Bł.
Jan Henryk Newman konwertował na katolicyzm przed 168 laty, 9 października 1845
r. Przyszły kardynał wyznał wiarę katolicką w miesiącu Różańca św., kiedy
Kościół w sposób szczególny czci Matkę Bożą. Duża część dorobku teologa i
filozofa poświęcona jest właśnie obronie katolickiego nauczania o Najświętszej
Maryi Pannie, które z zajadłością atakowane było przez protestantów, jako
papistowski zabobon rzekomo nieznajdujący oparcia w Piśmie Świętym. W
dzisiejszych czasach, gdy wiara tak bardzo upada, do grona krytyków kultu Matki
Bożej dołączają również teologowie katoliccy – nie sposób zapomnieć stwierdzeń
abp. Müllera, który, jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, zamiast strzec
prawowiernego nauczania zdawał się je podważać. I właśnie dlatego, nauczając o
Najświętszej Dziewicy trzeba dziś znów skupić się przede wszystkim na
tłumaczeniu podstaw, bo bez nich cała mariologia traci grunt i rzeczywiście
może wydawać się „przesadzona”.
Jakub
Pytel
Bł.
Jan Henryk kard. Newman
Najświętsza
Maryja Panna w Ewangelii
(Kazanie
wygłoszone 26 marca 1848 roku)
W
Ewangelii dzisiejszej znajdujemy fragment, który wielu z was uzna za wymagający
pewnego wyjaśnienia. Otóż w czasie, gdy nasz Pan nauczał, pewna kobieta z tłumu
zawołała: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”. Nasz
Pan przytaknął, ale zamiast zatrzymać się nad dobrymi słowami tej kobiety,
dodał coś innego. Mówi o większym błogosławieństwie: „Owszem, ale również
błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je”. To właśnie te
słowa naszego Pana wymagają uwagi – już choćby dlatego, że wielu dziś sądzi, iż
pomniejszają one chwałę i błogosławieństwo Najświętszej Dziewicy Maryi: tak
jakby nasz Pan powiedział, „Moja matka jest błogosławiona, lecz moi prawdziwi
słudzy bardziej są błogosławieni niż Ona”. Powiem kilka słów na ten temat – a
jest to tym szczególniej odpowiednie, że właśnie obchodziliśmy uroczystość
Najświętszej Maryi Panny, ten wielki dzień, gdy wspominamy Zwiastowanie, a więc
nawiedzenie przez Anioła Gabriela oraz cudowne poczęcie w Jej łonie Syna
Bożego, Jej Pana i Zbawcy.
Wystarczy
kilka słów, by pokazać, że słowa naszego Pana nie pomniejszają godności i
chwały należnej Jego Matce jako pierwszej pośród stworzeń i Królowej wszystkich
Świętych. Rozważcie bowiem: mówi On, że jest czymś bardziej błogosławionym
zachowywać Jego przykazania niż być Jego Matką. Lecz czy naprawdę sądzicie, że
Najświętsza Matka Boga nie zachowywała przykazań danych przez Boga? Oczywiście
nikt, nawet protestanci, nie zaprzeczy, że Maryja zachowywała Boże przykazania.
A jeśli tak, oznacza to, że nasz Pan stwierdził, iż Błogosławiona Dziewica była
bardziej błogosławiona z racji zachowywania Jego przykazań, aniżeli z powodu
swojego Boskiego Macierzyństwa. Czy znajdzie się katolik, który temu zaprzeczy?
Przeciwnie – wszyscy tak właśnie wierzymy; wszyscy katolicy przyjmują tę
prawdę. Święci ojcowie Kościoła stale nam powtarzają, że Maryja była bardziej
błogosławiona, ponieważ wypełniała wolę Bożą, niż z powodu bycia Matką
Boga. Była błogosławiona dwojako: była błogosławiona jako Jego Matka i była
błogosławiona przez ducha wiary i posłuszeństwa, który Ją przepełniał. I to
drugie błogosławieństwo jest większe. Powtórzę, święci ojcowie Kościoła mówią o
tym wyraźnie. Św. Augustyn naucza, „Maryja była bardziej błogosławioną przez
przyjęcie wiary Chrystusa niż przez przyjęcie ciała Chrystusa”. W podobny też
sposób św. Elżbieta przemawia do Maryi w czasie Nawiedzenia, "Beata es
quae credidisti – błogosławionaś, któraś uwierzyła”. A św. Chryzostom posuwa
się nawet do stwierdzenia, że Maryja nie byłaby błogosławiona – mimo że
porodziła Chrystusa w ciele – gdyby nie usłyszała słowa Bożego i nie zachowała
go.
