Tak oto dobiega końca pontyfikat papieża Benedykta XVI –
możliwość napisania tych słów ze świadomością, że Ojciec Święty nie jest konający
wcale nie przynosi mi ulgi; przeciwnie – przeraża (choć oczywiście nie życzę mu
śmierci). Mimowolnie sięgam pamięcią do początków jego posługi i usiłuję
przywołać w myślach jej najważniejsze momenty. Zapytany chcę umieć powiedzieć coś
więcej niż tylko rzucić tytułami dwóch papieskich dokumentów: Summorum Pontificum i Anglicanorum Coetibus. Listę odpowiedzi zachowam
dla siebie, a teraz chcę wspomnieć o czymś, co przyszło mi do głowy, kiedy nad
nimi rozmyślałem.
Jednym z
najczęstszych zarzutów z jakimi papież Benedykt XVI spotykał się wśród
konserwatywnych katolików jest ten, że był nieudolny, że nie dość stanowczo
rządził Kościołem. Dziś odnoszę wrażenie, że już na samym początku pontyfikatu wyszedł
z założenia, że wcale nie musi tego robić. Papież nie chciał dokonywać zdecydowanych
aktów rządzenia, lecz przepowiadać i dawać przykład; być – jak mówi II Sobór
Watykański – „trwałym i widzialnym
źródłem i fundamentem jedności zarówno kolegium biskupów, jak i wszystkich
wiernych”. Nie chciał być władcą. Gdy wyrzucił tiarę ze swego papieskiego herbu,
mówiono że Biskup Rzymu dostosowuje symbolikę do współczesnych realiów, a konserwatyści
przełknąwszy tę żabę tłumaczyli, że to kwestia taktyki, że „pancerny kardynał”
musi „ocieplić wizerunek”. Tymczasem już wówczas należało dokładniej przyglądać
się również o wiele dyskretniejszym gestom papieża Benedykta, bo taka perswazja
przez gesty i symbole była po pierwsze zgodna z cechami jego charakteru, po
drugie z wyznawaną przez niego eklezjologią (w której kolegializm miał, niestety,
o wiele większe znaczenie niż to się mogło wydawać), w końcu dopełniała się z
towarzyszącym mu od początku przekonaniem, że jest papieżem przejściowym. I
tutaj należy szukać przyczyn utraty „siły ducha”, o których Ojciec Święty mówił
zrzekając się urzędu. W pewnym wieku nie sposób zmienić własnego usposobienia,
a nowe warunki działania sprawiają, że człowiek czuje się zagubiony; rządzenie
za pomocą przykładu i zachęt dawało nikłe efekty (czy w ogóle miała nastąpić
jakaś liturgiczna „reforma reformy” inna niż dające się zauważyć zmiany w
papieskich celebracjach?) i raczej mnożyło problemy, niż je rozwiązywało. Na
dodatek, mimo upływu kolejnych lat Pan Bóg wciąż odmawiał swemu wikariuszowi
możliwości stawienia się na sądzie szczegółowym.
Nie jestem jednak w stanie wejść w papieskie pantofle, a też nie chcę za
bardzo wchodzić z własnymi butami w życie ich właściciela, więc wracam do
kwestii symboli. W czasie pontyfikatu Benedykta XVI co uważniejsi obserwatorzy –
uważniejsi, ale też dobrze znający historię Kościoła i historię sztuki – mogli
zauważyć, że papież prowadzi swego rodzaju „politykę symboliczną”. Przestał
używać specyficznego krzyża Jana Pawła II i zastąpił go krzyżem Piusa X,
przywrócił tron nieużywany od czasów Jana XXIII, nosił mitrę Piusa IX,
przywrócił wielkanocny biały mucet, powrócił do używania czerwonych butów,
założył camauro (niestety niezbyt szczęśliwie dobrane), ale również przy okazji
różnych celebracji zakładał kapy i ornaty, których kroje wprawne oko kojarzyło
z postaciami konkretnych świętych, choćby Karola Boromeusza czy Filipa Neri. Wybór
westymentów zawsze był bardzo dobrze przemyślany, ale nawet tutaj okazywało
się, że intencje papieża spotykały się z niezrozumieniem, lub były rozumiane
opacznie. I wcale nie chodzi o zarzucany mu przez postępowych ignorantów powrót
do rzekomo anachronicznych przedsoborowych form. Również tradycjonaliści nie do
końca dostrzegali to, co chciał przekazać im papież. Przekonałem się o tym, gdy
Ojciec Święty przyjechał do Zjednoczonego Królestwa z wizytą apostolską i by
beatyfikować kard. Newmana.
