16.03.2013

Marku Aureliuszu! Pontifexie!



Marek Aureliusz Antoninus kochał filozofię, ciszę, księgi i medytacje, chciał prowadzić skromne i spokojne życie stoika, ale nie było mu dane – zrządzeniem losu, wyrokiem przeznaczenia i wolą nieba stanął na czele Wiecznego Rzymu jako cesarz i najwyższy kapłan. Swoje pragnienia złożył na ołtarzu targanej niepokojami ojczyzny, by z poświęceniem służyć Rzymowi i jego obywatelom. W Rozmyślaniach przekonywał sam siebie, że już nie księgi i nie pióro, ale urząd nadany mu przez vis maior określa jego życie; że jako cesarz ma inne obowiązki. I swemu przeznaczeniu był wierny do końca. Nie przygotował sobie w Wiecznym Mieście gaju Akademosa, żeby na starość móc tam uprawiać filozofię, dobrymi myślami wspierać następcę i umrzeć w spokoju. Był poganinem, lecz nie utracił siły ducha. Nie opuścił danego mu urzędu i nie musiał pytać „Qvo vadis, Domine?”
 
„Nie w tej postawie świeci w starym Rzymie
Kochanek ludów, ów Marek Aureli,
Który tym naprzód rozsławił swe imię,
Że wygnał szpiegów i donosicieli;
A kiedy zdzierców domowych poskromił,
Gdy nad brzegami Renu i Paktolu
Hordy najeźdźców barbarzyńskich zgromił,
Do spokojnego wraca Kapitolu.
Piękne, szlachetne, łagodne ma czoło,
Na czole błyszczy myśl o szczęściu państwa;
Rękę poważnie wzniósł, jak gdyby wkoło
Miał błogosławić tłum swego poddaństwa…”

Wiosną 180 r. Marek Aureliusz nie powrócił już do spokojnego Kapitolu, lecz pozwolił, by jako starca poprowadzono go dokąd nie chciał – oddał ducha w obozie wojskowym w Vindobonie, gdzie stał na czele legionów broniących cesarstwa i cywilizacji. Również dlatego Rzym zapamiętał go jako ostatniego Dobrego Cesarza. 

Jakub Pytel