14.09.2011

Łaska w życiu grzesznika.Evelyn Waugh (cz.2/2)

EVLYN WAUGH DO OJCÓW SOBOROWYCH

Mówię wyłącznie w moim własnym imieniu, ale uważam się za dość typowego angielskiego katolika. To, że byłem wychowany w innym środowisku, nie wprawia mnie w zakłopotanie. Jestem katolikiem od 32 lat i okres ten przypadł na czas nazywany w życiu człowieka „latami rozumnymi”; to dłużej, jak sądzę, niż w przypadku wielu „postępowców”. Co więcej uważam, że duża część europejskich katolików, mimo chrztu i I Komunii, jest w rzeczywistości „konwertytami” w tym sensie, że wstąpili [do Kościoła] na pewnym etapie dorastania czy dojrzałości, w chwili podjęcia osobistego wyboru pomiędzy przyjęciem a odrzuceniem katolickich przekonań.

Sądzę, że jestem typowy dla tej najszerszej warstwy w Kościele, będącej z dala od jego liderów, znacznie dalej od jego świętych; wyraźnie, również, od wątpiących, niepokornych, zrozpaczonych dusz, które są tak charakterystyczne dla współczesnej powieści i dramatu. Uczestniczymy w niewielkiej części — z wyjątkiem sytuacji angażujących nasze osobiste sympatie — publicznego życia Kościoła, życia jego niezliczonych pobożnych i dobroczynnych instytucji. Zachowujemy wiarę, staramy się przestrzegać prawa moralnego, chodzimy na Mszę w dniach, w których katolicy łacińscy mają taki obowiązek, wspieramy duchowieństwo. Rzadko mamy jakiś bezpośredni kontakt z hierarchią. Zmagamy się z pewnymi przeszkodami w wychowaniu naszych dzieci w wierze. Mamy nadzieję umrzeć umocnieni ostatnim namaszczeniem. W każdym stuleciu stanowiliśmy przeważającą część wiernych i wierzymy, że to dla nas, tak dla świętych, jak notorycznych grzeszników, został założony Kościół. Czy Ojcowie Soborowi nie są zainteresowani usłyszeniem naszego głosu?

Tekst ukazał się w magazynie „The Spectator” 23 listopada 1962 r., tłum. J. Pytel



EVELYN WAUGH WOBEC REFORMY LITURGII


«Jeszcze raz to samo, proszę», „The Spectator”, 23 XI 1962 r. (fragment).

Nowa katolicka katedra w Liverpoolu[1] zgodnie z planem ma być okrągła. Członkowie zgromadzenia mają być rozmieszczeni na kilku kondygnacjach, jak gdyby w teatrze anatomicznym. Jeśli podniosą wzrok, będą patrzeć na siebie nawzajem. Plecy często rozpraszają uwagę; twarz będzie jeszcze bardziej. Zamiarem jest doprowadzenie wszystkich jak najbliżej ołtarza. Zastanawiam się, czy architekt badał sposób, w jaki ludzie zajmują miejsca podczas normalnej Mszy parafialnej. We wszystkich kościołach, które są mi dobrze znane, przednie ławki zapełniają się ostatnie.


Fragment listu arcybiskupa Jana Carmela Heenana[2] do E. Waugha, 25 XI 1962 r.

A swoją drogą w mojej katedrze nikt nie będzie spoglądał nikomu w twarz (chyba że, ukradkiem, dwoje młodych kochanków). Ołtarz główny nie jest w centrum [okręgu] i nie będzie za nim ludzi. Droga dla kapłanów rozdających Najświętszy Sakrament podczas Mszy będzie wolna.


List do redakcji „The Tablet”, 16 III 1963 r.

Szanowny Panie!

Wschodnie Kościoły unickie zachowują tak bardzo im drogie starożytne formy kultu i liturgie, które w wielu przypadkach pozostają niezrozumiałe dla wiernych. Czyż nie pora, by zażądać podobnych przywilejów dla rzymskich katolików? Czy poprze Pan apel do Stolicy Świętej o ustanowienie Łacińskiego Kościoła Unickiego, którego ryty zostaną zachowane w takiej postaci, w jakiej istniały za panowania Piusa IX?

Pański posłuszny sługa,
Evelyn Waugh


Fragment listu do redakcji „Catholic Herald”, 7 VIII 1964 r.

