21.02.2013

Kardynała Newmana droga na ołtarze



Dziś przypada 212 rocznica urodzin bł. Johna Henry’ego kardynała Newmana.

Z perspektywy lat trudno nie ujrzeć specjalnej woli i łaski Bożej w tym, że do beatyfikacji doszło właśnie za pontyfikatu Benedykta XVI. Łaska cudu i czas, w którym się to stało, z pewnością nie były przypadkowe.

W jednym z listów błogosławiony John Henry Newman pisał: „Często tak się zdarzało w świętej i kościelnej historii, że jakaś rzecz sama w sobie była dobra, chociaż jeszcze nie nastał dla niej odpowiedni moment. Tak więc czuję się pogodzony z naprawdę wieloma rzeczami i oddaję je w Boże ręce (…). Nasz Pan wie więcej, aniżeli my”. Te słowa pocieszenia dotyczyły planów (wówczas udaremnionych) zawiązania unii między Kościołem katolickim a skłaniającym się ku ortodoksji skrzydłem anglikanizmu. Przez wiele lat po śmierci ich autora były również źródłem pociechy dla ludzi czczących pamięć angielskiego teologa-konwertyty, dążących do uznania przez Kościół jego świętości i czekających — nie zawsze z należną cierpliwością — momentu, gdy Opatrzność na to pozwoli.

Gdy John Henry Newman 11 sierpnia 1890 r. oddał duszę Bogu, nikt chyba nie miał wątpliwości, że rychło pojawią się prośby o ogłoszenie go świętym Kościoła katolickiego. Nawet protestanci — jak autor nekrologu w „The Times” — nie wątpili, że Newman umierał in odore sanctitatis (‘w opinii świętości’). „Evangelical Magazine” pisał: „W bezliku świętych wspominanych w katolickim kalendarzu jest naprawdę niewielu, którzy mogliby mieć większe prawo do takiego zaszczytu, niż kardynał Newman”.

Żegnano go zresztą nie tylko jako kardynała, uznanego teologa i filozofa, ale także jako mędrca, będącego jednym z symboli dobiegającej właśnie końca epoki wiktoriańskiej. Wspomnienia o jego osobie i nekrologi opublikowano w ponad 1500 gazetach na całym świecie, a w samym Birmingham, gdzie w miejscowym oratorium posługiwał przez blisko połowę swego życia, za jego trumną szedł tłum szacowany przez policję na 15 tys. ludzi, w którym nie brakowało niekatolików. Podczas przemarszu do oddalonego o ponad 10 km Rednal tłum gęstniał, tak że niewielu spośród chcących pożegnać zmarłego zmieściło się na małym katolickim cmentarzu, na którym, zgodnie z wolą zmarłego, przygotowano mu miejsce wiecznego spoczynku pośród jego zakonnych współbraci.

Trudności

Dlaczego więc trzeba było całego stulecia, zanim sprawą Newmana zainteresowano się w Rzymie? Powodów jest wiele, ale — choć zapewne opinii tej nie podzieliliby ci, którzy tego pragnęli, a nie doczekali — nie mogło stać się lepiej. Z perspektywy 120 lat rzeczywiście trudno nie ujrzeć specjalnej woli i łaski Bożej w tym, że do beatyfikacji doszło właśnie teraz, za pontyfikatu Benedykta XVI. Łaska cudu i czas, w którym się to stało, z pewnością nie były przypadkowe.

Przyczyną opóźnienia, jak się z początku wydawało, były względy natury praktycznej. Chodziło przede wszystkim o to, że Kościół katolicki w Anglii stanowił społeczność nie tylko stosunkowo niewielką, ale także ubogą tak w środki materialne, jak i doświadczenia w przeprowadzaniu złożonych procedur kanonicznych. Trzeba też zauważyć, że gdy ziemski padół opuściły osoby znające kardynała osobiście (a przecież nie było to grono zbyt liczne), jego sława utrzymywała się przede wszystkim — a może wyłącznie — dzięki spuściźnie literackiej. Nie była to więc sława, której źródło wypływało z heroicznie praktykowanych cnót, na czym zwykle osadza się prywatny kult sług Bożych, ale podziw związany z wielkością myśli i kunsztu pisarskiego.

