W sposób najzupełniej legalny wszedłem w posiadanie całkiem ładnych kart tablic ołtarzowych. W związku z tym, że dawno wyrosłem z wieku pacholęcego, gdy wraz z kuzynostwem - ku niezrozumiałemu dla nas zgorszeniu dorosłych - bawiliśmy się w celebrowanie Mszy świętej, nie będą mi one już potrzebne. Z resztą i tak wówczas odprawialiśmy NOM.
Na marginesie nie mogę nie dodać, że ów dziecięcy NOM sprawowany był bardzo pobożnie: nie pamiętam, czy "kanon" był "rzymski", ale pełna dosłownej słodyczy "komunia" zawsze rozdawana była klęczącym do ust; celebrans nosił chyłkiem wykradaną najlepszą z babcinych koszul nocnych, przepasany był sznurkiem do bielizny, na szyję zakładał jedwabny szalik po pradziadku, a na grzbiet "ornat" w postaci całkiem gustownego ciocinego ponczo. Bawiłem się chętnie, choć rolę księdza zwykle grał niezbyt lubiany przeze mnie kuzyn, w czym upatruję psychologicznego podłoża faktu, że znakomicie potrafię łączyć praktyczną ortodoksję z teoretycznym antyklerykalizmem. Ale ad rem:
Chętnie odstąpię owe tablice jakiemuś polskiemu kapłanowi celebrującemu "tridentinę". Proszę tylko o kontakt mailowy.
---*---
Jest 21:43. Tablice poszły w ludzi. Na Śląsk. Opolski.