Dziś mija 210 rocznica urodzin Johna Henry’ego Newmana. Z tej okazji prezentuję Czytelnikom fragment mowy, którą błogosławiony Jan Henryk wygłosił po otrzymaniu oficjalnej wiadomości o tym, że papież Leon XIII kreuje go kardynałem.
W poniedziałek 12 maja 1879 roku doktor Newman przybył do Palazzo della Pigna, rezydencji kardynała Howarda, który udostępnił mu swe apartamenty, by mógł przyjąć biglietto przesłane przez Sekretarza Stanu, w którym kardynał informuje, że tego ranka, podczas tajnego konsystorza Ojciec Święty podniósł go do godności kardynalskiej. Około godziny 11.oo pokoje były już pełne angielskich i amerykańskich katolików, duchownych i świeckich, a także rzymskiej szlachty i kościelnych dostojników zebranych, by być świadkami uroczystości. Tuż po tym, gdy minęło południe pojawił się posłaniec konsystorialny i wręczył doktorowi Newmanowi biglietto. Ten złamał pieczęć i wręczył dokument doktorowi Cliffordowi, biskupowi Clifton, który odczytał jego treść. Posłaniec poinformował wówczas, że Jego Świątobliwość przyjmie nowo kreowanego kardynała następnego dnia o godzinie 10.oo, by wręczyć mu kapelusz. Po przyjęciu gratulacji od zgromadzonych kardynał Newman wygłosił mowę znaną dziś jako „Biglietto Speech”. Mówił tak:
„(…) W czasie długich lat życia popełniłem wiele błędów. Nie mam nic z owej wzniosłej doskonałości, która przynależy pismom świętych, tzn. tego, że nie zawierają one błędów. Mogę jednak, jak ufam, stwierdzić, że we wszystkim, co napisałem, kierowałem się czystą intencją; że nie przyświecały mi żadne cele prywatne; że towarzyszyła mi postawa posłuszeństwa, gotowość by poprawić, [co napisałem], obawa przed błędem oraz pragnienie, aby służyć Kościołowi Świętemu – i, dzięki Bożemu miłosierdziu, w jakiejś mierze powiodło mi się. Z radością mogę powiedzieć, że od początku występowałem przeciw jednemu wielkiemu złu. Od trzydziestu, czterdziestu, pięćdziesięciu lat ze wszystkich swych sił walczę z duchem liberalizmu w religii. Nigdy wsześniej Kościół Święty nie potrzebował tak bardzo bojowników w tej walce jak obecnie, kiedy, niestety, błąd ów, niczym sidła, rozpostarł się po całym świecie. Nie będzie, jak ufam, czymś nie na miejscu, jeżeli, przy tak wielkiej okazji jak ta, gdy jest rzeczą naturalną dla kogoś w moim położeniu przyjrzeć się światu, Kościółowi Świętemu i jego przyszłości, ponowię swój sprzeciw wobec [tego błędu], który wyrażałem tak często.
Liberalizm w religii to pogląd, według którego religia nie zawiera żadnej pozytywnej prawdy, oraz że jedno wyznanie jest tak samo dobre jak każde inne – a przekonanie to nabiera znaczenia i siły z każdym dniem. Pozostaje ono w sprzeczności z uznaniem jakiejkolwiek religii za prawdziwą: liberalizm naucza, że wszystkie należy tolerować, wszystkie bowiem są jedynie kwestią opinii. Religia objawiona nie jest prawdą, lecz kwestią uczuć i smaku; nie jest obiektywnym faktem – cudem, a każdemu człowiekowi przysługuje prawo nakazać religii nauczać tego, co jemu akurat odpowiada. Pobożność nie musi koniecznie opierać się na wierze. Ludzie mogą chodzić do kościoła protestanckiego lub katolickiego, czerpać dobro z obydwu i nie należeć do żadnego. Mogą bratać się w duchowych myślach i uczuciach bez jakichś wspólnych poglądów na doktrynę – i nawet nie zauważać potrzeby takowych. Skoro zatem religia jest czymś tak bardzo osobistym i prywatnym, musimy z konieczności ignorować ją w stosunkach międzyludzkich. Jeżeli ktoś będzie zmieniał religię każdego ranka, to co tobie do tego? Równą impertynencją jest zastanawiać się nad czyjąś religią, jak i nad źródłem jego dochodu czy sposobem, w jaki kieruje swoją rodziną. Religia w żadnym sensie nie stanowi [elementu] więzi społecznej.
Dotąd władza świecka miała charakter chrześcijański. Nawet w krajach, które jak mój odłączyły się od Kościoła, gdy byłem młody, obowiązywało dictum: "Chrześcijaństwo jest prawem tej ziemi". Obecnie wszędzie społeczeństwa mocno ukonstytuowane i oparte na chrześcijaństwie, którego są dziełem, odrzucają ten chrześcijański charakter. Dictum, które wspomniałem, wraz z setką innych, które zeń wynikały, albo już nie obowiązuje, albo przestaje obowiązywać, i do końca stulecia, o ile Wszechmogący nie zechce interweniować, zostanie zapomniane. Dotąd uważano, że jedynie religia ze swymi nadprzyrodzonymi sankcjami była dostatecznie potężna, by zagwarantować posłuszeństwo mas ludności względem prawa i porządku. Teraz filozofowie i politycy zdecydowani są poradzić sobie z tym problemem bez pomocy chrześcijaństwa. Autorytet i nauczanie Kościoła chcieliby zastąpić w pierwszym rzędzie powszechną i całkowicie świecką edukacją, która ma przekonać każdego, iż w jego osobistym interesie leży życie uporządkowane i pracowite. Następnie, na użytek mas w ten sposób wykształconych, dostarcza tych wielkich, fundamentalnych zasad etycznych mających zastąpić religię: sprawiedliwość, życzliwość, prawdomówność, i tym podobne; sprawdzone doświadczenie; oraz te prawa naturalne – fizyczne czy psychologiczne – które istnieją i spontanicznie działają w społeczeństwie – na przykład w rządzie, handlu, finansach, eksperymentach sanitarnych oraz stosunkach między narodami. Gdy idzie o religię, to stanowi ona prywatny luksus, który człowiek, jeśli chce, mieć może, ale za który musi zapłacić i którego nie może narzucać innym czy też oddawać się mu ku niezadowoleniu innych.
