Dziś przypada 212 rocznica urodzin bł. Johna Henry’ego kardynała Newmana.
Z
perspektywy lat trudno nie ujrzeć specjalnej woli i łaski Bożej w tym,
że do beatyfikacji doszło właśnie za pontyfikatu Benedykta XVI. Łaska cudu
i czas, w którym się to stało, z pewnością nie były przypadkowe.
W
jednym z listów błogosławiony John Henry Newman pisał: „Często tak się
zdarzało w świętej i kościelnej historii, że jakaś rzecz sama
w sobie była dobra, chociaż jeszcze nie nastał dla niej odpowiedni moment.
Tak więc czuję się pogodzony z naprawdę wieloma rzeczami i oddaję je
w Boże ręce (…). Nasz Pan wie więcej, aniżeli my”. Te słowa pocieszenia
dotyczyły planów (wówczas udaremnionych) zawiązania unii między Kościołem
katolickim a skłaniającym się ku ortodoksji skrzydłem anglikanizmu. Przez
wiele lat po śmierci ich autora były również źródłem pociechy dla ludzi
czczących pamięć angielskiego teologa-konwertyty, dążących do uznania przez
Kościół jego świętości i czekających — nie zawsze z należną
cierpliwością — momentu, gdy Opatrzność na to pozwoli.
Gdy
John Henry Newman 11 sierpnia 1890 r. oddał duszę Bogu, nikt chyba
nie miał wątpliwości, że rychło pojawią się prośby o ogłoszenie go świętym
Kościoła katolickiego. Nawet protestanci — jak autor nekrologu w „The
Times” — nie wątpili, że Newman umierał in odore sanctitatis (‘w opinii
świętości’). „Evangelical Magazine” pisał: „W bezliku świętych wspominanych
w katolickim kalendarzu jest naprawdę niewielu, którzy mogliby mieć
większe prawo do takiego zaszczytu, niż kardynał Newman”.
Żegnano
go zresztą nie tylko jako kardynała, uznanego teologa i filozofa, ale
także jako mędrca, będącego jednym z symboli dobiegającej właśnie końca
epoki wiktoriańskiej. Wspomnienia o jego osobie i nekrologi
opublikowano w ponad 1500 gazetach na całym świecie, a w samym
Birmingham, gdzie w miejscowym oratorium posługiwał przez blisko połowę
swego życia, za jego trumną szedł tłum szacowany przez policję na 15 tys.
ludzi, w którym nie brakowało niekatolików. Podczas przemarszu do
oddalonego o ponad 10 km Rednal tłum gęstniał, tak że niewielu
spośród chcących pożegnać zmarłego zmieściło się na małym katolickim cmentarzu,
na którym, zgodnie z wolą zmarłego, przygotowano mu miejsce wiecznego
spoczynku pośród jego zakonnych współbraci.
Trudności
Dlaczego
więc trzeba było całego stulecia, zanim sprawą Newmana zainteresowano się
w Rzymie? Powodów jest wiele, ale — choć zapewne opinii tej nie
podzieliliby ci, którzy tego pragnęli, a nie doczekali — nie mogło stać
się lepiej. Z perspektywy 120 lat rzeczywiście trudno nie ujrzeć specjalnej
woli i łaski Bożej w tym, że do beatyfikacji doszło właśnie teraz, za
pontyfikatu Benedykta XVI. Łaska cudu i czas, w którym się to stało,
z pewnością nie były przypadkowe.
Przyczyną
opóźnienia, jak się z początku wydawało, były względy natury praktycznej.
Chodziło przede wszystkim o to, że Kościół katolicki w Anglii
stanowił społeczność nie tylko stosunkowo niewielką, ale także ubogą tak
w środki materialne, jak i doświadczenia w przeprowadzaniu
złożonych procedur kanonicznych. Trzeba też zauważyć, że gdy ziemski padół
opuściły osoby znające kardynała osobiście (a przecież nie było to grono zbyt
liczne), jego sława utrzymywała się przede wszystkim — a może wyłącznie —
dzięki spuściźnie literackiej. Nie była to więc sława, której źródło wypływało
z heroicznie praktykowanych cnót, na czym zwykle osadza się prywatny kult
sług Bożych, ale podziw związany z wielkością myśli i kunsztu
pisarskiego.