Do takiego postrzegania tej postaci walnie się przyczynił pierwszy biograf Newmana Wilfrid Ward, który znając kardynała osobiście, nie przeznaczył zbyt wiele miejsca na hagiografię. Na kartach książki Warda znajdujemy więc raczej postać dystyngowaną, chłodną i wrażliwą, by nie rzec przewrażliwioną. Nie dziwi więc, że gdy w 1912 r. dwutomowa biografia ukazała się drukiem, jej recenzenci nie poświęcili zbyt wiele uwagi kwestii świętości zmarłego kardynała.

Nieprawowierny?

Osobną kwestią były podejrzenia co do prawowierności Newmana, dotyczące wielu zagadnień — od nauki o rozwoju doktryny poczynając, przez niechęć do scholastyki, akcentowanie priorytetowej roli indywidualnego sumienia, wizji katolickiej edukacji, aż po rozumienie roli świeckich. Mimo nadania mu godności kardynalskiej przez Leona XIII nie zapomniano mu tego, że był konwertytą uformowanym przez anglikański Oksford. W pamięci katolickiego duchowieństwa, zwłaszcza biskupów, wciąż były żywe zastrzeżenia, jakie pod adresem Newmana, człowieka niezwykle skorego do polemik, kierowali brytyjscy hierarchowie katoliccy, a wśród nich najbardziej poważany — ówczesny prymas Henryk Edward kardynał Manning.

Sprawie beatyfikacji nie pomogło również i to, że po śmierci Leona XIII i wyborze na Stolicę Piotrową św. Piusa X Newman (jakże niesprawiedliwie!) stał się ofiarą oskarżeń o progresizm ze strony swych przeciwników, a cały wysiłek jego zwolenników skupiał się raczej na obronie głoszonych przez niego poglądów i dowodzeniu jego prawowierności niż na podkreślaniu osobistej świętości słynnego oratorianina [1]. Pamięci Newmana wyrządzono w ten sposób wielkie szkody, bowiem zmarły kardynał, nie mogąc już się bronić, został przez wielu zaszufladkowany jako prekursor modernizmu — z czego notabene późniejsi moderniści uczynili użytek, skwapliwie zaliczając go do grona „nieobecnych Ojców II Soboru Watykańskiego”. Należy koniecznie dodać, że gdyby kardynał wówczas żył, zapewne z łatwością dowiódłby zgodności swej myśli z katolicką ortodoksją. Podobnie było z dogmatem o nieomylności papieskiej: Newman nie był przekonany o potrzebie jego zdefiniowania, a jednak bronił go z wielkim oddaniem [2]. Niechętni mu biskupi zdawali się zresztą zapominać, że sam Newman proroczo odpierał zarzuty o liberalizm w dniu, w którym przyjmował kapelusz kardynalski. W tzw. Biglietto speech, zwyczajowej przemowie z tej okazji, mówił: „Przez 30, 40, 50 lat ze wszystkich mych sił sprzeciwiałem się duchowi liberalizmu w religii”.

Dziś łatwiej dostrzegamy i rozumiemy to, czego nie dostrzegano ani nie rozumiano wówczas. Wybitny francuski historyk Émil Poulat, którego trudno podejrzewać o „antymodernistyczne fobie”, pisze następująco: „Pius X oraz pozostali «reakcyjni» papieże odstawali od swej epoki, ale za to stawali się prorokami naszej. Być może nie mieli racji w tym, co dotyczyło ich teraźniejszości i jutra, ale jednak dobrze wiedzieli, co będzie pojutrze, czyli w naszej postmodernistycznej epoce, która odsłoniła inne oblicze — ciemną twarz modernizmu i progresizmu”.

