21.03.2013

Z Canterbury wieje chłodem


A już było tak pięknie – faktyczny autor deklaracji Dominus Jesus wybrał życie na emeryturze, a jego następca zadeklarował, że „ordynariaty dla byłych anglikanów są zupełnie niepotrzebne”, oraz że „Kościół potrzebuje anglikanów właśnie jako anglikanów”*. Ale papież Franciszek może się srodze zawieść, bo okazuje się, iż ci znów coraz mniej potrzebują papieża i to nie tylko jako „partnera w dialogu ekumenicznym”, ale w ogóle jako kogoś, do czyjego zdania należałoby przykładać większą wagę. I dają temu wyraz za pomocą dość czytelnych gestów, które strona katolicka zdaje się zupełnie ignorować (nie jest prawdą, że w Anglii wciąż pada deszcz i przez to nie sposób zauważyć, że ktoś pluje).

Justin Welby, nowo mianowany arcybiskup** Canterbury, prymas Całej Anglii i duchowy zwierzchnik Wspólnoty Anglikańskiej ma powody żeby nie przepadać za papieżem, a nawet obydwoma papieżami. I nie chodzi tylko o to, że Welby wywodzi się z protestanckiego Low Church, gdzie Następca Św. Piotra wciąż bywa określany mianem Bestii i Antychrysta, ale o to, że papieże zabrali mu show – najbardziej obfitująca w wydarzenia cześć procesu instalacji nowego zwierzchnika Anglican Communion zbiegła się w czasie z renuncjacją Benedykta XVI, rzymską sediswakancją, konklawe i inauguracją pontyfikatu Ojca Świętego Franciszka.

Jej Królewska Mość Elżbieta II, nasza dobrodziejka***, i jej Kościół nie mają specjalnych powodów, by cieszyć się z wyboru papieża z Argentyny. Państwo to jawi się Brytyjczykom jako wrogie, operetkowe, jako ojczyzna lewicowych terrorystów, populistów i nieprzewidywalnych prawicowych dyktatorów. I nie jest to tylko kwestia typowych wyspiarskich uprzedzeń, o czym wciąż przypominają kwiaty składane na mogiłach 255 obrońców Falklandów. Na dodatek w ostatnich trzech dekadach katolicyzm w jakiś przedziwny sposób stawał się tłem konfliktów brytyjsko-argentyńskich – dość powiedzieć, że wizyta Jana Pawła II w Zjednoczonym Królestwie w 1982 r. miała miejsce w czasie argentyńskiej agresji na tę brytyjską kolonię, a dziś, w roku 2013, w dwa dni po oprotestowanym przez rząd w Buenos Aires referendum potwierdzającym przynależność archipelagu do Wielkiej Brytanii, kardynałowie wybrali papieżem Argentyńczyka. Nie dziwi więc, że angielski tygodnik The Catholic Herald zaraz obok informacji o wyniku konklawe umieścił zapewnienie, że Ojciec Święty Franciszek nie planuje zabierać głosu w sprawie Falklandów. 

Wracając jednak do kwestii dyplomacji i gestów, nie sposób nie zauważyć, że podczas inauguracji nowego pontyfikatu, a tym samym rozpoczęcia urzędowania suwerennego władcy Państwa Watykańskiego, królowej Elżbiety II nie reprezentował żaden z członków jej najbliższej rodziny (bo trudno za takiego uznać księcia Gloucester, 21 w linii sukcesji) i to w sytuacji, gdy przed ośmioma laty w inauguracji pontyfikatu papieża Benedykta XVI wziął udział książę małżonek, a tym razem do Rzymu nie zawędrował nawet wszędobylski książę Walii ze swą konkubiną. Również rząd Jej Królewskiej Mości nie był reprezentowany ani przez premiera, ani wicepremiera, ani nawet przez sekretarza ds. zagranicznych, ale przez baronową Sayeedę Warsi, wyznającą islam szefową czegoś w rodzaju brytyjskiego urzędu ds. wyznań, oraz Kena Clarke’a – ministra bez teki. Delegacji Kościoła Anglii nie przewodniczył nowo mianowany arcybiskup kantuaryjski, ale arcybiskup Jorku dr Sentamu. Absencję Welbiego może i dałoby się usprawiedliwić przygotowaniami do intronizacji, gdyby nie to, że w dniu papieskiej inauguracji gościł on w Chichester i, jak donosi BBC, powiedział, że bez wahania wybrał wizytę tam, a nie w Rzymie. Co więcej, datę swojej intronizacji w Canterbury ustalił na 21 marca – dzień, w którym anglikanie wspominają postać arcybiskupa Tomasza Cranmera, zdecydowanego zwolennika reformacji, powolnego Henrykowi VIII prześladowcy katolików, człowieka skazanego na śmierć i straconego za rządów katolickiej królowej Marii.

Nie trzeba chyba dodawać, że w odebranej katolikom katedrze, gdzie krew przelał św. Tomasz Becket, w chwili, gdy na tronie św. Augustyna zasiadał człowiek nieposiadający papieskiej nominacji i w dniu ustanowionym na cześć wroga Kościoła, pojawił się cały rządek katolickich hierarchów z kardynałami Kochem i Murphy-O’Connorem oraz prymasem Anglii i Walii abp. Nicholsem na czele. Byli uradowani i bili brawa jak wszyscy inni. Może nawet bardziej, bo przecież aplauz jest miarą współczesnego ekumenizm.
 
Tak czy inaczej jednego nie musimy się wstydzić. Wbrew oczekiwaniom intronizacja Justina Welbiego stanowiła pokaz liturgicznej mizerii większej chyba niż inauguracja pontyfikatu papieża Franciszka. Oczywiście przewaga Rzymu polega na tym, że Franciszek niezaprzeczalnie jest następcą Apostołów i nie zmienia tego fakt, że nie bardzo wiadomo jaki jest sens dziwacznej ceremonii, która zastąpiła papieską intronizację i koronację. 

Jakub Pytel


___________________________

* Słowa te wypowiedział jeszcze kardynał Bergoglio, a nie Ojciec Święty Franciszek, ale byłoby niegrzecznością oczekiwać, że obejmując urząd automatycznie zmienił poglądy. 

** Wiem, wiem, tytuły arcybiskupów nadaje papież, a i bez najmniejszych wątpliwości można stwierdzić, że Justin Welby nie posiada ważnych święceń. Przedkładam jednak grzeczność ponad prawdę – jestem w tym konsekwentny, bo lubię, gdy i wobec mnie w podobny sposób czynią moi bliźni, z którymi nie łączą mnie więzy krwi lub przyjaźni. 

***Nie piszę „nasza królowa”, ale „królowa, nasza dobrodziejka”, bo Elżbieta II, w której królestwach pracę i chleb znalazł ponad milion (a może więcej) naszych rodaków, z pewnością bardziej zasłużyła na takie miano, niż rządzący Polską.