Do
takiego postrzegania tej postaci walnie się przyczynił pierwszy biograf Newmana
Wilfrid Ward, który znając kardynała osobiście, nie przeznaczył zbyt wiele
miejsca na hagiografię. Na kartach książki Warda znajdujemy więc raczej postać
dystyngowaną, chłodną i wrażliwą, by nie rzec przewrażliwioną. Nie dziwi
więc, że gdy w 1912 r. dwutomowa biografia ukazała się drukiem, jej
recenzenci nie poświęcili zbyt wiele uwagi kwestii świętości zmarłego kardynała.
Nieprawowierny?
Osobną
kwestią były podejrzenia co do prawowierności Newmana, dotyczące wielu
zagadnień — od nauki o rozwoju doktryny poczynając, przez niechęć do
scholastyki, akcentowanie priorytetowej roli indywidualnego sumienia, wizji
katolickiej edukacji, aż po rozumienie roli świeckich. Mimo nadania mu godności
kardynalskiej przez Leona XIII nie zapomniano mu tego, że był konwertytą
uformowanym przez anglikański Oksford. W pamięci katolickiego
duchowieństwa, zwłaszcza biskupów, wciąż były żywe zastrzeżenia, jakie pod
adresem Newmana, człowieka niezwykle skorego do polemik, kierowali brytyjscy
hierarchowie katoliccy, a wśród nich najbardziej poważany — ówczesny
prymas Henryk Edward kardynał Manning.
Sprawie
beatyfikacji nie pomogło również i to, że po śmierci Leona XIII
i wyborze na Stolicę Piotrową św. Piusa X Newman (jakże
niesprawiedliwie!) stał się ofiarą oskarżeń o progresizm ze strony swych
przeciwników, a cały wysiłek jego zwolenników skupiał się raczej na
obronie głoszonych przez niego poglądów i dowodzeniu jego prawowierności
niż na podkreślaniu osobistej świętości słynnego oratorianina [1]. Pamięci
Newmana wyrządzono w ten sposób wielkie szkody, bowiem zmarły kardynał,
nie mogąc już się bronić, został przez wielu zaszufladkowany jako prekursor
modernizmu — z czego notabene późniejsi moderniści uczynili użytek,
skwapliwie zaliczając go do grona „nieobecnych Ojców II Soboru
Watykańskiego”. Należy koniecznie dodać, że gdyby kardynał wówczas żył, zapewne
z łatwością dowiódłby zgodności swej myśli z katolicką ortodoksją.
Podobnie było z dogmatem o nieomylności papieskiej: Newman nie był
przekonany o potrzebie jego zdefiniowania, a jednak bronił go
z wielkim oddaniem [2]. Niechętni mu biskupi zdawali się zresztą
zapominać, że sam Newman proroczo odpierał zarzuty o liberalizm
w dniu, w którym przyjmował kapelusz kardynalski. W tzw.
Biglietto speech, zwyczajowej przemowie z tej okazji, mówił: „Przez 30, 40, 50
lat ze wszystkich mych sił sprzeciwiałem się duchowi liberalizmu w religii”.
Dziś
łatwiej dostrzegamy i rozumiemy to, czego nie dostrzegano ani nie
rozumiano wówczas. Wybitny francuski historyk Émil Poulat, którego trudno
podejrzewać o „antymodernistyczne fobie”, pisze następująco: „Pius X oraz
pozostali «reakcyjni» papieże odstawali od swej epoki, ale za to stawali się
prorokami naszej. Być może nie mieli racji w tym, co dotyczyło ich
teraźniejszości i jutra, ale jednak dobrze wiedzieli, co będzie pojutrze,
czyli w naszej postmodernistycznej epoce, która odsłoniła inne oblicze —
ciemną twarz modernizmu i progresizmu”.