Na koniec słowo o liturgii. Robienie hałasu jest dla Niemców naturalne. Defilady w świetle pochodni i rozwrzeszczane gromady członków Hitlerjugend wyrażały narodową pasję. Dobrze, że „skanalizowano” to w życie Kościoła. Ale to jest najzupełniej nieangielskie. Nam nie potrzeba Sieg Hail. Modlimy się w ciszy. „Uczestnictwo”[3] we Mszy nie oznacza, że wsłuchujemy się we własne głosy, ale że Bóg słucha naszych głosów. Tylko On wie, kto uczestniczy we Mszy. Uważam, porównując rzeczy małe z wielkimi, że „uczestniczę” w dziele sztuki, gdy je studiuję i podziwiam w milczeniu. Nie potrzeba krzyczeć. Każdy, kto grał w sztuce [teatralnej] wie, że można deklamować na scenie, podczas gdy myśli mogą błądzić gdziekolwiek. Jeśli Niemcy chcą być hałaśliwi, niech będą, ale dlaczego zakłócają nasze nabożeństwa?

„Różnorodność” jest uznawana przez progresistów za jeden ze środków przeciwko ciasnocie Romanitá. Może pozwolą na nią angielskim katolikom. Teraz jestem stary, ale gdy zostałem przyjęty do Kościoła, byłem młody. I wcale nie przyciągnął mnie splendor jego wspaniałych ceremonii, które protestanci mogą dobrze skopiować. Jednym z pomniejszych powabów Kościoła, które najbardziej mnie pociągnęły, był widok kapłana i ministranta podczas cichej Mszy — podchodzących do ołtarza bez rozglądania się, by sprawdzić, jak wielu — lub jak niewielu — ludzi jest w kościele. Rzemieślnik i jego czeladnik; człowiek i praca, do której on jeden ma kwalifikacje. To jest Msza, którą z czasem zrozumiałem i pokochałem. Oczywiście, niech krzykacze mają swoje „dialogi”, ale niech całkowicie nie zapominają o nas, którzy cenimy ciszę.


Abp Jan Carmel Heenan do E. Waugha, 20 VIII 1964 r.

Drogi Panie Waugh!

(…) Ale proszę nie rozpaczać. Zmiany nie są tak wielkie, jak próbuje się to przedstawiać. Mimo, że termin wprowadzenia nowej liturgii został wyznaczony, to będę zaskoczony, jeśli wszyscy biskupi będą chcieli, aby wszystkie Msze każdego dnia były odprawiane w nowym rycie. Postaramy się w miarę potrzeb pamiętać o wszystkich — tatuśkach, tradsach, rockersach, modsach, tych trendy
i tych nie‑trendy[4].


List do abp. Jana Carmela Heenana, 3 I 1965

Drogi Księże Arcybiskupie!

Proszę o wybaczenie, że pozwalam sobie Ekscelencję kłopotać. Czytam w wielu gazetach, że duchowni chętnie przyjmują rady od świeckich. Wątpię, czy to prawda, ale życzliwość, jakiej doznałem podczas naszego ostatniego spotkania, ośmiela mnie, by pisać. Zostałem odprawiony przez Ekscelencję z zapewnieniem, że zmiany [liturgiczne], które zostaną wprowadzone, będą umiarkowane. Nie wiem, jak sprawy mają się w Westminsterze. Na prowincji panuje tohu babohu[5] (jeśli wolno mi użyć cytatu z języka skądinąd
mi nieznanego).

Abstrahując od cierpień związanych z obserwowaniem bałaganu w naszych duchowych zwyczajach (i wiem, że to niewiele w porównaniu z poważnymi niebezpieczeństwami dla wiary i moralności otwarcie proponowanymi na soborze), moi przyjaciele i ja najzupełniej nie pojmujemy nowego kształtu Mszy.

