dokłada jeszcze pomówienie
o tchórzostwo:
„I
co realnego ten ksiądz ze Szttgartu może wiedzieć o żywotności Kościoła w
Mosulu? – pyta autorka tekstu. – Może w
Stuttgarcie wszyscy trzęsą portkami, ale w Mosulu?”
Oczywiście
przyjmuję, że zatrważająca bigoteria i prostactwo red. Patynowskiej podszyte są
dobrymi intencjami, ale niestety, jej tekst jest przede wszystkim świadectwem
absolutnej, zupełnej, bezgranicznej wprost ignorancji, gdy chodzi o wiedzę na
temat stosunku muzułmanów do chrześcijan, prawa islamskiego, uwarunkowań
historycznych i dzisiejszej sytuacji, w jakiej znaleźli się chrześcijanie w
Iraku. Patynowska pisze dalej:
„Czyli były trzy
opcje: 1. Islam, 2. Śmierć, 3. Zapłacenie podatku. I co, i nikt nie wybrał tej
trzeciej opcji? Podatku? Wiara w Pana Jezusa na własnej ziemi nie jest warta
opłaty pieniężnej? Nikt nie chciał tego podatku, nawet jeżeli wysoki, za
wolność wyznania? Jeżeli faktycznie ich wiara była tyle warta, to ja dziękuję
za opowiadanie mi bajek o niezłomności chrześcijan wschodnich obrządków. Po
prostu jeżeli jest to prawda, to ma miejsce wielki chichot szatana”.
Dziennikarka Frondy zapewne nie ma bladego pojęcia o tym, jaką nędzę cierpią
chrześcijanie w zrujnowanym przez wojny Iraku i nie wie, że zarówno dżizja jak
haradż, czyli podatki osobiste i gruntowe nakładane na chrześcijan pod władzą
muzułmańską, są uznaniowe i w odróżnieniu od zakatu, czyli podatku, który
zobowiązani są uiszczać muzułmanie, w różnych okresach historycznych stanowiły
narzędzie faktycznego zniewolenia „niewiernych” doprowadzając ich do ruiny i
konieczności oddania się w niewolę. A według mediów dżizja nałożona na chrześcijan
w Mosulu (i tak już wcześniej obrabowanych) to 250 dolarów od głowy, co przy
przeciętnej wielkości rodzinie daje kwotę od 1500 do 2000 dolarów – dla
przeciętnego mieszkańca Iraku jest to suma ogromna, a jej zapłacenie i tak w
warunkach wojny niczego nie gwarantuje.
Patynowska dziwi się, że chrześcijanie „nie uciekli podczas wszystkich
innych fal islamizacji”, bo nie wie, że po prostu nie wolno było im tego
uczynić, że islamscy władcy nie mieli zamiaru pozbywać się najbardziej
dochodowych podatników (zakat pobierany od muzułmanów to zaledwie 2,5% wartości majątku) – chrześcijańscy poddani w krajach muzułmańskich, gdy
zbiegli na ziemie niewiernych, traktowani byli jak apostaci, z tą tylko różnicą,
że w przypadku pojmania można było im darować życie po to, by wziąć ich w
niewolę.
Autorka tekstu – syta i bezpieczna mieszkanka Europy, ma także kilka praktycznych
porad dla chrześcijan na Bliskim Wschodzie:
„Ukrywanie się –
pisze Patynowska – wyznawanie wiary w swoim sercu, czasowa emigracja, Kościół w
konspiracji itd. My Polacy mamy to z zaborcami i inną komuną przećwiczone, co
się wówczas robi”.
I na koniec
dodaje:
„W Oświęcimiu
dawało radę Msze Święte odprawiać i na Kołymie się dało to i w Mosulu się da”.
Powyższe słowa
nie wymagają komentarza, lecz raczej modlitwy o powrót do rozumu.