Tak
czy inaczej przez całą I połowę XX wieku żywa była nieufność względem
poglądów Newmana, dlatego w kręgach kościelnych powszechnie uważano
kardynała za postać „niebeatyfikowalną”. I choć po II Soborze Watykańskim
zaczęto otwarcie głosić poglądy wręcz przeciwne do wcześniej obowiązujących we
wszystkich niemal dziedzinach, w których Newmanowi stawiano zarzuty
o nieprawomyślność, paradoksalnie okazało się, że jego postać
i dorobek nie bardzo odpowiada kościelnym modernistom. Wydał się bowiem
teologiem nieprzystającym do ekumenicznych wzorców, a jego beatyfikacja
mogłaby zirytować anglikańskich partnerów w „dialogu ekumenicznym”. Jego
poglądy, dotąd nazywane postępowymi, szybko okazały się niezwykle
konserwatywne, a modernistyczni teologowie zrozumieli, że proces
beatyfikacyjny odsłoni prawdziwe oblicze Newmana. I znów nad osobą kardynała
zapadła cisza, która miała trwać aż do końca lat 80. XX wieku.
Z Ameryki czy z Birmingham?
Interesujące,
że pierwsze inicjatywy dotyczące kanonizowania Newmana były dziełem świeckich
katolików z Ameryki Północnej — pierwsze obrazki zawierające modlitwę
o to, by Kościół uznał świętość angielskiego kardynała‑konwertyty,
ukazały się w 1935 r. w Kanadzie. Popularność Newmana wśród
amerykańskich katolików nie wynikała jednak z podziwu dla człowieka
modlitwy, ale dla myśliciela zmagającego się — jak wielu z nich —
z kwestiami wiary. Tymczasem ks. Gregory Winterton, wieloletni przełożony
Birmingham Oratory, podejmując gości zza Oceanu zawsze, jak sam mówi,
przypominał im, że Newman był przede wszystkim duchownym, kapłanem
i oratorianinem. „Ten dom jest Newmanem — mówił Winterton — co do tego nie
ma wątpliwości. Ale nasz apostolat jest skierowany do ludzi, którzy są
wewnątrz, to znaczy w naszej parafii. Prowadzimy szkołę, odprawiamy Msze,
słuchamy spowiedzi, bardzo wielu spowiedzi. Także Newman to czynił, jest to
jednak aspekt jego życia, którego nie zna wielu odwiedzających. Oratoryjna
duchowość jest konkretna. Mówimy: nie pożądaj podziwu i uznania, dlatego
wspólnota nigdy nie pragnęła gloryfikować Newmana”.
Największy
wkład w promocję sprawy Newmana nie był jednak zasługą ani jego
współbraci, ani amerykańskich katolików, ale ks. Henry’ego Francisa Davisa,
wykładowcy seminarium miejscowej diecezji. W 1944 r. natknął się on
na publikację ks. Louisa Bouyera, który — tak jak Newman — był konwertytą
i oratorianinem. Książka Bouyera była pierwszą, która zajmowała się jego
duchowością jako człowieka, a nie tylko jako myśliciela. Lektura sprawiła,
że ks. Davis zaczął przemyśliwać, czy Newman nie zasługuje na to, by Kościół
ogłosił go świętym. Wiedziony tą myślą, napisał artykuł i rozesłał do
wszystkich biskupów anglojęzycznej części świata, prosząc ich o poparcie
i modlitwę. Odpowiedzi hierarchów okazały się przychylne. Ksiądz Davis
udał się do Oratorium w Birmingham, by zaproponować zainicjowanie procesu,
jednak jego prośba nie spotkała się z entuzjazmem posługujących tam
księży. Uważali — szczególnie starsi ojcowie — że zakłóciłoby to pracę parafialną
i byłoby niezgodne z obowiązującymi w zgromadzeniu ideałami
pokory i skromności.
Trudny proces
W
1955 r. postanowiono wreszcie pozytywnie odpowiedzieć na zabiegi ks.
