10.02.2011

Chwilowo "się usrało"

Usrało się – jak powiada mój stryjeczny dziadek. Jeszcze wczoraj ksiądz Lombardi, rzecznik Stolicy Świętej, stwierdził że owszem, jest przygotowywane motu proprio przenoszące część dotychczasowych kompetencji z Kogregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów do trybunału Roty Rzymskiej, ale dodał również, że - wbrew przewidywaniom watykanistów - „nie ma podstaw ani powodów widzieć w tym zamiaru działania na rzecz zwiększenia kontroli, o jakimś restrykcyjnym charakterze, nad odnową liturgii postanowioną przez II Sobór Watykański” (idzie rzecz jasna o realizację tego, co rzeczywiście na Soborze postanowiono a nie o dalsze brnięcie w liturgiczne bagno).

Zdaje się więc, że Ojciec Święty w jakiejś bliższej perspektywie czasowej położył lagę na przeprowadzeniu „reformy reformy”, uznając że czynienie zdecydowanych kroków na niewiele się zda w obliczu siły opozycji wewnątrz Kościoła. Cóż, biorąc pod uwagę postawę kleru w krajach anglojęzycznych, którego duża część protestuje przeciwko przyjęciu bardziej precyzyjnego i teologicznie poprawnego tłumaczenia Mszału rzymskiego, można się spodziewać, że zaprowadzenie większej dyscypliny w sprawowaniu liturgii spotka się z jeszcze większym oporem.

(Na marginesie: fakt zaistnienia takiej sytuacji, nie będącej zresztą odosobnioną, powinien skłanić wielu do refleksji nad tym, czy w Kościele nie mamy do czynienia z kryzysem usprawiedliwającym odwoływanie się do jurysdykcji nadzwyczajnej, a z pewnością sprawić, że nie będą wykpiwani ci, którzy w sumieniu uważają to za konieczne).

Pozostaje więc kontentować się postawą niektórych biskupów – coraz liczniejszych, to trzeba przyznać – którzy inaczej niż większość ich współbraci (przynajmniej w Polsce) nie czekają na śmierć Benedykta XVI i wybór Jana Pawła III, albo lepiej Pawła VII, lecz w bagnie w jakim stoją po pas starają się znaleź kawałek skały i uczynić go wsparciem dla własnych pastorałów.

Jednym z nich zdaje się być arcybiskup Diarmuid Martin z Dublina, który na codzień ma do czynienia z oczadziałym od modernizmu klerem ze „Stowarzyszenia Księży Katolickich” (o tych panach jeszcze napiszę) i który w ubiegłą sobotę klarował swym diecezjanom, że „liturgia to nie przedstawienie”.

Arcybiskup podczas „Wiosennego seminarium liturgicznego” w dublińskim Kolegium Św. Krzyża, mówił: „Nie chodzicie po prostu na Mszę. Liturgia nie jest przedstawieniem, ale działaniem, w którym lud Boży aktywnie uczestniczy. Liturgia jest jednak w pierwszej kolejności działaniem Boga. Aktywny udział nie ogranicza się tylko do wypowiadania słów i wykonywania czynności. Istnieje aktywny udział, który wyraża się w milczeniu, refleksji i wewnętrznej identyfikacji z tym, co właśnie ma miejsce.

W dzisiejszym świecie mamy zresztą do czynienia z nadmiarem słów i strachem przed ciszą. Liturgia musi zawsze prowadzić ludzi poza powierzchowny i ulotny charakter tego, co w większości składa się na współczesną kulturę. Gdy liturgia staje się przedstawieniem możemy bardzo łatwo sprawić, że stanie się banalna, że doprowadzimy do tego, co niektórzy nazwają „disneyizacją” liturgii. Taka banalność często jest również związana z przecenianiem własnej roli – czasami przez kapłana, albo przez zespół muzyczny, albo nawet przez zaproszonych mówców. Czytanie z dzisiejszego ranka przypomina nam, że „wobec Boga nie mamy się czym chełpić”. Liturgia nie jest naszym dziełem.

Arcybiskup Martin wspomnial także o efektach posoborowej odnowy w Kościele w Irlandii: „Na podstawie dorocznego liczenia wiernych w kościołach naszej archidiecezji można stwierdzić, że w każdą zwykłą niedzielę około 20% wiernych jest obecnych na Mszy. To znacznie mniej niż w innych diecezjach Irlandii. W więcej niż jednej parafii w niedzielnej Mszy uczestniczy około 3% wiernych. Bardzo niski poziom praktyk nie występuje przede wszystkim – jak utrzymują niektórzy – w nieco wyludnionych dzielnicach centrum miasta, ale w biedniejszych parafiach na obrzeżach miasta. Najwyższą frekencję notuje się w parafiach zamieszkanych przez klasę średnią (...) Jeszcze bardziej niepokojący jest fakt, że statystyki nie uwzględniają profilu wiekowego osób, które regularnie uczestniczą we Mszach świętych. Obecność młodych ludzi ulega wyraźnemu zmniejszeniu (...) Spotykamy coraz więcej ludzi, którzy mówią, że są katolikami, ale że uczestnictwo we Mszy nie jest dla nich szczególnie ważne. Można odnieść wrażenie, że chodzenie do kościoła nie jest istotnym elementem bycia chrześcijaninem”.

Usrało się. Ufajmy, że rzeczywiście chwilowo.