Przed czterema laty pisałem w tym blogu o posługującym w Iraku kapelanie amerykańskiej armii ks. Paulu Halladayu i opublikowałem kilka fotografii z jego Mszy w Ar Ramadi (Father Halladay czyli ornat w kolorze pustyni). Przy tej okazji wspomniałem także o innym kapelanie, ks. Emilu Kapaunie, który zginął w Korei, że przed trybunałami kościelnymi toczy się jego proces beatyfikacyjny – obecnie badane są cuda przypisywane wstawiennictwu tego Sługi Bożego.
Ks. Kapaun nie
doczekał się jeszcze wyniesienia na ołtarze, ale przed kilkoma dniami w Waszyngtonie
dokonała się jego „świecka kanonizacja”. Prezydent Barak Obama odznaczył go pośmiertnie
Medalem Honoru – najwyższym odznaczeniem wojskowym w Stanach Zjednoczonych,
nadawanym za wyjątkowe akty odwagi na polu bitwy. Ks. Kapaun zasłużył na ten zaszczyt
towarzysząc żołnierzom walczącym podczas II wojny światowej w Birmie i później,
podczas wojny koreańskiej. W Korei dostał się do niewoli i wykazał się
prawdziwym heroizmem niosąc pociechę duchową współwięźniom, służąc im jako
sanitariusz i niejednokrotnie, narażając własne życie, ratował od śmierci z rąk strażników. Zmarł z
wycieńczenia 23 maja 1951 r. (w polskiej Wikipedii o ks. Kapaunie napisano
zaledwie kilka słów, ale więcej można przeczytać w wersji angielskiej, również
korzystając z automatycznego tłumaczenia).
Prezydent USA i jego
administracja starają się utrudnić życie katolickich duchownych służących w
szeregach amerykańskiej armii, o czym świadczą choćby doniesienia o
szykanowaniu „nietolerancyjnych kapelanów” deklarujących, że nie zgodzą się, by
w ich kaplicach błogosławiono „związki jednopłciowe” oraz informacje, że dowództwo
wciągnęło katolicyzm na listę ekstremizmów religijnych (katolicyzm figuruje tam
jako ekstremizm chrześcijański, a Al-Kaida jako ekstremizm muzułmański!). Dlatego
właśnie nie należy podejrzewać, że Barak Obama z własnej inicjatywy uhonorował
katolickiego kapelana. Medal Honoru, którym został odznaczony ks. Kapaun,
często jest nazywany Kongresowym Medalem Honoru, bo przyznaje go
Departament Obrony w imieniu Kongresu Stanów Zjednoczonych. Oznacza to, że uroczystość
w Białym Domu była zwieńczeniem starań kilkorga katolickich senatorów i
kongresmenów, a nie dowodem szczególnego uznania prezydenta Obamy – czegokolwiek by nie
deklarował w swej laudacji o bohaterze.
Jakub Pytel