Tłumacz, apologeta i autor kryminiałów.
Jest jakaś prawidłowość w tym, że najlepszymi katolickimi apologetami są konwertyci z protestantyzmu, a szczególnie ci, których wiara dojrzewała w anglikanizmie. Porzucając błędy swego wyznania, przychodzili do Kościoła katolickiego. Czynili to dzięki łasce, która przenikała ich umysły, wykształcone i otwarte na prawdę dzięki gruntownej formacji uniwersyteckiej, odebranej w kolegiach Oksfordu, Cambridge i Londynu. Anglikanizm kształtował ich w duchu protestanckim, ale wolnym od charakterystycznego dla wielu sekt pseudobiblijnego fundamentalizmu, a dzięki temu, że w tym wyznaniu pozostały pewne katolickie elementy, konwertyci stosunkowo łatwo się odnajdywali w Kościele powszechnym. Przynosili doń wiedzę na temat błędnych doktryn i zbudowaną na niej świadomość, gdzie w murach prawdziwej wiary znajdują się odcinki słabiej bronione — i tam dostarczali swą pomoc. Takimi ludźmi byli Newman, Benson, Chesterton, a także mało znany polskiemu czytelnikowi Ronald Arbuthnott Knox [1].

Ronald Knox - Apologeta doskonały (Fragment wywiadu udzielonego Karolowi E. Olsonowi, redaktorowi portalu Ignatiusinsight.com, przez ks. Miltona Walsha, autora książki Ronald Knox As Apologist. Wit,Laughter and Popish Creed (‘Ronald Knox jako apologeta. Dowcip, śmiech i papistyczne kredo’)
Karol E. Olson: W swej książce Ronald Knox jako apologeta podkreśla Ksiądz, że choć Knox zmarł przed II Soborem Watykańskim (w 1957 r., pięćdziesiąt lat temu), to jego dorobek apologetyczny pozostaje aktualny. Jak to możliwe?
Ks. Milton Walsh: W pewnym sensie jego dorobek bardziej przystaje do czasu obecnego, niż to było dwadzieścia lat temu, gdy napisałem moją pracę doktorską. W tym czasie w kręgach katolickich panował jakiś rodzaj uprzedzenia wobec apologetyki. Myślę, że Knox i inni pisarze katoliccy zostali nieco zapomniani, ponieważ wydawali się trącić przedsoborowym katolickim tryumfalizmem. To była reakcja przeciwko kładzeniu nacisku na obronę wiary na gruncie intelektualnym. Dyskutowanie doktryn właściwych tylko katolicyzmowi było postrzegane jako ekumeniczna gafa. Teraz sytuacja jest inna. Mamy całe pokolenie, które wyrosło bez kontaktu z podstawowymi katolickimi prawdami, a ci, którzy chcą pozostać katolikami, powinni znać powody, dla których wierzą. Mamy również wielu nawróconych, którzy chcą wiedzieć, dlaczego Kościół naucza tego, czego naucza.
Tego, co Knox ma nam do zaoferowania, jest więcej, niż da się tu o tym powiedzieć, więc ograniczę się do dwóch kwestii: 1° Jest on jednym z najlepszych orędowników tradycyjnej katolickiej apologetyki, która dąży do przedstawienia racjonalnych argumentów dla [uzasadnienia] naszej wiary. 2° Obok intelektualnego mistrzostwa Knox ma bujną wyobraźnię, co daje mu niezwykłą możliwość odwoływania się do wspólnego doświadczenia czytelników. Pierwsza z tych rzeczy wynika z chrześcijańskiej odpowiedzi na oświecenie: jedyną wspólną płaszczyznę dla wierzących i niewierzących stanowił rozum.
W swym późniejszym życiu Knox uświadomił sobie, że nasza katolicka apologetyka przejawia zbytnią skłonność do polegania jedynie na rozumie. Żywił nadzieję na wypracowanie nowego podejścia, dzięki któremu, nie poświęcając intelektualnego rygoru, dałoby się znaleźć inne sposoby dotarcia także do niewierzących. Podstawową tezą mojej książki jest to, że Knox dla problemu, którego nie rozwiązał w teorii, znalazł rozwiązanie w praktyce: wykorzystując wyobraźnię i odwołując się do zwykłych doświadczeń czytelników, Knox jest w stanie pomóc im ujrzeć prawdę i piękno naszej wiary.
Ronald A. Knox, O błędach protestantyzmu (The Belief of Catholics, fragment rozdziału X: Where Protestantism Goes Wrong)
W czasie naszej podróży zdążyliśmy jak dotąd rozstać się ze sporą częścią ludzkości: z ateistami, którzy negują istnienie Boga, i z poganami czy panteistami, którzy błędnie rozumieją jego naturę, a także z żydami, mahometanami i unitarianami, którzy odmawiają boskiej czci Jezusowi Chrystusowi. Jesteśmy teraz — jeśli wolno mi kontynuować moją metaforę — na kolejnym już zakręcie i tym razem musimy pożegnać naszych protestanckich przyjaciół, bowiem następnym krokiem w naszej podróży jest krok dla nich niemożliwy. Kolejnym etapem w naszej argumentacji, gdy już zgodziliśmy się co do autorytetu Jezusa Chrystusa, jest ten, od którego pokonania protestanci, jeśli mają być w zgodzie z własnymi zasadami, muszą się powstrzymać. Przejdziemy bezpośrednio do dowodzenia, że nasz Pan Jezus Chrystus założył — zanim nas opuścił — jeden, widzialny i niewidzialny Kościół.