Użyłem
sformułowania „św. Chryzostom posuwa się nawet do stwierdzenia...”, nie
dlatego, że prawda ta nie jest oczywista: za oczywistą uważam prawdę, iż
Błogosławiona Dziewica nie byłaby błogosławioną, chociaż była Matką Boga, gdyby
nie wypełniała Jego woli – ale dlatego, że jest to operujący skrajnościami
sposób wypowiedzi. Zakłada bowiem rzecz niemożliwą; zakłada, że Maryja mogła
otrzymać wszystkie te wzniosłe przywileje i jednocześnie nie być przepełniona
łaską Bożą. A przecież anioł, który Ją nawiedził, pozdrowił Ją jako pełną
łaski. Ave, gratia plena. Te dwa rodzaje błogosławieństwa nie dają się od
siebie oddzielić. (Godnym uwagi pozostaje fakt, że Ona sama miała możliwość
przeciwstawić je sobie i rozdzielić; oraz to, że wolałaby zachować przykazania
Boga niż zostać Jego Matką – gdyby nie dało się pogodzić tych dwóch rzeczy).
Ta, którą wybrano na Matkę Boga została również wybrana, aby być gratia plena,
łaski pełna. To, widzicie, stanowi wyjaśnienie tych wzniosłych nauk, które
przyjmują katolicy na temat czystości i bezgrzeszności Błogosławionej Dziewicy.
Św. Augustyn nie godził się z poglądem, że Maryja popełniła jakiś grzech, a
święty Sobór Trydencki ogłosił o Niej, że na mocy szczególnego przywileju
uniknęła popełnienia jakiegokolwiek, nawet powszedniego grzechu. Wiecie też, że
obecnie katolicy wierzą i przyjmują, że nie poczęła się w grzechu pierworodnym
i że Jej poczęcie było niepokalane.
Skąd
wzięły się te doktryny? Otóż ich źródłem jest owa wielka zasada zawarta w
rozważanych przeze mnie słowach naszego Pana. Stwierdza On: ,,Jest czymś
bardziej błogosławionym pełnić wolę Bożą niż być Matką Boga”. Nie mówcie, że
katolicy dobrze tego nie rozumieją — rozumieją to tak głęboko, że stale
podkreślają dziewictwo Maryi, Jej czystość, nieskalanie, wiarę, pokorę i
posłuszeństwo. Nigdy zatem nie opowiadajcie, że katolicy zapominają o tym fragmencie
Pisma Świętego – ilekroć bowiem obchodzą święto Niepokalanego Poczęcia,
Czystości Najświętszej Maryi Panny, itd., przypominają ten właśnie tekst,
ponieważ tak bardzo czczą błogosławieństwo, które płynie ze świętości. Kobieta
z tłumu zawołała, „Błogosławione są łono i piersi Maryi”. Mówiła z wiary; nie
chciała odmówić Najświętszej Dziewicy wyższego rodzaju błogosławieństwa. Jej
słowa jednak wyrażały tylko część prawdy. Dlatego nasz Pan je uzupełnił. Z tego
też powodu Jego Kościół, idąc za Nim i stale rozważając wielką i świętą
Tajemnicę Jego Wcielenia, zawsze uważał, że Ta, która odegrała taką rolę w tym
wydarzeniu, musiała być prawdziwie święta. Stąd, mając na względzie chwałę
Syna, Kościół zawsze podkreślał chwałę Jego Matki. I jeżeli oddajemy naszemu Panu
i przypisujemy Mu wszystko co najlepsze; jeżeli tu, na ziemi, budujemy Mu
kosztowne i piękne świątynie, jeżeli, gdy zdjęto Go z krzyża, Jego pobożni
słudzy owinęli Go w drogie płótna i złożyli do grobu, w którym nikt nie był
jeszcze pochowany, jeżeli Jego mieszkanie w Niebie jest czyste i nieskalane —
tym bardziej święty, nieskalany i boski być powinien — i był – ten „namiot”, z
którego wziął swoje ciało i w którym spoczywał. Tak jak przygotowano dlań
ciało, tak też przygotowano miejsce dla tego ciała. Zanim Błogosławiona Maryja
mogła zostać Matką Boga i aby mogła nią być, została wybrana i odłączona od
reszty ludzi, uświęcona, napełniona łaską i uczyniona godną obecności
Wiekuistego.