Davisa i wystosowano prośbę do ordynariusza Birmingham, bp. Francisa
Grimshawa, o wydanie dekretu wszczynającego zwykły proces diecezjalny.
Członkowie trybunału rozpoczęli przesłuchania osób, które znały Newmana.
Wszyscy świadkowie znali go już jednak jako człowieka wiekowego
i kardynała, wobec czego zeznania były bardzo niepełne. Trybunał pracował
niecały rok i niewiele osiągnął. W piśmie do watykańskiej Kongregacji
ds. Obrzędów stwierdzono, że ze względu na oddalenie w czasie (od
konwersji Newmana upłynęło ponad 100 lat) nie było możliwe wdrożenie zwykłego
procesu. Oratorianie stanęli przed koniecznością wszczęcia opartego na
dokumentach procesu historycznego, zlecając ks. Charlesowi Stephenowi
Dessainowi, archiwiście Oratorium, krytyczne wydanie korespondencji Sługi
Bożego.
W
1973 r. papież Paweł VI dał sprawie kolejny ożywczy impuls pytając
oratorianów, w jakim stadium znajduje się proces. Zainteresowanie papieża
pobudziło zgromadzenie do pracy nad spuścizną kardynała i promocją sprawy.
W Rzymie otwarto Centrum Newmana i zorganizowano konferencję naukową,
podczas której w bazylice Św. Piotra została odprawiona Msza
z udziałem siedmiu kardynałów. Pozdrawiając uczestników konferencji,
Ojciec Święty powiedział, że kardynał Newman „przez całe życie z wiarą
i pełnym oddaniem szedł za światłem prawdy, stając się coraz jaśniej świecącą
latarnią morską dla wszystkich, którzy dzisiaj, pośród niepewności świata —
świata, jaki proroczo przewidział — pragną niezawodnej orientacji
i pewnego przewodnictwa”.
W
1979 r. powołano nową komisję historyczną, która prowadziła dochodzenie na
temat życia, cnót oraz opinii świętości kardynała. Także wówczas powstało
Stowarzyszenie Przyjaciół Newmana, mające za zadanie animować modlitwy
o uzyskanie łask Bożych za jego wstawiennictwem. Przewodniczącym nowej
komisji był amerykański historyk, ks. Vincent Blehl SI, wykładowca
nowojorskiego Fordham University. Przed członkami komisji stanęło trudne
zadanie zbadania wszystkiego, co Newman napisał — a dorobek ten zajmował
90 tomów. Komisja musiała także przestudiować listy, pamiętniki, autobiografie
i biografie jego współbraci, przyjaciół, znajomych i wrogów;
tymczasem liczbę samych tylko listów autorstwa Newmana lub o nim
mówiących, powstałych za jego życia, szacuje się na 50–70 tysięcy! Badaniu
trzeba było poddać również materiał drugorzędny, a więc dzienniki,
artykuły, czasopisma, biografie, a także ich recenzje. W tym czasie
bibliografia newmanianów, nie licząc artykułów prasowych i krótkich
notatek, obejmowała 5 tys. tytułów. Do tego doszła jeszcze konieczność analizy
blisko 90 tys. listów na temat pomniejszych łask uzyskanych za wstawiennictwem
Sługi Bożego i będących dowodem ciągłości oddawanej mu czci. Gdy
w maju 1986 r. komisja ukończyła pracę, przedstawiła trybunałowi
diecezjalnemu blisko 6,5 tys. stron świadectw o życiu, cnotach
i opinii świętości Johna Henry’ego Newmana.
Z
dokumentów wyzierała nieznana dotąd twarz kardynała. Ksiądz Blehl stwierdził
wówczas, że dobrze się stało, iż dochodzenie w sprawie cnót Newmana nie
zostało rozpoczęte przed publikacją wszystkich jego listów i dzienników.