Tak czy inaczej przez całą I połowę XX wieku żywa była nieufność względem poglądów Newmana, dlatego w kręgach kościelnych powszechnie uważano kardynała za postać „niebeatyfikowalną”. I choć po II Soborze Watykańskim zaczęto otwarcie głosić poglądy wręcz przeciwne do wcześniej obowiązujących we wszystkich niemal dziedzinach, w których Newmanowi stawiano zarzuty o nieprawomyślność, paradoksalnie okazało się, że jego postać i dorobek nie bardzo odpowiada kościelnym modernistom. Wydał się bowiem teologiem nieprzystającym do ekumenicznych wzorców, a jego beatyfikacja mogłaby zirytować anglikańskich partnerów w „dialogu ekumenicznym”. Jego poglądy, dotąd nazywane postępowymi, szybko okazały się niezwykle konserwatywne, a modernistyczni teologowie zrozumieli, że proces beatyfikacyjny odsłoni prawdziwe oblicze Newmana. I znów nad osobą kardynała zapadła cisza, która miała trwać aż do końca lat 80. XX wieku.

Z Ameryki czy z Birmingham?

Interesujące, że pierwsze inicjatywy dotyczące kanonizowania Newmana były dziełem świeckich katolików z Ameryki Północnej — pierwsze obrazki zawierające modlitwę o to, by Kościół uznał świętość angielskiego kardynała­‑konwertyty, ukazały się w 1935 r. w Kanadzie. Popularność Newmana wśród amerykańskich katolików nie wynikała jednak z podziwu dla człowieka modlitwy, ale dla myśliciela zmagającego się — jak wielu z nich — z kwestiami wiary. Tymczasem ks. Gregory Winterton, wieloletni przełożony Birmingham Oratory, podejmując gości zza Oceanu zawsze, jak sam mówi, przypominał im, że Newman był przede wszystkim duchownym, kapłanem i oratorianinem. „Ten dom jest Newmanem — mówił Winterton — co do tego nie ma wątpliwości. Ale nasz apostolat jest skierowany do ludzi, którzy są wewnątrz, to znaczy w naszej parafii. Prowadzimy szkołę, odprawiamy Msze, słuchamy spowiedzi, bardzo wielu spowiedzi. Także Newman to czynił, jest to jednak aspekt jego życia, którego nie zna wielu odwiedzających. Oratoryjna duchowość jest konkretna. Mówimy: nie pożądaj podziwu i uznania, dlatego wspólnota nigdy nie pragnęła gloryfikować Newmana”.

Największy wkład w promocję sprawy Newmana nie był jednak zasługą ani jego współbraci, ani amerykańskich katolików, ale ks. Henry’ego Francisa Davisa, wykładowcy seminarium miejscowej diecezji. W 1944 r. natknął się on na publikację ks. Louisa Bouyera, który — tak jak Newman — był konwertytą i oratorianinem. Książka Bouyera była pierwszą, która zajmowała się jego duchowością jako człowieka, a nie tylko jako myśliciela. Lektura sprawiła, że ks. Davis zaczął przemyśliwać, czy Newman nie zasługuje na to, by Kościół ogłosił go świętym. Wiedziony tą myślą, napisał artykuł i rozesłał do wszystkich biskupów anglojęzycznej części świata, prosząc ich o poparcie i modlitwę. Odpowiedzi hierarchów okazały się przychylne. Ksiądz Davis udał się do Oratorium w Birmingham, by zaproponować zainicjowanie procesu, jednak jego prośba nie spotkała się z entuzjazmem posługujących tam księży. Uważali — szczególnie starsi ojcowie — że zakłóciłoby to pracę parafialną i byłoby niezgodne z obowiązującymi w zgromadzeniu ideałami pokory i skromności.

