I tak, jak słyszę, monsignore Pozzo w trybie pilnym, śląc odpowiedzi via telefax, uchylił absurdalny zakaz celebrowania w Poznaniu Triduum Paschalnego w klasycznym rycie rzymskim. Wierni musieli zmierzyć się jeszcze z problemem znalezienia świątyni, w której takie celebracje mogłyby się odbyć, co też nie było rzeczą łatwą. W końcu życzliwością wykazał się proboszcz jednej z parafii na skraju miasta i udostępnił nieczynny już dziś budynek dawnego kościoła parafialnego. I tak każdy "indultowy", "piusowy" i "indultowo-piusowy" poznański wierny, znów - po prawie dekadzie - ma możliwość wzięcia udziału w Triduum Sacrum.
Nabożeństwa będą więc sprawowane w dawnym kościele parafialnym pw. Chrystusa Odkupiciela przy ul. Toruńskiej (Osiedle Warszawskie), a ich celebransem będzie x. Konstantyn Najmowicz IBP. W Wielki Czwartek i Wielki Piątek rozpoczną się o godzinie 19.3o, a w Wielką Sobotę o 21.3o.
Z doświadczenia lat ubiegłych, jako emerytowany indultowy ceremoniarz, wiem, że doprowadzenie tej świątyni do stanu umożliwiającego sprawowanie Najświętszych Tajemnic wymagało sporego nakładu pracy (tym bardziej, że czasu było niewiele) oraz, że inne kwestie organizacyjne z pewnością wymagały niemałych nakładów finansowych. Piszę o tym, bo wiem, że poznańscy wierni potrafią znakomicie łączyć wysokie wymagania z tradycyjną w Grodzie Przemysła oszczędnością („nyrolstwem”?). Apeluję więc o to, by stosowną ofiarą wspomóc organizatorów.
Kościół ten nie jest piękny i bliżej mu do obśmiewanych przez głupców, piusowych "Notre Dame du Garage", niż do Kaplicy Sykstyńskiej, ale nie należy przecież hołdować płytkiemu estetyzmowi. Tym, którzy jednak cenią piękno świątyń ponad prawdy wyrażane przez najskromniejszą nawet liturgię dedykuję kolejny fragment książki Bruce’a Marshalla pt. „Chwała córy królewskiej”, by wiedzieli, na co mają być gotowi. Oto:
(…) Aż nalazł się znowu wśród trafik, slumsów i dokowych zaułków; przybył wreszcie przed halę targu owocowego, którą rada miejska wynajęła katolikom na niedzielę, by mogli w niej składać świętą ofiarę mszy i by Chrystus miał gdzie zstępować rankiem w białym sakramencie Swej miłości.
Wierni powstali, gdy ksiądz Smith wszedł, by pokropić ich święconą wodą wraz z Timem O’Hooleyem i Angusem McNab trzymającymi brzegi kapy. Asperges me zaintonował swym gardłowym głosem, a grono kelnerów, agentek ubezpieczeniowych i nietkniętych dziewic panny O’Hara zapiszczało i zaskrzeczało w odpowiedzi: Domine, hyssopo, et mundabor. Ksiądz Smith kroczył między szeregami wiernych, poprzedzony przez Patryka O’Shea niosącego kropielnicę za święconą wodą. Tragarze, robotnicy portowi, marynarze, nauczycielki, panny sklepowe i służące – wszyscy żegnali się, gdy srebrne, błyszczące kropelki spadały na nich migotliwie. Ksiądz pryskał świętą wodą po kapeluszach, chustkach i twardych łysych łbach, symbolicznie obmywając ich posiadaczy z codziennych myśli i ambicji (…).
W zielonym ornacie, z barankiem, który z daleka wyglądał jak koń ze złożonymi dłońmi, ksiądz Smith rozpoczął mszę, wyznając Bogu Wszechmogącemu, Najświętszej Marii Pannie, świętemu Michałowi Archaniołowi, świętym Apostołom Piotrowi i Pawłowi, Timowi O’Hooley, Agnusowi McNab, Patrykowi O’Shea i spracowanej starej posługaczce, klęczącej na przeciągu poza jego plecami, że zgrzeszył ciężko myślą i uczynkiem przez swoją winę, swoją winę, swoją bardzo wielką winę. Chór zaskrzeczał tępo, przygasł, zmieszał się niezgodnie i buchnął ku niebu jakby kwikiem zarzynanego prosięcia melodią Introit na trzecią niedzielę po Trzech Królach: Adorate Deum, omnes angeli eius, aż do laetentur insulae multae, a potem zapiszczał Kyrie, podczas gdy ksiądz Smith wziął z rąk Angusa McNab kadzielnicę, pobłogosławił kadzidło i posłał je w wirujących i wonnych kłębkach przed tron Boga.