Bez nich życie wewnętrzne kandydata na ołtarze nie mogłoby być kompletnie
udokumentowane i ocenione, bo pominięto by kwestie nieobecne w jego
dziełach. Wśród cnót kardynała szczególnie podkreślano jego pokorę wobec krzywd
doznawanych przede wszystkim ze strony angielskich biskupów. Newman nigdy się
nie skarżył, nawet współbraciom w Oratorium, którzy byli zaskoczeni, gdy
dowiedzieli się o tym po jego śmierci. „Właśnie dlatego, moim zdaniem,
jest święty — mówił ks. Blehl w rozmowie z Kennethem L. Woodwardem,
dziennikarzem «Newsweeka» zajmującym się tematyką religijną. — Ludzie mówią, że
był sceptykiem, fideistą, liberałem; w jego czasach rzucano na niego tak
wiele oszczerstw, że teraz, gdy udało się nam przygotować jego proces,
odkryliśmy, iż inni badacze już wyjaśnili większość problemów”.
Ks.
Blehl podkreślał ponadto całkowite oddanie się Newmana duchowym ideałom
Oratorium, a więc ten aspekt jego życia, którego biografowie zdawali się
nie zauważać. Zebrane dokumenty stanowią więc także świadectwo tego, że
kardynał był daleki od indywidualizmu w poszukiwaniu własnej świętości, że
robił wszystko, czego można było oczekiwać od oratorianina, i że czynił to
z największym oddaniem. Mimo swej sławy i intelektualnych talentów
zawsze był gotów wypełniać nakładane na niego obowiązki — zajmować się
administracją szkoły, informować listownie rodziców o sprawach związanych
z edukacją ich synów, reżyserować przedstawienia teatralne (grane zresztą
w języku łacińskim) czy porządkować bibliotekę. Służył również parafianom,
w większości ubogim, w przytułkach, sierocińcach
i w więzieniu; codziennie słuchał spowiedzi i głosił nauki. Rok
przed śmiercią podjął się nawet mediacji między katolickimi robotnikami
a właścicielem fabryki czekolady Cadbury’ego. Spór dotyczył tego, że
właściciel, kwakr [3], pod groźbą utraty miejsca pracy zmuszał katolików do
uczestnictwa w codziennym szkoleniu biblijnym. „Zawsze miał zdolność bycia
normalnym aż do doskonałości” — takie świadectwo o kardynale pozostawił
jeden z sędziwych członków Oratorium.
Na
podstawie zgromadzonego materiału w lutym 1989 r. wydano dekret
o pomyślnym zakończeniu procesu beatyfikacyjnego, a dwa lata później,
22 stycznia 1991 r., papież Jan Paweł II podpisał dekret
o heroiczności cnót Sługi Bożego Johna Henry’ego kardynała Newmana.
„Cuda moralne” i uzdrowienia
Oczekując
cudu potrzebnego do beatyfikacji, badacze myśli Newmana obserwowali wielki
wpływ kardynała na duchowość wielu ludzi. Wpływ ten zaczął się już za życia
sławnego oratorianina. „Posiadamy setki listów katolików, anglikanów, metodystów
i prezbiterianów — mówił ks. Blehl — którzy pisali, że zaraz po Bogu swe
dusze zawdzięczali właśnie Newmanowi”. Jego zdaniem, a także według opinii
komisji historycznej, ten duchowy wpływ mógł stanowić rodzaj cudu moralnego.
Pod koniec lat 80. XX wieku pojawiły się nawet spekulacje, czy Jan Paweł II nie
byłby skłonny nie domagać się cudu koniecznego do beatyfikacji. Ponieważ jednak
stanowiłoby to całkowity precedens, nikt na to zbyt poważnie nie liczył [4].
Oczekiwanie na cud miało trwać jeszcze ponad 20 lat.
W
2001 r. 60‑letni Jack Sullivan przygotowywał się do święceń diakonatu
w seminarium pw. Św. Jana w Plymouth (Massachusetts, USA). Podczas
kursu seminaryjnego został doświadczony chorobą, objawiającą się niezwykle
ciężkimi bólami kręgosłupa, uniemożliwiającymi normalną egzystencję. Sullivan
musiał się poddać dwóm operacjom, jednak lekarze nie dawali mu nadziei na
powrót do dawnej formy. Droga do święceń wydawała się dla niego zamknięta.