Trudny proces

W 1955 r. postanowiono wreszcie pozytywnie odpowiedzieć na zabiegi ks. Davisa i wystosowano prośbę do ordynariusza Birmingham, bp. Francisa Grimshawa, o wydanie dekretu wszczynającego zwykły proces diecezjalny. Członkowie trybunału rozpoczęli przesłuchania osób, które znały Newmana. Wszyscy świadkowie znali go już jednak jako człowieka wiekowego i kardynała, wobec czego zeznania były bardzo niepełne. Trybunał pracował niecały rok i niewiele osiągnął. W piśmie do watykańskiej Kongregacji ds. Obrzędów stwierdzono, że ze względu na oddalenie w czasie (od konwersji Newmana upłynęło ponad 100 lat) nie było możliwe wdrożenie zwykłego procesu. Oratorianie stanęli przed koniecznością wszczęcia opartego na dokumentach procesu historycznego, zlecając ks. Charlesowi Stephenowi Dessainowi, archiwiście Oratorium, krytyczne wydanie korespondencji Sługi Bożego.

W 1973 r. papież Paweł VI dał sprawie kolejny ożywczy impuls pytając oratorianów, w jakim stadium znajduje się proces. Zainteresowanie papieża pobudziło zgromadzenie do pracy nad spuścizną kardynała i promocją sprawy. W Rzymie otwarto Centrum Newmana i zorganizowano konferencję naukową, podczas której w bazylice Św. Piotra została odprawiona Msza z udziałem siedmiu kardynałów. Pozdrawiając uczestników konferencji, Ojciec Święty powiedział, że kardynał Newman „przez całe życie z wiarą i pełnym oddaniem szedł za światłem prawdy, stając się coraz jaśniej świecącą latarnią morską dla wszystkich, którzy dzisiaj, pośród niepewności świata — świata, jaki proroczo przewidział — pragną niezawodnej orientacji i pewnego przewodnictwa”.

W 1979 r. powołano nową komisję historyczną, która prowadziła dochodzenie na temat życia, cnót oraz opinii świętości kardynała. Także wówczas powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Newmana, mające za zadanie animować modlitwy o uzyskanie łask Bożych za jego wstawiennictwem. Przewodniczącym nowej komisji był amerykański historyk, ks. Vincent Blehl SI, wykładowca nowojorskiego Fordham University. Przed członkami komisji stanęło trudne zadanie zbadania wszystkiego, co Newman napisał — a dorobek ten zajmował 90 tomów. Komisja musiała także przestudiować listy, pamiętniki, autobiografie i biografie jego współbraci, przyjaciół, znajomych i wrogów; tymczasem liczbę samych tylko listów autorstwa Newmana lub o nim mówiących, powstałych za jego życia, szacuje się na 50–70 tysięcy! Badaniu trzeba było poddać również materiał drugorzędny, a więc dzienniki, artykuły, czasopisma, biografie, a także ich recenzje. W tym czasie bibliografia newmanianów, nie licząc artykułów prasowych i krótkich notatek, obejmowała 5 tys. tytułów. Do tego doszła jeszcze konieczność analizy blisko 90 tys. listów na temat pomniejszych łask uzyskanych za wstawiennictwem Sługi Bożego i będących dowodem ciągłości oddawanej mu czci. Gdy w maju 1986 r. komisja ukończyła pracę, przedstawiła trybunałowi diecezjalnemu blisko 6,5 tys. stron świadectw o życiu, cnotach i opinii świętości Johna Henry’ego Newmana. 