Zanim jednak zaczniemy, dobrze będzie rozważyć konsekwencje, które wynikną, jeśli tę prawdę zlekceważymy. Powiedziałem: „jeśli tę prawdę zlekceważymy”, bo jest rzeczą powszechnie wiadomą, że protestanci różnią się od nas nie dlatego, że nie zgadzają się z nami w tej sprawie, ale dlatego, że w ogóle odrzucają, a w każdym razie większość z nich, możliwość jakiejkolwiek dyskusji. Nie myślą wystarczająco trzeźwo, aby dostrzec, że właściwe pojmowanie przez nich Kościoła jest konieczne, zanim zaczniemy argumentować z autorytetu Chrystusa wobec każdej innej doktryny teologicznej. Dla nas nieomylność Kościoła stanowi prawdziwy sylogizm, z którego wyprowadzamy wszystkie nasze teologiczne wnioski. Protestanta, który go nie uznaje, zadowoli fałszywy sylogizm. A wadą tego rodzaju fałszywego sylogizmu jest to, że wszystkie wnioski są już zawarte w przesłankach. Ale może logika formalna jest już niemodna, więc pozwólcie mi ująć to inaczej. Z naszego postrzegania żywego Chrystusa wywodzimy postrzeganie żywego Kościoła, z którego z kolei czerpiemy wskazówki dla siebie. Protestanci twierdzą, że otrzymują wskazówki bezpośrednio od żyjącego Chrystusa. Ale czym są owe wskazówki, które On nam daje, i gdzie mamy ich szukać? Oto pytanie ponad wszystkie inne. Protestantyzm nigdy nie był w stanie sprostać wyzwaniom katolicyzmu, co więcej, w obecnych czasach z coraz większą trudnością usiłuje sprostać wyzwaniom stawianym przez swoje własne dzieci.
Może wybaczy się nam to uczynione na marginesie rozróżnienie. Protestanci, zwłaszcza ci starego stylu, często mówią tak, jak gdyby u katolików Kościół wszedł między Chrystusa a duszę. To kłamstwo i tylko ignorancja może stanowić usprawiedliwienie dla jego powtarzania. Dla katolików, tak jak dla protestantów, uświęcenie jest bezpośrednim dziełem Chrystusa. To Chrystus, a nie Kościół, daje nam (jako Kapłan i Ofiara) swoje Ciało i Krew w Komunii. To Chrystus przebacza nam nasze grzechy, czasem kiedy przedstawiamy je Kościołowi przy spowiedzi, czasem wcześniej. Katolik, nie mniej niż protestant, ma nadzieję być zbawiony dzięki Krwi Chrystusa przelanej za niego, a nie przez jakieś inne zasługi. Kościół zatem, przez swój kult, nie wchodzi między Chrystusa a poszczególne ludzkie dusze. Jeżeli jednak chodzi o przekonania intelektualne, Kościół, owszem, staje — że tak to ujmę — między Chrystusem a indywidualnymi ludzkimi umysłami. To dzięki Kościołowi katolik odkrywa, co jest materią wiary i dlaczego w to wierzy.
Dowód, którego przeprowadzanie kontynuujemy w ostatnich dziewięciu rozdziałach, jest tym, który przydałby się, jak sądzę, wszystkim protestantom w czasach, gdy rodził się protestantyzm. Istnienie Boga, dowody na to, wszechmoc Boga, władza Chrystusa oraz dowody tejże władzy z Jego własnej natury, wypełnienia proroctw i ze świadectwa jego cudów — to wszystko znalazłoby aprobatę owych zagorzałych polemistów, XVII‑wiecznych anglikańskich duchownych. Z tym, co następuje w kolejnych rozdziałach, oni siłą rzeczy będą się musieli nie zgodzić, bo to sprowadza doktrynę chrześcijańską do wnioskowania z autorytetu Kościoła. I niech nikt nie mówi, że anglikanie rzekomo mieli i wciąż żywią jakiś szacunek dla „autorytetu Kościoła”. Kościół dla katolika jest widzialnym faktem; dla protestanta jest tylko tworem intelektu.
---*---
Przypisy:
[1] W języku polskim dotychczas niewiele wydano spośród bogatego dorobku R. Knoksa. W 2005 r. nakładem Wydawnictwa Fronda ukazał się jego Ukryty strumień (tytuł oryg. The Hidden Stream: Mysteries of the Christian Faith, 1953) — książka pierwotnie adresowana do studentów Oksfordu, w której autor przedstawił podstawowe dogmaty, opisał ich trudności i sposoby wyjaśnienia.
[2] St Edmund’s College to najstarsza katolicka szkoła w Anglii. Kontynuuje tradycje kolegium założonego w 1568 r. przez kard. Wilhelma Allena w Douay we Flandrii, które pierwotnie pełniło funkcję seminarium duchownego przeznaczonego do przygotowywania kapłanów do pracy w ogarniętej reformacją Anglii. Kolegium szybko stało się również szkołą dla katolickiej młodzieży pozbawionej możliwości edukacji na Wyspach. Wielu spośród jego studentów, kapłanów i świeckich, którzy wrócili do Anglii, zostało na mocy antykatolickich praw ukaranych śmiercią. Wśród absolwentów kolegium znajduje się 20 kanonizowanych i 133 beatyfikowanych męczenników.