Jest! Przyleciał! Jeśli
wierzyć dziennikarzom, to kard. Kazimierz Nycz, ten nasz własny, rodzimy,
polski mistrz suspensu jest już na Watykanie. Ucieszyłem się, bo jeszcze
wczoraj znajomi szkoccy katolicy zarzucali mi, że „Polacy opóźniają rozpoczęcie
konklawe”. Pisali, że o ile ordynariusz leżącego w komunistycznym Wietnamie Ho
Chi Minh City (miasta Ho Szi Mina, dawnego Sajgonu), może mieć trudności z
dotarciem do Wiecznego Miasta i wcale nie muszą być to jedynie trudności
komunikacyjne, o tyle kard. Nycz zachowuje się jakby organizował sobie w Rzymie
belle entrée.
Gdybym podobny zarzut
usłyszał od rodaków, to pewnie zaśmiałbym się, a może nawet przytaknął, ale nie
będzie Szkot pluł nam w twarz. Odpowiedziałem, że kard. Nycz niebawem
przybędzie na Watykan, bo w odróżnieniu od pewnego szkockiego hierarchy nie
wywołał żadnego skandalu i nie ma powodu, by z tego prawa rezygnował. Dodałem,
że kardynał jako ordynariusz Ho Szin Tusk City też ma swoje problemy z władzami
– że był już w Rzymie, ale wrócił na dwie doby do Polski, żeby uczestniczyć w
kolejnej turze negocjacji podatkowych z rządem (swych zamorskich przyjaciół
poinformowałem, że rząd mamy opresyjny, że łupi obywateli jak Edward
Długonogi łupił ich ojczyznę i nie cofa się nawet przed porywaniem dzieci), ale
nie dodałem, że ta warszawska eskapada kardynała Nycza zbiegła się z obchodami
jego imienin – Szkoci i tak nie doceniliby wagi takich uroczystości, a jeszcze
by co złego pomyśleli.
Tak czy inaczej metropolita
warszawski jest już w Rzymie, zatem w Auli Synodu podczas kolejnych sesji kongregacji
kardynałów nie będzie już wybrzmiewać iście sułtańskie pytanie „czy przybył
kardynał z Lechistanu?”
Jakub Pytel
Jakub Pytel