Z dokumentów wyzierała nieznana dotąd twarz kardynała. Ksiądz Blehl stwierdził wówczas, że dobrze się stało, iż dochodzenie w sprawie cnót Newmana nie zostało rozpoczęte przed publikacją wszystkich jego listów i dzienników. Bez nich życie wewnętrzne kandydata na ołtarze nie mogłoby być kompletnie udokumentowane i ocenione, bo pominięto by kwestie nieobecne w jego dziełach. Wśród cnót kardynała szczególnie podkreślano jego pokorę wobec krzywd doznawanych przede wszystkim ze strony angielskich biskupów. Newman nigdy się nie skarżył, nawet współbraciom w Oratorium, którzy byli zaskoczeni, gdy dowiedzieli się o tym po jego śmierci. „Właśnie dlatego, moim zdaniem, jest święty — mówił ks. Blehl w rozmowie z Kennethem L. Woodwardem, dziennikarzem «Newsweeka» zajmującym się tematyką religijną. — Ludzie mówią, że był sceptykiem, fideistą, liberałem; w jego czasach rzucano na niego tak wiele oszczerstw, że teraz, gdy udało się nam przygotować jego proces, odkryliśmy, iż inni badacze już wyjaśnili większość problemów”.  

Ks. Blehl podkreślał ponadto całkowite oddanie się Newmana duchowym ideałom Oratorium, a więc ten aspekt jego życia, którego biografowie zdawali się nie zauważać. Zebrane dokumenty stanowią więc także świadectwo tego, że kardynał był daleki od indywidualizmu w poszukiwaniu własnej świętości, że robił wszystko, czego można było oczekiwać od oratorianina, i że czynił to z największym oddaniem. Mimo swej sławy i intelektualnych talentów zawsze był gotów wypełniać nakładane na niego obowiązki — zajmować się administracją szkoły, informować listownie rodziców o sprawach związanych z edukacją ich synów, reżyserować przedstawienia teatralne (grane zresztą w języku łacińskim) czy porządkować bibliotekę. Służył również parafianom, w większości ubogim, w przytułkach, sierocińcach i w więzieniu; codziennie słuchał spowiedzi i głosił nauki. Rok przed śmiercią podjął się nawet mediacji między katolickimi robotnikami a właścicielem fabryki czekolady Cadbury’ego. Spór dotyczył tego, że właściciel, kwakr [3], pod groźbą utraty miejsca pracy zmuszał katolików do uczestnictwa w codziennym szkoleniu biblijnym. „Zawsze miał zdolność bycia normalnym aż do doskonałości” — takie świadectwo o kardynale pozostawił jeden z sędziwych członków ­Oratorium.

Na podstawie zgromadzonego materiału w lutym 1989 r. wydano dekret o pomyślnym zakończeniu procesu beatyfikacyjnego, a dwa lata później, 22 stycznia 1991 r., papież Jan Paweł II podpisał dekret o heroiczności cnót Sługi Bożego Johna Henry’ego kardynała Newmana.

„Cuda moralne” i uzdrowienia

Oczekując cudu potrzebnego do beatyfikacji, badacze myśli Newmana obserwowali wielki wpływ kardynała na duchowość wielu ludzi. Wpływ ten zaczął się już za życia sławnego oratorianina. „Posiadamy setki listów katolików, anglikanów, metodystów i prezbiterianów — mówił ks. Blehl — którzy pisali, że zaraz po Bogu swe dusze zawdzięczali właśnie Newmanowi”. Jego zdaniem, a także według opinii komisji historycznej, ten duchowy wpływ mógł stanowić rodzaj cudu moralnego. Pod koniec lat 80. XX wieku pojawiły się nawet spekulacje, czy Jan Paweł II nie byłby skłonny nie domagać się cudu koniecznego do beatyfikacji. Ponieważ jednak stanowiłoby to całkowity precedens, nikt na to zbyt poważnie nie liczył [4]. Oczekiwanie na cud miało trwać jeszcze ponad 20 lat.