Pogląd, że przyciągnie on protestantów, jest pozbawiony podstaw. Anglikanie mają elegancką i zrozumiałą formę nabożeństw. Wszystko, czego im brakuje, to ważnych święceń, które uczyniłyby je lepszymi. Jeśli pożądana jest Msza w całości po angielsku, to pierwszy modlitewnik Edwarda VI, z nielicznymi zmianami, będzie zadowalający. Zamiast tego mamy mieszaninę greki, łaciny i prostackiej angielszczyzny. Podczas starej Mszy jedno spojrzenie na ołtarz wystarczyło, bym dokładnie wiedział, która to część liturgii. Głos księdza był często niedosłyszalny i niezrozumiały. Nie piszę z pychą właściwą studentowi filologii klasycznej. Rzeczywiście znam łacinę słabiej niż znałem ją 45 lat temu, lecz skupienie się na czynnościach kapłana nie wymaga modlitewnej doskonałości. Wielokrotne wstawanie i powtarzanie „I z tobą” szkodzi temu stosunkowo intymnemu związkowi i „partycypacji”. Niektóre części Mszy były znane najmniej wykształconym, np. Pater noster, Credo, Domine,
non sum dignus
etc. A te zostały zaprowadzone jedynie w języku angielskim. Dlaczego wciąż nudzimy o zapisywaniu [dzieci] do katolickich szkół, jeśli te nie są w stanie przekazać takich podstaw?

Dlaczego Corpus Christi zostało przetłumaczone? Czy w przyszłości mamy mieć „procesje Ciała Chrystusa”[6]?

Dlaczego zostaliśmy pozbawieni modlitw przy komunii, które zachowali nawet anglikanie: custodiat animam in vitam aeternam?

Słyszałem ostatnio kazanie (oczywiście nie z ust czcigodnego kanonika Iles[7]), gdzie powiedziano nam, że nie odnosiliśmy korzyści z Mszy, jeżeli nie przyjmowaliśmy Komunii, chyba że jesteśmy w stanie grzechu śmiertelnego.

Martindale i Knox nie żyją. Może są młodzi kaznodzieje. Nie miałem jednak szczęścia ich usłyszeć. Po co wszystkie te kazania, gdy ludzie nie wiedzą, o co chodzi[8].

Dlaczego Agnus Dei jest najpierw po łacinie, później po angielsku?

Dlaczego ksiądz recytuje Credo, które wszyscy znamy, z ambony?

Msza święta nie daje mi już pociechy i zbudowania. Obym nigdy, o co proszę Boga, nie porzucił wiary, ale uczęszczających do kościoła czeka teraz ciężka próba. Prawdopodobnie w tygodniu po Oktawie Wielkanocnej Ekscelencja i Jego koledzy biskupi będą dyskutować o skutkach tych „eksperymentów”[9]. Proszę powiedzieć im, jak wielki powodują one niepokój, i proszę, módlcie się o wytrwałość dla mnie.

Szczerze oddany
Evelyn Waugh


Z listu do lady Diany Cooper[10]

Combe Florey House, 7 II 1965 r.

Najdroższa!

Miło pojechać do Rzymu. Niszczą tam teraz wszystko, co powierzchownie atrakcyjne w moim Kościele. Wielki to dla mnie smutek — ten jeden raz niezasłużony. Jeśli spotkasz kardynała Beę, pluń mu w oczy.

Twój Bo


List do prałata McRaveya

Combe Florey House, 15 IV 1965 r.

Czcigodny Księże Prałacie!

Proszę darować, że Księdza trudzę, ale mówią mi, że często łaskawie udziela Ksiądz specjalistycznych porad zaniepokojonym świeckim.

Kiedy 35 lat temu uczono mnie zasad wiary, dowiedziałem się o obowiązku uczestnictwa we Mszy świętej w święta nakazane, że (a) stosuje się on jedynie do tych, którzy mieszkają w odległości do 3 mil od kościoła, oraz że wynalezienie samochodu nie zmieniło tego rozporządzenia; a także (b), że obowiązek ten dotyczy Mszy od ofertorium do Komunii kapłana.Czy to prawo obowiązuje nadal?

Nie pytam, co dla mnie najlepsze, a jedynie o minimum, które muszę spełnić, by nie popaść w grzech ciężki. Nową liturgię uważam za pokusę przeciw wierze, nadziei i miłości, ale, z Bożą pomocą, nie wystąpię z Kościoła.

Dołączam kopertę na Księdza łaskawą odpowiedź.

Uniżony sługa
E. Waugh


Z listu do lady Diany Cooper

Combe Florey House, 9 III 1966 r.

Najdroższa Diano!

(…) W ciągu ostatnich dwóch lat bardzo się postarzałem. Nie jestem chory, lecz osłabiony. Nie mam ochoty nigdzie iść i nic robić. Wiem, że jestem okropnym nudziarzem. Sobór Watykański wypruł ze mnie wnętrzności (…).


