18.06.2014

Prayer Book Society – anglikańska Una Voce



Anglia praktycznie nie ma już nawet wspólnej wiary, nie mówiąc o wspólnej liturgii, ponieważ znajomość Biblii znacznie zmalała, ponieważ wersje Pisma Świętego we współczesnym języku mają wiele mniejsze oddziaływanie, ponieważ choć większość słuchaczy potrafiłaby rozpoznać nazwiska Nelsona czy Cromwella, mieliby mgliste wyobrażenie na temat Gordona, zdumiałoby ich imię Wiklifa i wzruszyliby ramionami na Caedmona.

Przypuszczając, że może się mylę zadzwoniłem do domu Margot Lawrence, mieszkającej na londyńskim przedmieściu Edgware, która piastuje funkcję sekretarza Prayer Book Society. Pani Lawrence niestrudze­nie toczy bój o zachowanie liturgii z modlitewnika Book of Common Prayer, który niezależnie od tego, że był fundamentem wiary anglikańskiej niemal od jej powstania, stanowił także drugie pod względem ważności źródło, z którego Anglicy czerpali wiele metafor i wyrażeń. Margot Lawrence przeżyła niedawno coś podobnego do wojennych doświadczeń Clemence Dane i była w doskonałym nastroju. Hydraulik na­prawiający instalację zaopatrującą jej dom w ciepłą wodę, pragnąc poinformować ją, że wkrótce wszystko będzie działać powiedział: „Wkrótce wróci pani do krainy żywych”.

'Widzi pan, to wyrażenie «kraina żywych» pochodzi prosto z Book of Common Prayer!', zawołała podniecona.

Prayer Book Society nie jest jakąś modną czy bogatą grupą nacisku. Można odnieść wrażenie, że jego osiem albo dziesięć tysięcy członków (nie ma centralnej kartoteki, ale ich czasopismo jest rozsyłane na około siedem tysięcy adresów) to głównie osoby podobne do niej – rozsądni, przyzwoici ludzie w jesieni życia, jeżdżący starymi samochodami brytyjskiej produkcji. W swojej kampanii stawiają sobie cel o cha­rakterze religijnym, ale sprawa, o którą walczą, ma o wiele szersze znaczenie kulturalne. Book of Common Prayer, angielski modlitewnik z 1662 roku, główne dzieło żyjącego ponad sto lat wcześniej Thomasa Cran­mera, powstał, jak wskazuje jego nazwa, po to, by zapewnić wiernym możliwość wspólnego (common) przeżywania doświadczenia religijnego. Czynił to w prostym, ale pełnym godności języku w odpowiednio dobranym rejestrze, dzięki czemu nawet najbardziej małomówny wikary mógł poczuć uniesienie, odczytując jego słowa. O jego popularności świadczył fakt, że 549 wyrażeń z modlitewnika występuje w Oxford Dictionary of Quotations. Oficjalnie Book of Common Prayer jest nadal kamieniem węgielnym wiary Kościoła anglikańskiego. Ale to tylko kolejna uprzejma fikcja. Od kandydatów do święceń kapłańskich wymaga się „odpowiedniej zna­jomości” modlitewnika oraz doktryny Kościoła zawartej w 39 artykułach. W praktyce duchowni kończący studia teologiczne nie znają niczego poza nowymi formami nabożeństw. W wielu kościołach na terenie całego kraju stare modlitewniki ki w czarnych okładkach spoczęły porzucone w jakimś kącie zakrystii, a ich miejsce zajęły cienkie, czerwone, zielone, albo żółte książeczki w formacie kieszonkowym, często z rysunkiem na okładce, przez które kongregacja przedziera się w każdą niedzielę.

Margot Lawrence opowiada:

'Znam ludzi, którzy muszą przejechać trzydzieści mil żeby wziąć udział w nabożeństwie, podczas którego używa się Prayer Book' […].

Prayer Book Society twierdzi, że „stara się nie dopuścić” do zaniku dawnej formy liturgii. Co roku jednak w kolejnych pięćdziesięciu parafiach, w których posługiwano się modlitewnikiem z 1662 roku, pojawia się nowy wikary, po czym – on albo ona – wprowadza „eksperymentalnie” alternatywne formy nabożeństwa. Na ma nic równie trwałego, jak eksperymenty Kościoła anglikańskiego.

Rezygnując z posługiwania się modlitewnikiem Book of Common Prayer, duchowni starają się jedynie sprawić, by ich Kościół stał się instytucją bardziej „na czasie”. Ale czyniąc w ten sposób, pozbywają się wielkiego bogactwa zasobów językowych, które przez stulecia stanowiły wspólne dziedzictwo Anglików”.

  (Jeremy Paxman, Anglicy. Opis przypadku, tłum. J. Mikos, Warszawa, 2007, ss. 146 –148).