Targany bólami, modlił się w prostych słowach: „Kardynale Newman, proszę,
wstaw się do Boga, by pozwolił mi wrócić do nauki i zostać wyświęconym”.
Ku zdziwieniu medyków Sullivan odzyskał zdrowie. We wrześniu 2002 r.,
w dniu, w którym przyjął święcenia, dowiedział się, że jego przypadek
został przedstawiony w Rzymie do zbadania przez konsultę medyczną przy
Kongregacji ds. Kanonizacji i skierowany do dalszych prac. W kwietniu
2009 r. komisja składająca się z pięciu lekarzy orzekła, że
wyzdrowienie Sullivana nie znajduje wytłumaczenia naukowego, tym samym spełniając
jeden z podstawowych warunków do uznania wydarzenia za cud. Dalsze decyzje
zależały już tylko od papieża Benedykta XVI.
Błogosławiony! Święty? Doktor Kościoła?
W
niedzielę 19 września 2010 r. papież Benedykt XVI dokonał beatyfikacji Jana
Henryka kardynała Newmana [5]. Uroczystość w Cofton Park nieopodal
Birmingham Oratory była najważniejszym elementem podróży apostolskiej Ojca
Świętego do Wielkiej Brytanii. W homilii papież powiedział m.in.:
„Ewangelia dzisiejsza mówi nam, że nikt nie może służyć dwóm panom
i nauczanie błogosławionego Jana Henryka nt. modlitwy wyjaśnia, jak wierny
chrześcijanin jest ostatecznie włączony w służbę jedynego prawdziwego
Mistrza, który ma wyłączne prawo do naszej bezwarunkowej pobożności. Newman
pomaga nam zrozumieć, jakie to ma znaczenie dla naszego codziennego życia: mówi
nam, że nasz boski Nauczyciel obdarzył każdego z nas specyficznym
zadaniem, «określoną służbą», powierzoną indywidualnie każdej jednostce: «Mam
swoją misję, jestem ogniwem w łańcuchu, spoiwem łączącym osoby. On nie
stworzył mnie na próżno. Będę czynił dobro, będę wykonywał Jego pracę; będę
aniołem pokoju, głosicielem prawdy w moim własnym miejscu... jeśli trzymam
się Jego przykazań i służę Mu swym powołaniu» (…). Żył on tą głęboko
humanistyczną wizją posługi kapłańskiej w swej pobożnej trosce
o ludzi Birmingham w ciągu lat spędzonych w założonym przez
siebie oratorium, odwiedzając chorych i biednych, pocieszając zasmuconych,
opiekując się więźniami. Nic więc dziwnego, że w chwili jego śmierci
tysiące ludzi wypełniły miejscowe ulice, gdy jego ciało niesiono na miejsce
pochówku niespełna pół mili stąd. 120 lat później wielka rzesza zgromadziła się
jeszcze raz, aby cieszyć się z uroczystego uznania przez Kościół wybitnej
świętości tego umiłowanego ojca dusz. Jaki może być lepszy sposób wyrażenia
radości tej chwili niż zwrócenie się do naszego niebieskiego Ojca
z serdecznym dziękczynieniem, modląc się słowami, które błogosławiony Jan
Henryk Newman włożył w usta chórów anielskich w niebie: «Chwalcie
Najświętszego na wysokościach, / I w głębokościach niech będzie
wysławiany; / Najwspanialszy we wszystkich swych słowach, / Najpewniejszy na
wszystkich swych drogach!» (Sen Geroncjusza)”.