Na dworze znów zaczęło padać i gdy ksiądz Smith żegnał się, by odśpiewać Ewangelię, słyszał ciężkie krople padające na falistą blachę dachu. Odwróciwszy się dla wygłoszenia kazania spostrzegł, że niektórzy z wiernych siedzą pod rozłożonymi parasolami, ponieważ dach miejscami przeciekał. Ogłoszenia odczytał w wielkim pośpiechu, nie chcąc by wierni zmokli za bardzo i widząc, że niewielu tylko ich słucha. Potem przeczytał Lekcję i Ewangelię po angielsku i zaczął swoje kazanie.
„Wszystka chwała jej córy królewskiej, wewnątrz w złocistych obramowaniach, w szatach różnobarwnych. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”. Ksiądz Smith wiedział, że nawet w swych najlepszych momentach był lichym kaznodzieją, a tego ranka po wygłoszeniu już jednego kazania i odprawieniu jednej mszy, po przepedałowaniu dwudziestu mil i to wszystko o pustym żołądku, zwątpił całkowicie w swoją umiejętność wtłoczenia prawdy o pięknie Kościoła Bożego w puste łby zacnych, bezmyślnych włosko-irlandzkich łyków, których miał przed sobą (…).
– „Powszechność Kościoła Bożego jest faktem, za który katolicy nigdy nie powinni przestać dziękować. Możliwe, że w tej brudnej, zagraconej hali, w smutnej, odosobnionej Szkocji trudno jest nam zdać sobie sprawę, iż w wierze naszej zjednoczeni jesteśmy w rzeszami wiernych we wszystkich katedrach Europy. Żaden biskup w Chartres, żaden kardynał w Burgos czy w Warszawie, tak moi kochani, żaden arcybiskup w Rzymie, nawet sam Ojciec Święty nie przemienia skuteczniej chleba w Ciało Chrystusa, a wina w Krew Chrystusa niż ja, wasz niegodny proboszcz. Jest to myśl, która winna napełniać nas zarazem dumą i pokorą: dumą – ponieważ my jedyni wśród naszych rodaków dotrzymujemy kroku europejskiej tradycji i wyznajemy zasady dobrej, uczciwej gramatyki Boskiej; pokorą – ponieważ sami nie uczyniliśmy niczego, by zasłużyć sobie na tak chwalebny przywilej”.
Spoglądając na twarze, ku którym się zwracał, spostrzegł, że nie wyrażają one ani dumy, ani pokory chociaż tu i tam jakieś usta były otwarte lub jakieś oko błyszczało. Trzy dziewczęta z rewii siedziały z ustami w ciup w swych kapeluszach, a profesor Brodie Ferguson zezował do góry i marszczył nos, prawdopodobnie dlatego, że uważał, iż wie już wszystko o Kościele Bożym. Niektóre kobiety jawnie odmawiały różaniec, przesuwając z trzaskiem paciorki ponad mufkami.
– „Jednakże nie powszechność Kościoła decyduje o prawdziwości jego doktryny. Gdyby tylko jeden człowiek w całym świecie przyjął naukę Kościoła, doktryna wciąż jeszcze byłaby prawdziwa. Gdyby nawet nikt nie wierzył w naukę Kościoła, matematyka wiary byłaby nadal równie prawdziwa, jak prawdziwe było prawo ciążenia, zanim odkrył je Newton. Bowiem wiara nie jest rodzajem konkursu w czasopiśmie, na który różne sekty nadsyłają swe domysły i próby rozwiązania; jest to wiara w objawienie oparta na autorytecie samego Boga”.
Twarze dziewcząt z rewii i nos profesora pozostawały niewzruszone, a z tyłu poza nimi wszystkimi dziecko zaczęło się drzeć, jakby matka kłuła je szpilkami.