Święci
ojcowie zawsze wyprowadzali przekonanie o wiernym posłuszeństwie i
bezgrzeszności Błogosławionej Dziewicy z opisu Zwiastowania, kiedy Ta została
Matką Boga. Mówią bowiem, że gdy przyszedł do Niej anioł, aby objawić Jej wolę
Bożą, Jej zachowanie cechowały szczególnie cztery rodzaje łaski: pokora, wiara,
posłuszeństwo i czystość. Co więcej, łaski te były jak gdyby wstępnymi
warunkami, które musiała spełnić, zanim powierzono Jej tak wzniosłą służbę. A
zatem, gdyby Maryja nie miała wiary, pokory i czystości i gdyby nie była
posłuszną, nie zasłużyłaby na to, aby zostać Matką Boga. Dlatego zwykło się
mówić, że Maryja najpierw poczęła Chrystusa w umyśle, zanim poczęła Go w ciele,
co znaczy, że błogosławieństwo wiary i posłuszeństwa poprzedziły w Niej
błogosławieństwo Dziewiczego macierzyństwa. Co więcej, mówią nawet, że Bóg
czekał na Jej zgodę, zanim do Niej przyszedł, aby wziąć z Niej swoje ciało. I
jak nie dokonał żadnych wielkich dzieł w pewnym miejscu z powodu braku wiary
mieszkańców, tak ten wielki cud, przez który stał się Synem stworzenia, był
wstrzymany do chwili, gdy Maryja, poddana próbie, została uznana za godną tego
cudu, a więc do czasu, gdy okazała posłuszeństwo.
Ale
trzeba coś jeszcze dodać do tych wyjaśnień. Powiedziałem, że nie można było
rozdzielić tych dwóch rodzajów błogosławieństwa, że są one ze sobą złączone.
„Błogosławione łono”, itd. ,,Tak, lecz także błogosławieni”, itd. Wszystko to
prawda. Zwróćcie uwagę na pewien fakt. Święci ojcowie zawsze nauczali, że kiedy
anioł ukazał się Błogosławionej Dziewicy w czasie Zwiastowania, Ona dała mu do
zrozumienia, że woli ten rodzaj błogosławieństwa, które nasz Pan nazywa
większym z owych dwóch. Gdy bowiem anioł obwieścił Maryi, że przeznaczono Jej
to błogosławieństwo, które z pokolenia na pokolenie stanowiło przedmiot
pragnień wszystkich kobiet żydowskich – a mianowicie, że ma zostać Matką
oczekiwanego Chrystusa, Ona nie przyjęła tej wieści tak skwapliwie, jak by to
uczyniły inne kobiety, lecz czekała. Czekała, aż powiedziano Jej, że nie
naruszy to Jej dziewiczego stanu. Nie chciała przyjąć najwspanialszej godności
– nie chciała, dopóki nie miała pewności co do tego jednego punktu: „Jak to się
stanie, skoro nie znam męża?” Ojcowie sądzą, że Maryja złożyła ślub zachowania
dziewictwa i uważała ten święty stan za doskonalszy niż bycie Matką Chrystusa.
Taka jest nauka Kościoła, która wyraźnie pokazuje, jak gorliwie Maryja
zachowywała naukę rozważanych teraz przeze mnie słów Pisma Świętego; i jak
głęboko, według Kościoła, Najświętsza Dziewica rozumiała ich sens - że chociaż
błogosławione jest łono, które porodziło Chrystusa i piersi, które ssał,
jeszcze bardziej błogosławiona była dusza, do której należały to łono i te
piersi; jeszcze bardziej błogosławiona jest dusza pełna łaski, która właśnie
dlatego, że była tak piękną, otrzymała w nagrodę nadzwyczajny przywilej Bożego
Macierzyństwa.
Pojawia
się następna kwestia, którą tu warto może rozważyć. Zapytajmy więc: dlaczego
nasz błogosławiony Pan sprawiał wrażenie, jak gdyby chciał pomniejszyć godność
i przywileje swojej Matki? Kiedy kobieta powiedziała, “Błogosławione łono”,
itd., On w rzeczy samej odpowiedział, „Owszem, ale również błogosławieni
ci...”, itd. A jeżeli nie przy tej samej okazji, to kiedy indziej, gdy ktoś
doniósł Mu, że Jego Matka i bracia czekali na zewnątrz, Jezus zapytał, „Któż
jest moją matką?” A wcześniej jeszcze, u początku swoich cudów, gdy Jego Matka
powiedziała Mu, że goście weselni nie mają wina, odrzekł, „Czegóż chcesz ode
Mnie, Niewiasto? Moja godzina jeszcze nie nadeszła.” Te skierowane do
Błogosławionej Dziewicy wypowiedzi wydają się zimne i oschłe, nawet jeżeli
można zadowalająco wyjaśnić ich sens. Cóż zatem znaczą? Dlaczego Jezus mówił w
taki sposób?