165
lat po swojej konwersji na katolicyzm i blisko 120 po śmierci John Henry
Newman odbiera cześć jako błogosławiony. Można wskazać wiele krótszych
i łatwiejszych procesów beatyfikacyjnych, ale trudności okazały się
opatrznościowe. Gdyby proces już dawno zakończył się sukcesem i kardynał
Newman został beatyfikowany przez Piusa XII, czy wówczas poznalibyśmy całą jego
spuściznę w tak znakomitych opracowaniach? Gdyby beatyfikował go Paweł VI,
czy nie podniosłyby się głosy, że oto papież progresista beatyfikuje XIX‑wiecznego
modernistę? Gdyby beatyfikacji dokonał Jan Paweł II, czy kardynał Newman nadal
jawiłby się jako wielce aktualny wzór dla konwertytów opuszczających dziś
skrajnie liberalną Wspólnotę Anglikańską? Trudno nie ujrzeć specjalnej łaski
Bożej w tym, że do beatyfikacji doszło właśnie teraz i za pontyfikatu
tego papieża. Cud, o którym właśnie donoszą media — za przyczyną nowego
błogosławionego meksykańska matka rodzi zdrowe dziecko przez lekarzy uznane za
nieodwracalnie zdeformowane i niezdolne do życia — każe spodziewać się
rychłej kanonizacji, a może nawet otwiera drogę do ogłoszenia Johna
Henry’ego Newmana Doktorem Kościoła.
Jakub
Pytel
Tekst
ukazał się drukiem w miesięczniku „Zawsze wierni” (nr 137, październik 2010r.).
[1] W liście
z 10 marca 1908 r. papież Pius X podziękował biskupowi O’Dwyerowi,
ordynariuszowi irlandzkiego Limerick, za książkę wykazującą prawowierność
Newmana i ciepło wyraził się o jego dorobku. W obronę Newmana
zaangażowani byli nawet Polacy — ks. Fabian Abrantowicz, opublikował
w 1909 r. w Petersburgu broszurę Newman a modernizm,
dowodząc, że „Newman z modernistami nie miał nic wspólnego”.
[2] Newman był
przeciwnikiem ogłaszania dogmatu, nie widząc na horyzoncie żadnej herezji tak
silnej, by wymagała radykalnych zabezpieczeń ze strony Kościoła. Później
sprzeciwiał się „szerokim” propozycjom definiowania dogmatu, by w końcu —
po tym jak uchwalono go na podstawie „zawężającej” interpretacji nieomylności —
z przekonaniem bronić decyzji soboru, stając się jednym
z najważniejszych i najbardziej oddanych apologetów tego dogmatu.
[3] Kwakrzy —
członkowie protestanckiej sekty religijnej Society of Friends (Towarzystwo Przyjaciół),
powstałej w Anglii w okresie lat 1645–1650. Jej założycielem był G.
Fox, który pragnął wskazać drogę do pierwotności Kościoła. Pierwsza ze
stworzonych przez niego grup wyznawców przybrała nazwę Dzieci Światła, od
1652 r. Przyjaciół Prawdy. Nazwa „kwakrzy”, czyli „drżący”, pojawiła się
ok. 1665 r. Doktryna kwakrów charakteryzuje się odrzuceniem wszelkich
dogmatów, wyznań wiary, sakramentów, formalizmu i rytualnych ceremonii.
Kwakrzy nie posiadają świątyń, ambon ani ołtarzy. Obecnie skupiają ok. 200 tys.
członków, większość w USA.
[4] Żaden ze
starożytnych Ojców Kościoła, których Newman tak cenił, nie został uznany
świętym tylko ze względu na intelektualne zasługi dla wiary. Trzeba wiedzieć,
że np. proces św. Tomasza z Akwinu, dzisiaj uznawanego za najważniejszego
filozofa i teologa Kościoła, zatrzymał się na pewien czas, gdy advocatus
diaboli odkrył, że w czasie swojego życia Akwinata dokonał… zbyt mało
cudów.
[5] W ten sposób
Ojciec Święty odstąpił od dotychczasowego zwyczaju (do którego powrócił po czasach
pontyfikatu Jana Pawła II), w myśl którego Biskup Rzymu przewodniczy
jedynie beatyfikacjom kandydatów pochodzących z jego diecezji.