Może była to wina jego wymowy, myślał ksiądz Smith, brnąc dalej. A może chodziło o to tylko, że najtrudniejszą dla człowieka rzeczą na świecie jest udzielenie innym ludziom tego blasku, który jaśnieje w nim samym, chociaż nawet blask ten pochodzi od Boga.
„Tak więc – zakończył – możemy wziąć na własny użytek słowa psalmisty, którymi opiewa on przyszłą oblubienice Chrystusową, a które ja wybrałem jako moje dzisiejsze motto: «Wszystka chwała jej córy królewskiej, wewnątrz w złocistych obramowaniach, w szatach różnobarwnych». Pamiętajmy jednak, że owe złociste obramowania istnieją dla uczczenia Boga Wszechmogącego, a nie człowieka. Ksiądz odziewa się w bogate szaty w czasie mszy, ponieważ Chrystus zstępuje na ołtarz i musi być powitany symbolami miłości i uszanowania, choćby tak niewystarczającymi i ułomnymi jak te. Ale nawet gdyby nie było tych symboli, nawet gdyby ksiądz odprawiał mszę w strzępach i szmatach, córa królewska wciąż jeszcze byłaby w złocistych obramowaniach, ponieważ Chrystus byłby na miejscu, tak jak to przyrzekł mówiąc: „Zaprawdę, będę z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”. Tak więc wiemy, że Bóg przyjdzie zawsze na spotkanie umówione w tym naszym wynajętym przybytku; lecz wiemy również, że obowiązkiem naszym jest postarać się o odpowiedniejsze mieszkanie dla Niego i dlatego mamy nadzieję, że wkrótce uda nam się zbudować własny kościół, w którym będziemy mogli czcić Go i wielbić. A będzie to błogosławieństwem, którego życzę wam wszystkim w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen.
Odwróciwszy się do ołtarza, by dokończyć mszy, i zaczynając Credo ksiądz poczuł się szczęśliwszy, ponieważ wiedział, że teraz znów jest w siodle i że nić już nie popsuje. Ale czyż sama pewność szybkich, znanych słów, które miał wypowiedzieć, nie była podszyta niebezpieczeństwem, jako że tak łatwo było je mówić nieuważnie? Gdy usiadł na swym fotelu z dłońmi na kolanach i wielkim czarnym biretem sterczącym zadzierżyście na tyle głowy, by posłuchać, jak koguty i kury panny O’Hara gdaczą Genitum non factum przypomniał sobie, że czytał gdzieś, iż Robert Hugh Benson, śpiewając pierwszy raz uroczystą mszę w katedrze westminsterskiej był pewien, że popełnił grzech śmiertelny, ponieważ zwracał więcej uwagi na muzykę niż na treść. Et vitam venturi saeculi, amen. Furkocząc skrajem ornatu ksiądz Smith wrócił do ołtarza.
Rozłożywszy ramiona, jak Chrystus na drzewie krzyża, modlił się za żywych: za profesora Brodie Fergusona i pannę O’Hara, za trzy dziewczęta z rewii, za pana Balfoura i pana H. G. Wellsa i za starą panią Flanigan, właścicielkę pensjonatu przy ulicy Johna Knoxa, która nie była na mszy od czasu, kiedy wycięto jej wrastający w ciało paznokieć na dużym palcu u nogi. Modlił się, by danym im było przebywać w towarzystwie świętych: Jana, Szczepana, Mateusza, Barnaby, Ignacego, Aleksandra, Marcelina, Piotra, Felicyty, Perpetui, Agaty, Łucji, Cecylii i Anastazji. Misterium dobiegało końca. Imiona świętych zapalały się i gasły jak okna rozświetlone Bogiem, Bogiem pojawiającym się osobiście w wyznaczonych przez Siebie Samego granicach. Z rozłożonymi ramionami, złączywszy kciuki i palce wskazujące ksiądz modlił się, by sługi i służebnice Pana, którzy odeszli już jako wyznawcy, spoczywali w Chrystusie, zaś tym, których ciała pragnęły i grzeszyły pod zamierzchłym niebem starożytności, by Bóg zapewnił miejsce ochłody, światła i pokoju. Potem przyjąwszy sam komunię świętą odszedł od ołtarza i sunął wzdłuż bariery upuszczając kruchy płatek Chrystusa w usta świętych i grzeszników, aby Jezus zachował ich ciała i dusze dla żywota wiecznego, gdyż nic innego nie miało znaczenia…