Abp Rowan Williams, prymas Wspólnoty Anglikańskiej, stwierdził że wszystkie należące do Kościoła Anglii nieruchomości pozostaną własnością tej wspólnoty. Słowa te padły w odpowiedzi na pytanie dziennikarza zadane podczas wspólnej konferencji prasowej z abp. Vincentem Nicholsem, katolickim prymasem Anglii i Walii, gdy rozważano „techniczne” aspekty powrotu niektórych anglikańskich parafii i wspólnot do jedności z Rzymem.
Zastanawiające jest, co wtedy pomyślał abp Nichols? Może przypomniał sobie w jaki sposób przed 450 laty, za rządów Henryka VIII, Kościół Anglii wszedł w posiadanie owych dóbr? Szkoda, że obecnie panująca monarchini, która nadal jest Najwyższym Rządcą Kościoła Anglii, ani nie może, ani nie chce naprawić błędów swych poprzedników. Teoretycznie jednak pewne ruchy w tej materii byłyby możliwe. Wystarczy przypomnieć sobie, że z końcem XIX wieku gabinet premiera Gladstone’a skasował połowę z dwudziestu czterech anglikańskich biskupstw w Irlandii, a na początku wieku XX parlament najzwyczajniej zlikwidował Kościół Walii i podarował go wraz z jego klerem, wiernymi i majątkiem Kościołowi Anglii.
Problem w tym, że wielu anglikańskich biskupów nadal wyznaje nie mający już wiele wspólnego z rzeczywistością pogląd, że z racji posiadania statusu Kościoła państwowego mają obowiązek roztaczać opiekę duszpasterską nad całym krajem, i że każdy mieszkaniec Zjednoczonego Królestwa ma prawo być w tym Kościele ochrzczony, wziąć ślub, czy zostać wyprawiony w Ostatnią Drogę. I tak na przykład biskup z Southwark stwierdził, iż „nie wyobraża sobie, by niektóre parafie i należące do nich budynki kościelne mogły zmienić właściciela, bo on nadal ma obowiązek opieki duszpasterskiej nad wszystkimi bez wyjątku mieszkańcami diecezji” (sic!). Pomyśleć, że podobne niedorzeczności padają z ust anglikańskiego kleru w sytuacji, gdy w rzeczywistości w wielu częściach kraju załamała się cała anglikańska struktura kościelna, o sieci parafii nie wspominając. Hierarchowie Wspólnoty Anglikańskiej stoją więc przed koniecznością podjęcia jakiejś rozsądnej decyzji w tej sprawie. Jeśli Kościół Anglii będzie zachowywać się jak pies ogrodnika i strzec dostępu do swoich nie używanych już budynków, to takie działanie tylko przyspieszy rozkład chrześcijaństwa na Wyspie, a kolejne świątynie oddane w ręce developerów zamienią się w mieszkania, sklepy, puby i kluby, ale także meczety.
Problem w tym, że wielu anglikańskich biskupów nadal wyznaje nie mający już wiele wspólnego z rzeczywistością pogląd, że z racji posiadania statusu Kościoła państwowego mają obowiązek roztaczać opiekę duszpasterską nad całym krajem, i że każdy mieszkaniec Zjednoczonego Królestwa ma prawo być w tym Kościele ochrzczony, wziąć ślub, czy zostać wyprawiony w Ostatnią Drogę. I tak na przykład biskup z Southwark stwierdził, iż „nie wyobraża sobie, by niektóre parafie i należące do nich budynki kościelne mogły zmienić właściciela, bo on nadal ma obowiązek opieki duszpasterskiej nad wszystkimi bez wyjątku mieszkańcami diecezji” (sic!). Pomyśleć, że podobne niedorzeczności padają z ust anglikańskiego kleru w sytuacji, gdy w rzeczywistości w wielu częściach kraju załamała się cała anglikańska struktura kościelna, o sieci parafii nie wspominając. Hierarchowie Wspólnoty Anglikańskiej stoją więc przed koniecznością podjęcia jakiejś rozsądnej decyzji w tej sprawie. Jeśli Kościół Anglii będzie zachowywać się jak pies ogrodnika i strzec dostępu do swoich nie używanych już budynków, to takie działanie tylko przyspieszy rozkład chrześcijaństwa na Wyspie, a kolejne świątynie oddane w ręce developerów zamienią się w mieszkania, sklepy, puby i kluby, ale także meczety.
Dlaczego anglikanie nie mieliby okazać się wielkoduszni (i przy okazji sprawiedliwi) umożliwiając innym chrześcijanom korzystanie kościołów do nich należących? Oczywiście rodzi się tutaj pokusa czarno-białego widzenia sytuacji: oto źli, sfrustrowani anglikanie po jednej stronie i dobrzy, pobożni katolicy po drugiej, którym ci pierwsi nie dają „chwalić Boga w świątyniach Jego”. Taki rodzaj pychy i zawiści nie jest przecież wyłączną domeną Kościoła Anglii. Spotykali się z nią przecież katoliccy tradycjonaliści we Francji, gdy byli zmuszeni do celebracji Mszy trydenckich na schodach zamkniętych kościołów; w Polsce, gdy ten, czy ów biskup „z braku innych możliwości” wyznaczał jako miejsce celebracji Mszy trydenckiej dobrze zakonspirowaną wewnętrzną kaplicę domu zakonnego; czy w Niemczech, gdzie katolickie zakonnice z wymierającego zgromadzenia wolały sprzedać klasztor i kościół na nocny klub, niż odstąpić tradycjonalistycznemu instytutowi. W przypadku anglikanów może pojawić się jeszcze inna pokusa. Biskupi muszą zdawać sobie sprawę z faktu, że anglokatolicy nadal wierni Canterbury są przeciwwagą dla radykalnie protestanckiego stronnictwa ewangelikalnego, któremu hierarchia nie bardzo jest do czegokolwiek potrzebna. Biskupi anglikańscy będą wobec tego – mimo wszystko – starali się zatrzymać konserwatywny kler w ramach zarządzanych przez siebie struktur. W jaki sposób to zrobią? Mogą oczywiście brnąć w projekt anglikanizmu „dwutorowego” gdzie w ramach jednej wspólnoty poszczególne grupy nie uznają własnych święceń i sakramentów dzieląc się coraz bardziej, ale mogą również próbować wywierać nacisk ekonomiczny. Trzeba pamiętać, że anglikański konserwatywny kler nie jest zobowiązany do zachowania celibatu, ma żony i dzieci, którym musi zapewnić dom, utrzymanie i wykształcenie. Pytanie ilu z nich stojąc przed ewentualnością utraty miejsca zamieszkania i państwowej posady zdecyduje się żyć jedynie z datków swoich niewielkich tradycjonalistycznych wspólnot?
Z drugiej zaś trony rodzi się pytanie, czy konwertujący anglo-katolicy znajdą pomoc i wsparcie wśród lokalnej katolickiej hierarchii, której duma została urażona powołaniem na terenie ich diecezji struktur od ich władzy niezależnych? Dość jest przecież w Anglii zamkniętych katolickich świątyń i wymierających klasztorów, które można przekazać rodzącym się anglo-katolickim ordynariatom.
Jakub Pytel