W 2001 r. 60­‑letni Jack Sullivan przygotowywał się do święceń diakonatu w seminarium pw. Św. Jana w Plymouth (Massachusetts, USA). Podczas kursu seminaryjnego został doświadczony chorobą, objawiającą się niezwykle ciężkimi bólami kręgosłupa, uniemożliwiającymi normalną egzystencję. Sullivan musiał się poddać dwóm operacjom, jednak lekarze nie dawali mu nadziei na powrót do dawnej formy. Droga do święceń wydawała się dla niego zamknięta. Targany bólami, modlił się w prostych słowach: „Kardynale Newman, proszę, wstaw się do Boga, by pozwolił mi wrócić do nauki i zostać wyświęconym”. Ku zdziwieniu medyków Sullivan odzyskał zdrowie. We wrześniu 2002 r., w dniu, w którym przyjął święcenia, dowiedział się, że jego przypadek został przedstawiony w Rzymie do zbadania przez konsultę medyczną przy Kongregacji ds. Kanonizacji i skierowany do dalszych prac. W kwietniu 2009 r. komisja składająca się z pięciu lekarzy orzekła, że wyzdrowienie Sullivana nie znajduje wytłumaczenia naukowego, tym samym spełniając jeden z podstawowych warunków do uznania wydarzenia za cud. Dalsze decyzje zależały już tylko od papieża Benedykta XVI.

Błogosławiony! Święty? Doktor Kościoła?

W niedzielę 19 września 2010 r. papież Benedykt XVI dokonał beatyfikacji Jana Henryka kardynała Newmana [5]. Uroczystość w Cofton Park nieopodal Birmingham Oratory była najważniejszym elementem podróży apostolskiej Ojca Świętego do Wielkiej Brytanii. W homilii papież powiedział m.in.: „Ewangelia dzisiejsza mówi nam, że nikt nie może służyć dwóm panom i nauczanie błogosławionego Jana Henryka nt. modlitwy wyjaśnia, jak wierny chrześcijanin jest ostatecznie włączony w służbę jedynego prawdziwego Mistrza, który ma wyłączne prawo do naszej bezwarunkowej pobożności. Newman pomaga nam zrozumieć, jakie to ma znaczenie dla naszego codziennego życia: mówi nam, że nasz boski Nauczyciel obdarzył każdego z nas specyficznym zadaniem, «określoną służbą», powierzoną indywidualnie każdej jednostce: «Mam swoją misję, jestem ogniwem w łańcuchu, spoiwem łączącym osoby. On nie stworzył mnie na próżno. Będę czynił dobro, będę wykonywał Jego pracę; będę aniołem pokoju, głosicielem prawdy w moim własnym miejscu... jeśli trzymam się Jego przykazań i służę Mu swym powołaniu» (…). Żył on tą głęboko humanistyczną wizją posługi kapłańskiej w swej pobożnej trosce o ludzi Birmingham w ciągu lat spędzonych w założonym przez siebie oratorium, odwiedzając chorych i biednych, pocieszając zasmuconych, opiekując się więźniami. Nic więc dziwnego, że w chwili jego śmierci tysiące ludzi wypełniły miejscowe ulice, gdy jego ciało niesiono na miejsce pochówku niespełna pół mili stąd. 120 lat później wielka rzesza zgromadziła się jeszcze raz, aby cieszyć się z uroczystego uznania przez Kościół wybitnej świętości tego umiłowanego ojca dusz. Jaki może być lepszy sposób wyrażenia radości tej chwili niż zwrócenie się do naszego niebieskiego Ojca z serdecznym dziękczynieniem, modląc się słowami, które błogosławiony Jan Henryk Newman włożył w usta chórów anielskich w niebie: «Chwalcie Najświętszego na wysokościach, / I w głębokościach niech będzie wysławiany; / Najwspanialszy we wszystkich swych słowach, / Najpewniejszy na wszystkich swych drogach!» (Sen Geroncjusza)”.