Podaję
dwie racje tytułem wyjaśnienia:
Pierwsza,
wynikająca bezpośrednio z tego, o czym mówię, jest następująca: przez wiele
stuleci każda żydowska kobieta pragnęła zostać matką oczekiwanego Chrystusa,
ale, wydaje się, nie wiązano tej roli z jakimś wyższym rodzajem świętości.
Dlatego też wszystkie tak bardzo pragnęły małżeństwa i otaczały je tak wielką
czcią. Małżeństwo oczywiście jest z ustanowienia Bożego, a Chrystus uczynił zeń
sakrament. Istnieje jednak wyższy rodzaj powołania, którego Żydzi nie
rozumieli. Ich pojęcie religii wiązało ją z przyjemnościami tego świata. Mówiąc
prościej - nie wiedzieli, co to znaczy odrzucić ten świat przez wzgląd na
tamten. Nie pojmowali, że ubóstwo jest czymś lepszym niż bogactwa; że zła
opinia u ludzi jest czymś lepszym niż dobre imię; że lepiej jest pościć niż
ucztować i że dziewictwo przewyższa małżeństwo. Dlatego też, kiedy kobieta z
tłumu zawołała, iż błogosławione jest łono, którego zrodziło Jezusa, i piersi,
które ssał, On pouczył ją i wszystkich, którzy go słuchali, że dusza ważniejsza
jest niż ciało, i że być złączonym z Nim w duchu znaczy więcej niż być
złączonym z Nim przez ciało.
To
jeden powód. Drugi, z naszego punktu widzenia, jest bardziej interesujący.
Wiadomo wam, że Zbawiciel przez pierwsze trzydzieści lat swojego ziemskiego
życia mieszkał pod jednym dachem ze swoją Matką. Wyraźnie powiedziano, że kiedy
jako dwunastolatek powrócił z Nią i św. Józefem z Jerozolimy, był im posłuszny.
To bardzo mocne stwierdzenie, lecz owo poddanie i szczęśliwe życie rodzinne nie
miały trwać do końca. Nawet wówczas, gdy, jak podaje Ewangelia, Jezus był im
posłuszny, to jednocześnie poprzez swoje słowa i zachowanie jasno im
uświadomił, że miał inne obowiązki. Opuścił ich bowiem i pozostawał w Świątyni
pośród uczonych. Gdy zaś oni wyrazili swoje zdziwienie, On im odpowiedział,
„Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”
Twierdzę, że była to zapowiedź czasu Jego posługi, gdy miał opuścić swój dom.
Pozostawał w nim przez trzydzieści lat, ale, tak jak wiernie wypełniał swoje
obowiązki domowe, gdy były to Jego obowiązki, tak też gorliwie wypełnił wolę
swego Ojca, gdy nadszedł czas jej wykonania. A kiedy zbliżył się czas Jego
misji, opuścił swój dom i swoją Matkę. I chociaż była Mu tak bardzo droga,
odsunął Ją na bok.
Stary
Testament wychwala Lewitów, bo nie znali ani ojca, ani matki, gdy w grę
wchodziły obowiązki względem Boga. „O ojcu swym on mówi i o matce: ja ich nie
widziałem. Nie zna Już swoich braci, nie chce rozpoznać swych dzieci”. Jeżeli
tak postępowali członkowie kapłańskiego plemienia pod rządami Starego Prawa,
godziło się, aby wielki i jedyny Kapłan Nowego Przymierza dał przykład cnoty,
za którą nagrodzono Lewiego. On też powiedział: „Kto miłuje ojca lub matkę
bardziej niźli Mnie, nie jest Mnie godzien”. I On też mówi, „Każdy, kto dla
Mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole,
stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy.” Godziło się, zatem, aby Ten,
który ogłosił nakaz, dał też przykład. Słusznym było, aby On, który nakazał
swoim uczniom opuścić dla Królestwa wszystko, co posiadali, sam również uczynił
wszystko, co mógł, opuścił wszystko, co miał, i zostawił swój dom i Matkę, gdy
zaczął głosić Ewangelię.
