Konstantyna Najmowicza poznałem gdy jeszcze używał zakonnego imienia Nikodem i jako karmelitański kleryk przygotowywał się do święceń kapłańskich. Nie przypuszczałem wtedy, że będę kiedyś mógł cieszyć się odprawianymi przez niego Mszami w rycie „trydenckim”. Gdy jednak zaczął je celebrować, to przez myśl mi nie przechodziło, że opuści kiedyś zakon, by móc czynnie służyć odnowie Kościoła. Decyzja nie była dla niego łatwa, podobnie jak oswojenie się przez jego polskich przyjaciół i znajomych z faktem, że przełożeni Instytutu Dobrego Pasterza skierowali go do pracy na Antypodach.
Obecnie ksiądz Konstantyn Najmowicz jest drugim posługującym w Chile kapłanem IBP. Jego przełożonym jest ksiądz Rafael Navas, Kolumbijczyk, który od 20 lat mieszka i pracuje w tym kraju. Navas, kapłan od niego starszy i schorowany, był niegdyś członkiem Bractwa Św. Piusa X, ale po kontrowersjach związanych z zakresem stosowania „jurysdykcji zastępczej” opuścił Bractwo. Obu księżom towarzyszy młody brazylijski kleryk przygotowujący się do kapłaństwa. Ten pierwszy jest dowodem, że Konstantyn – jak mówi – „ma szczęście do przełożonych”, kleryk zaś jest „dobrym człowiekiem i będzie z niego pobożny kapłan”.
Warunki w Santiago nie są łatwe. Kościół chilijski przesiąknięty jest nie tylko ideami modernistycznymi, nie tylko zmaga się z odradzającymi się elementami kultów pogańskich, ale także z cały czas żywą i stanowiącą olbrzymi problem teologią wyzwolenia. Spora część kleru, nawet niektórzy biskupi, to ludzie przychylni doktrynie marksistowskiej i nie wahający się nauczać o „walce klas”. Skutkiem takiej postawy hierarchów jest kulejąca formacja młodych kapłanów nauczanych w seminariach o zmartwychwstaniu jako symbolu i jego „socjalnym” sensie, gdy w Cesarstwie Rzymskim prześladowane chrześcijaństwo zmartwychwstało jako religia państwowa, czy Maryi będącej jedynie „duchową dziewicą”.
Nie dziwi więc, że na Mszę „trydencką” – symbol zdrowej doktryny i sztandar mogących nadejść zmian – miejscowe duchowieństwo spogląda z niechęcią, żeby nie powiedzieć wrogością. Jak trudne muszą być warunki pracy księży z Instytutu Dobrego Pasterza niech świadczy fakt, że sabotowane są nawet przygotowania do Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, którą za dwa tygodnie, w rocznicę wejścia w życie zapisów motu proprio Summorum Pontificum ma odprawić w miejscowej katedrze kardynał Medina Esteves, emerytowany prefekt Kongregacji Kultu Bożego. Chilijscy tradycjonaliści, świeccy i duchowni, wiążą z tym wydarzeniem spore nadzieje na zmiany, podobnie jak z nieodległym już odejściem na emeryturę ordynariusza Santiago kard. Francisco Javiera Errázuriza Ossy. Może także wtedy dom instytutu doczeka się odpowiedniego statusu kanonicznego.
Niewątpliwie ułatwiłoby to podjęcie na miejscu, w Santiago, formacji przyszłych kapłanów. Do IBP cały czas bowiem zgłaszają się młodzi ludzie z Ameryki Łacińskiej pragnący rozeznać powołanie, jednak barierA finansowa i językowa nie pozwalają im na podjęcie studiów w seminarium we Francji. W tej chwili księża poszukują w Santiago miejsca pod budowę konwiktu dla seminarzystów lub budynku nadającego się do adaptacji na ten cel.
Dom IBP w Santiago znajduje się w jednej z ubogich dzielnic tej sześciomilionowej metropolii. Nie jest to jedna z dzielnic nędzy tak charakterystycznych dla wielkich miast Ameryki Południowej – takich w Chile raczej nie ma. W niedzielnych Mszach św. odprawianych w przydomowej kaplicy (nadal mających status prywatnych, a odprawianych na portatylu konsekrowanym jeszcze przez abpa Lefebvre’a) uczestniczy ok. 30 osób. W Santiago funkcjonuje stowarzyszenie tradycjonalistycznych wiernych „Magnificat”, jednak uboga dzielnica położona na obrzeżach metropolii nie sprzyja frekwencji osób z dzielnic centralnych. Wielu uboższych wiernych musi poświęcić ponad godzinę, by dotrzeć do świątyni, a nie wszystkich stać na takie przejazdy. Trzeba jednak dodać, że księża są traktowani przez miejscowych wiernych z bardzo dużą serdecznością, mogą liczyć na ich hojność i pomoc również w trudach życia codziennego.
Dom, a właściwie domek w którym mieszkają kapłani IBP jest bardzo skromny. Nie posiada ogrzewania, które – jak mówią miejscowi – jeszcze dziesięć lat temu było zupełnie niepotrzebne (globalne ocieplenie?). Jednak dziś, jak piszę ks. Najmowicz konieczne jest używanie piecyków gazowych, „bo rankiem jest na tyle zimno, że gdy ze współbraćmi odmawiam prymę, to widzę jak z naszych ust wydobywają się obłoki pary (…). Domek jest lichy, ale da się żyć. Mój pokój ma chyba trzy na trzy metry i gdy otwieram drzwi, muszę przesunąć krzesło. Jedzenie przynoszą ludzie, my tylko odgrzewamy. Nie są to rarytasy, ale zwykłe jedzenie ubogich ludzi. Jednak przez to, że jest ofiarowane z hojności serca i niesamowitej dobroci smakuje o wiele bardziej niż wiktuały z najdroższych francuskich restauracji”.
Korespondencja i fotografie pozwalają sądzić, że ksiądz Konstantyn znakomicie odnalazł się w nowych warunkach – jak sam pisze: „Mam się wyśmienicie, chociaż świadomość odległości jest przytłaczająca. Z językiem oswajam się powoli, ale kazania głoszę już bez kartki. Duchowo i moralnie czuję się pierwszorzędnie. Choć jesteśmy w centrum różnych modernistycznych nadużyć, to są one od nas bardzo daleko. Nie żałuję swojego wyboru!”.
Jakub Pytel