165 lat po swojej konwersji na katolicyzm i blisko 120 po śmierci John Henry Newman odbiera cześć jako błogosławiony. Można wskazać wiele krótszych i łatwiejszych procesów beatyfikacyjnych, ale trudności okazały się opatrznościowe. Gdyby proces już dawno zakończył się sukcesem i kardynał Newman został beatyfikowany przez Piusa XII, czy wówczas poznalibyśmy całą jego spuściznę w tak znakomitych opracowaniach? Gdyby beatyfikował go Paweł VI, czy nie podniosłyby się głosy, że oto papież progresista beatyfikuje XIX­‑wiecznego modernistę? Gdyby beatyfikacji dokonał Jan Paweł II, czy kardynał Newman nadal jawiłby się jako wielce aktualny wzór dla konwertytów opuszczających dziś skrajnie liberalną Wspólnotę Anglikańską? Trudno nie ujrzeć specjalnej łaski Bożej w tym, że do beatyfikacji doszło właśnie teraz i za pontyfikatu tego papieża. Cud, o którym właśnie donoszą media — za przyczyną nowego błogosławionego meksykańska matka rodzi zdrowe dziecko przez lekarzy uznane za nieodwracalnie zdeformowane i niezdolne do życia — każe spodziewać się rychłej kanonizacji, a może nawet otwiera drogę do ogłoszenia Johna Henry’ego Newmana Doktorem Kościoła.

Jakub Pytel


Tekst ukazał się drukiem w miesięczniku „Zawsze wierni” (nr 137, październik 2010r.).


[1] W liście z 10 marca 1908 r. papież Pius X podziękował biskupowi O’Dwyerowi, ordynariuszowi irlandzkiego Limerick, za książkę wykazującą prawowierność Newmana i ciepło wyraził się o jego dorobku. W obronę Newmana zaangażowani byli nawet Polacy — ks. Fabian Abrantowicz, opublikował w 1909 r. w Petersburgu broszurę Newman a modernizm, dowodząc, że „Newman z modernistami nie miał nic wspólnego”.

[2] Newman był przeciwnikiem ogłaszania dogmatu, nie widząc na horyzoncie żadnej herezji tak silnej, by wymagała radykalnych zabezpieczeń ze strony Kościoła. Później sprzeciwiał się „szerokim” propozycjom definiowania dogmatu, by w końcu — po tym jak uchwalono go na podstawie „zawężającej” interpretacji nieomylności — z przekonaniem bronić decyzji soboru, stając się jednym z najważniejszych i najbardziej oddanych apologetów tego dogmatu.

[3] Kwakrzy — członkowie protestanckiej sekty religijnej Society of Friends (Towarzystwo Przyjaciół), powstałej w Anglii w okresie lat 1645–1650. Jej założycielem był G. Fox, który pragnął wskazać drogę do pierwotności Kościoła. Pierwsza ze stworzonych przez niego grup wyznawców przybrała nazwę Dzieci Światła, od 1652 r. Przyjaciół Prawdy. Nazwa „kwakrzy”, czyli „drżący”, pojawiła się ok. 1665 r. Doktryna kwakrów charakteryzuje się odrzuceniem wszelkich dogmatów, wyznań wiary, sakramentów, formalizmu i rytualnych ceremonii. Kwakrzy nie posiadają świątyń, ambon ani ołtarzy. Obecnie skupiają ok. 200 tys. członków, większość w USA.

[4] Żaden ze starożytnych Ojców Kościoła, których Newman tak cenił, nie został uznany świętym tylko ze względu na intelektualne zasługi dla wiary. Trzeba wiedzieć, że np. proces św. Tomasza z Akwinu, dzisiaj uznawanego za najważniejszego filozofa i teologa Kościoła, zatrzymał się na pewien czas, gdy advocatus diaboli odkrył, że w czasie swojego życia Akwinata dokonał… zbyt mało cudów.

[5] W ten sposób Ojciec Święty odstąpił od dotychczasowego zwyczaju (do którego powrócił po czasach pontyfikatu Jana Pawła II), w myśl którego Biskup Rzymu przewodniczy jedynie beatyfikacjom kandydatów pochodzących z jego diecezji.