Dlatego
też na początku swojej posługi opuścił Matkę. Ogłosił ten fakt, gdy dokonał
pierwszego cudu - dokonał go na Jej prośbę, ale zasugerował – czy raczej wprost
zapowiedział, że to początek rozstania. Rzekł Jej, „Czegóż chcesz ode mnie
Niewiasto?” I dalej, „Moja godzina jeszcze nie nadeszła.” – to znaczy:
nadejdzie godzina, kiedy znowu Cię uznam, moja Matko. Nadejdzie godzina, kiedy
będziesz miała prawo z wielką mocą wstawiać się u Mnie. Nadejdzie godzina, gdy
na Twoją prośbę cuda czynić będę. Ta godzina się zbliża, ale jeszcze nie
nadeszła. A do chwili, gdy nadejdzie: „Czegóż chcesz ode mnie? Nie znam Cię. Na
pewien czas zapomniałem o Tobie”.
Od
tego momentu nie posiadamy żadnego świadectwa, które mówiłoby, że widywał się
ze swoją Matką – aż do chwili, gdy ujrzał Ją u stóp swego krzyża. Ona raz
spróbowała się z Nim zobaczyć. Rozeszła się wieść, że Jezus odszedł od zmysłów.
Jego przyjaciele wyruszyli, aby Go ująć. Najwyraźniej Najświętsza Dziewica nie
chciała zostać sama i także wyruszyła w drogę. Doniesiono Mu, że Jego bliscy Go
poszukiwali i że nie mogli dostać się do Niego z powodu ścisku. Wówczas
wypowiedział te poważne słowa: „Któż jest moją matką?” itd., chcąc przez to
powiedzieć, jak można by sądzić, że dla służby Bożej opuścił wszystkich i
wszystko; że tak jak dla nas narodził się z Dziewicy, tak też dla nas porzucił
swoją dziewiczą Matkę, aby uwielbić swojego Ojca niebieskiego i wykonać
powierzone zadanie.
Tak
więc Jezus i Jego błogosławiona Matka byli rozdzieleni. Kiedy jednak na krzyżu
wypowiedział słowa: „Wykonało się”, wówczas rozłąka dobiegła kresu. Dlatego też
Jego błogosławiona Matka dołączyła doń przed Jego śmiercią, a On, gdy ją
ujrzał, uznał Ją ponownie. Kiedy Jego godzina nadeszła, wskazując na św.
Jana, powiedział do Niej: „Niewiasto, oto syn Twój”, a do św. Jana: „Oto
Matka twoja”.
A
teraz, bracia, na zakończenie powiem tylko jedno. Nie chciałbym, aby wasze
słowa wyprzedzały wasze uczucia. Nie chcę, byście czytali książki pełne pochwał
Błogosławionej Dziewicy, a następnie lekkomyślnie i bez zastanowienia
powtarzali, co w nich napisane. Bądźcie jednak pewni, że jeżeli nie potraficie
wczuć się w treść tych zagranicznych książek pobożnych, to przyczyna tkwi w pewnym
braku waszego charakteru. I nic tu nie pomoże używanie mocnych słów. Tylko
stopniowo można przezwyciężyć tę wewnętrzną słabość – ale jest to pewien defekt
z tego właśnie, jeśli już nie innego, powodu. Wierzcie mi, zrozumienie cierpień
Matki prowadzi do zrozumienia cierpień Syna. Stańcie u stóp krzyża, popatrzcie
na stojącą tam Maryję, która spogląda w górę i której serce przeszył miecz.
Wyobraźcie sobie, co czuła, i spróbujcie odczuć to samo. Niech Ona będzie dla
was wielkim wzorem. Poczujcie, co Ona czuła, a godnie opłaczecie śmierć i mękę
waszego i Jej Zbawiciela. Miejcie Jej prostą wiarę – a będziecie wierzyć
dobrze. Módlcie się, aby napełniła was łaska, która napełniała i Ją.
Znajdziecie w sobie, niestety, wiele uczuć, których Ona nie znała – uczuć zrodzonych
z osobistego grzechu, smutku, skruchy, nienawiści do siebie samych. Ale w
grzeszniku uczucia te w naturalny sposób towarzyszyć będą wierze, pokorze i
prostocie – cnotom, które tak bardzo zdobiły Maryję. Płaczcie z Nią, wierzcie z
Nią, aż w końcu błogosławieństwo, o którym mówi rozważany tekst, stanie się
waszym udziałem. Nikt oczywiście nie może posiąść Jej szczególnego przywileju,
tj. bycia Matką Najwyższego, ale będziecie uczestniczyć w tym drugim, większym
rodzaju błogosławieństwa Maryi, w błogosławieństwie płynącym z pełnienia woli
Bożej i zachowywania Jego przykazań.
(John Henry Cardinal Newman, Our Lady in the Gospel,
w zbiorze kazań, Faith and Prejudice, Nowy Jork, 1956, s.85 – 96., tłum. Paweł
K. Długosz)