W czasie nieszporów celebrowanych w anglikańskim
opactwie westminsterskim Benedykt XVI nosił
stułę Leona XIII. Jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności pierwsi rozpoznali
ją amerykańscy tradycjonaliści niegrzeszący nadmierną wiedzą o
historii katolicyzmu w Anglii. W Internecie zaczęły pojawiać się informacje jaki
wspaniały policzek papież wymierzył goszczącemu go anglikańskiemu prymasowi Rowanowi
Wiliamsowi. W pierwszej chwili można było tak sądzić, bo przecież Leon XIII
jest autorem bulli Apostolicae curae, w której orzekł, iż w
Kościele Anglii wygasła sukcesja apostolska, a „święcenia dokonane w rycie
anglikańskim były i są całkowicie nieważne i nie mają w ogóle żadnego
znaczenia”. Orzeczenie papieskie uważane wówczas (zarówno w roku 1896 przez
anglikanów jak i w 2009 przez wspomnianych amerykańskich tradycjonalistów) jako
akt wrogości wobec Wspólnoty Anglikańskiej było w rzeczywistości elementem
troski, z którą papież Leon XIII odnosił się do sprawy jedności chrześcijan –
kwestii podnoszonej nieraz w trakcie jego pontyfikatu. Dwa lata wcześniej, w
roku 1894, papież wydał list apostolski Praeclara gratulationis publicae,
w którym motywowany „miłością do Boga i troską o wspólne zbawienie” zwrócił
się do Kościołów prawosławnych z apelem o „zbliżenie i łączność”, a
protestantów wprost wzywał do powrotu na łono Kościoła Rzymskiego – Matki
wszystkich Kościołów. Właśnie na potrzeby działań ekumenicznych papież zlecił
zbadanie kwestii ważności święceń anglikańskich, które dotąd zgodnie z
instrukcją Pawła IV uchodziły za nieważne. I choć orzeczenie było negatywne,
to Leon XIII daleki był od ogłaszania go tonem tryumfu i wyraził nadzieję na
powrót anglikanów do jedności z Rzymem. Właśnie o tym miała świadczyć stuła
założona przez Benedykta XVI.
W ogóle trzeba powiedzieć, że Kościół w Wielkiej
Brytanii cieszył się nadzwyczajnym zainteresowaniem papieża Leona, który po
odnowieniu angielskiej hierarchii przez Piusa IX zrobił kilka innych znaczących
i szeroko komentowanych gestów: w 1878 restytuował hierarchię katolicką w
Szkocji; w 1879 podniósł do godności kardynalskiej Johna Henry’ego Newmana; w
1881 konstytucją Romanos pontifices uregulował kwestie jurysdykcyjne i
stworzył ekonomiczne podstawy bytu dla brytyjskich instytucji kościelnych; w
1882 kreował kardynałem arcybiskupa Dublina i zaangażował się w rozwikłanie
niezwykle trudnej i grożącej rozlewem krwi sytuacji w Irlandii; w 1886
beatyfikował pięćdziesięciu angielskich męczenników i ustanowił w Indiach Brytyjskich
angielską hierarchię katolicką kończąc w ten sposób spór z biskupami
portugalskimi; na rok 1891 nakazał uroczyste obchody jubileuszu związanego
1300. rocznicą wysłania przez papieża św. Grzegorza Wielkiego misji do Anglii;
w 1895 wydał encyklikę Ad Anglos zachęcającą mieszkańców Wysp do powrotu
do jedności Kościoła powszechnego; w 1896 wydał encyklikę Apostolicae curae o
święceniach anglikańskich; w 1898 wydał encyklikę Caritatis studium o Kościele
w Szkocji; w końcu, a w kwietniu 1903 roku, na trzy miesiące przed swą śmiercią
przyjął na audiencji króla Edwarda VII.
Dlaczego wspominam Leona XIII? Bo dziś przypada 134
rocznica jego wyboru na Stolicę Piotrową. Gdy był koronowany miał 68 lat, a
kiedy umierał – 93.
Jakub Pytel
Jakub Pytel