Ogólny charakter tej wielkiej apostazji jest wszędzie jeden i ten sam, chociaż w detalach różni się w poszczególnych krajach. Co do mnie, wolałbym mówić o moim kraju, który znam. Tam, jak sądzę, zanosi się na to, iż [liberalizm] odniesie ogromny sukces, aczkolwiek trudno przewidzieć, jaki będzie efekt końcowy. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, ze Anglicy są zbyt religijni na ruch, który na kontynencie zdaje się opierać na niewierze. Na nasze nieszczęście ów ruch, chociaż kończy się niewiarą – jak gdzie indziej – niekoniecznie wynika z niewiary. Pamiętać należy, iż sekty religijne, które narodziły się w Anglii trzy wieki temu, i które obecnie są tak potężne, ostro sprzeciwiały się unii między Kościołem i państwem, i poparłyby pozbawienie monarchii i tego wszystkiego, co się z nią wiąże, charakteru chrześcijańskiego w przekonaniu, że tego rodzaju katastrofa uczyniłaby chrześcijaństwo czystszym i potężniejszym. Poza tym zasady liberalne są nam niejako narzucone przez konieczność. Pomyślcie, co wynika z faktu posiadania tak wielu sekt. Przypuszcza się, że stanowią one religię połowy ludności – a pamiętajcie, że mamy demokratyczną formę rządu. Każdy tuzin ludzi spotkanych przypadkowo na ulicy ma jakiś udział we władzy politycznej. Kiedy zapytać o ich wierzenia, okaże się być może, że reprezentują tę czy inną z aż siedmiu religii. Jakże mogliby działać razem w kwestiach municypalnych czy narodowych, gdyby każdy upierał się, aby uznać jego wyznanie religijne? Wszelkie działanie musiałoby ustać, jeżeli nie pominie się tematu religii. Nic na to nie poradzimy. Po trzecie należy pamiętać, że teoria liberalna zawiera wiele rzeczy dobrych i prawdziwych. Na przykład, by ograniczyć się do kilku, zasady sprawiedliwości, prawdomówności, trzeźwości, panowania nad sobą, życzliwości – które, jak już wspomniałem, znajdują się wśród zasad, jakie liberalizm publicznie deklaruje, i które stanowią naturalne prawo społeczeństwa. Dopiero gdy zorientujemy się, iż ten wachlarz zasad ma zastąpić i usunąć religię, uznajemy liberalizm za zło. Nigdy wcześniej Nieprzyjaciel nie miał broni tak przemyślnie wymyślonej, obiecującej tak wielkie powodzenie, która już się sprawdziła i sprostała żywionym względem niej oczekiwaniom. Liberalizm gromadzi w swoich szeregach ogromne rzesze zdolnych, żarliwych i cnotliwych ludzi; ludzi starszych o uznanej przeszłości i młodych, których kariera należy jeszcze do przyszłości.
Tak rzeczy mają się w Anglii – i dobrze będzie, jeżeli wszyscy zdamy sobie z tego sprawę. Nie należy jednak ani przez chwilę zakładać, że żywię z tego powodu jakieś obawy. Głęboko nad tym ubolewam, przewiduję bowiem, iż sytuacja ta może stać się przyczyną upadku wielu dusz. Nie boję się jednak, aby miała wyrządzić jakąś poważną szkodę Słowu Bożemu, Kościołowi Świętemu, naszemu Wszechmogącemu Królowi, Lwu z plemienia Judy, wiernemu i prawdziwemu, czy Jego Wikariuszowi na Ziemi. Chrześcijaństwu zbyt często zagrażało śmiertelne – jak się zdawało – niebezpieczeństwo, byśmy teraz mieli obawiać się jakiejś nowej próby – tyle jest pewne. Z drugiej strony tym, co niepewne – a co zazwyczaj w tych wielkich zmaganiach jest niepewne, i co często okazuje się wielką niespodzianką dla tych, którzy to widzą – jest ów szczególny sposób, w jaki ostatecznie Opatrzność ratuje i wybawia swoje wybrane dziedzictwo. Niekiedy nasi wrogowie zamieniają się w przyjaciół; czasami tak bardzo zagrażającemu złu zostaje odebrana jego szczególna szkodliwość; czasami wróg przestaje istnieć, a niekiedy dane mu jest uczynić tyle jedynie, ile jest pożyteczne, po czym zostaje usunięty. Na ogół Kościołowi nie pozostaje nic innego, jak zająć się swoimi własnymi obowiązkami, ufnie i w pokoju, i czekać spokojnie, aż ujrzy zbawienie Boże”.
Mansueti hereditabunt terram,
Et delectabuntur in multitudine pacis.
(tłum. Paweł K. Długosz)