Z listu do lady Diany Cooper

Combe Florey House, 30 III 1966 r.

Najdroższa Diano!

(…) Wielkanoc tak wiele dla mnie znaczyła przed papieżem Janem i jego soborem — oni zniszczyli piękno liturgii. Jeszcze nie oblałem się benzyną i nie poszedłem z dymem, ale trzymam się teraz wiary z uporem pozbawionym radości. Chodzenie do kościoła to już tylko wypełnianie obowiązku. Nie doczekam już powrotu do normalności. W wielu krajach jest gorzej (…).


Z listu Małgorzaty Waugh (córki pisarza) do lady Diany Cooper

Combe Florey House, Czwartek w Oktawie Wielkanocy (14 IV 1966 r.)

Droga Lady Diano!

Proszę nie martwić się zbytnio Papą. Myślę, że to był rodzaj niesamowitego cudu. Wie Pani, jak pragnął umrzeć, a umierał w Niedzielę Wielkanocną, kiedy cała liturgia traktuje o śmierci i zmartwychwstaniu, po Mszy łacińskiej i Komunii św., dokładnie tak, jak tego chciał. Jestem pewna, że modlił się o to, aby umrzeć podczas Mszy. Jestem bardzo, bardzo rada ze względu na niego. W ostatnich dniach często o Pani wspominał…


PRZYPISY:


[1] Idzie o katedrę Chrystusa Króla w Liverpoolu, której budowę wówczas rozpoczęto i która została konsekrowana w roku 1967.

[2] Jan Karmel Heenan (1905–1975), od 1951 r. biskup Leeds, w 1957 mianowany arcybiskupem Liverpoolu, a w 1963 arcybiskupem Westminsteru i prymasem Anglii i Walli. Kapelusz kardynalski otrzymał w 1965 r. Uczestnik soboru i umiarkowany zwolennik jego reform. W 1967 roku poparł świeckich pragnących uzyskać indult na uczestnictwo we Mszach św. celebrowanych według mszału Jana XXIII po zmianach z roku 1965 i 67(tzw. indult Agaty Christie).

[3] Ang. participation — odwołanie do „participatio actuosa”, często błędnie rozumianego przez współczesnych liturgistów jako „czynne uczestnictwo” wiernych w konkretnych liturgicznych posługach, a przynajmniej jako niezbędna konieczność zaangażowania w dialog liturgiczny.

[4] Rockers, Mods… — bp Heenan odwołuje się do popularnych w latach 60. XX w. miejskich subkultur młodzieżowych, stawiając je na równi (prawda, że w żartobliwym tonie) z „pops” — tatuśkami, czyli ludźmi starszymi, i „trads”, czyli katolickimi tradycjonalistami.

[5] Hebraizm oznaczający chaos, zaczerpnięty z Księgi Rodzaju (1,2).

[6] W Anglii uroczystość Bożego Ciała tradycyjnie
nosiła łacińską nazwę Corpus Christi.

[7] Proboszcz w Tauton, gdzie Waugh był parafianinem.

[8] Fragment nie dość jasny. Prawdopodobnie autor miał na myśli to, że w wraz ze zmianami liturgicznymi nie tylko wiernych przyzwyczajonych do łaciny „zasypano” angielszczyzną w liturgii, ale także księża poczuli się w obowiązku głosić kazania podczas każdej Mszy (najczęściej słabo przygotowane), co wcześniej było
zupełnie niespotykane.

[9] W tygodniu po Oktawie Wielkanocnej, nazywanym w Anglii Low Week (‘niskim tygodniem’) — w odróżnieniu od samej oktawy nazywanej High Week (‘tygodniem wysokim’) miały miejsce zwyczajowe, doroczne spotkania biskupów Anglii i Walii (tradycja ta nie została zarzucona po powołaniu przez Pawła VI w 1966 r. narodowych konferencji episkopatów).

[10] Lady Diana Cooper (1892–1986), przyjaciółka E. Waugha z lat młodości; arystokratka (wicehrabina Norwich), członkini londyńskiej socjety i uznana aktorka.

-----***------

Fragmenty listów i artykułów z 16 III 1963; 7 II i 15 IV 1965 w tłumaczeniu Pawła Długosza; z 23 i 25 XI 1962; 7 i 20 VIII 1964; 3 I, 7 II, 15 IV 1965; 9 i 30 III 1966 w tłumaczeniu Jakuba Pytla.