Wczoraj dworowałem sobie z rewizji Aktu o Sukcesji, ale nawet przyjrzawszy się z powagą całej sprawie i tak muszę powiedzieć, że wolałbym, aby niczego nie zmieniano, bo może to przynieść więcej szkód niż pożytku. I to nie tylko katolikom, ale w ogóle chrześcijaństwu na Wyspie.
Brytyjski monarcha jest Najwyższym Zwierzchnikiem Kościoła Anglii (Supreme Governor), a tym samym anglikanizm jest religią państwową. Prawo regulujące następstwo tronu choć literalnie dyskryminuje jedynie katolików, to w rzeczywistości, przez fakt zwierzchnictwa monarchy nad Kościołem Anglii, blokuje dostęp do tronu każdemu nie-anglikaninowi (czy szerzej nie-protestantowi).
Akt o Sukcesji zabezpiecza tron przed katolikami w taki sposób, że wyłącza z dziedziczenia osoby, które choć są anglikanami, to mają katolickiego małżonka. Twórcy Act of Settlement świadomi tego, że według praw Kościoła katolickiego dzieci ze związku katolicko-innowierczego muszą być wychowywane w religii rzymskiej – zabezpieczyli kraj przed sytuacją grożącą wojną domową, gdy po królu-anglikaninie dziedziczyć mieliby np. jego wyznający anglikanizm bratankowie z pominięciem królewskich, katolickich synów.
Jak dotąd nikomu nie śniło się, że na tronie Wielkiej Brytanii może zasiąść kto inny niż protestant, czy katolik, ale dzisiaj Wyspa nie jest już krajem, jakim była w roku 1701, ani nawet tym z czasów Jerzego VI, ojca obecnej królowej. Mezalianse i rozwody w rodzinie panującej unaoczniły obserwatorom, że w pewnej czasowej perspektywie małżonkiem angielskiej następczyni tronu może zostać nie tylko papista, ale także np. muzułmanin. W obu tych przypadkach, a w tym drugim z absolutna pewnością, potomstwo będzie musiało być wychowywane w religii innej niż anglikanizm.
Nawet po ewentualnych zmianach prawa trudno wyobrazić sobie, by innowierca stawał na czele Wspólnoty Anglikańskiej, zaprzysięgał jej prawa, zobowiązywał się ją chronić i był koronowany przez arcybiskupa Canterbury. Wystarczy spojrzeć choćby na to, że kardynał Basil Hume odmówił propozycji przyjęcia tytułu i zasiadania w Izbie Lordów, żeby nie tworzyć nawet pozoru podporządkowania brytyjskich katolików głowie Kościoła Anglii. O tym, by kardynał składał przysięgę wierności komukolwiek innemu niż papież nawet nie wspominam.
Tak oto wstąpienie na tron pretendenta wyznania innego niż anglikańskie doprowadzi do rozdziału monarchii i Kościoła Anglii, a tym samym anglikanizm może utracić status religii państwowej. Z pozoru taka sytuacja powinna być katolikom na rękę. Jest jedno „ale”. Otóż w przypadku objęcia tronu przez katolika Kościół Anglii rozsypie się, bo przy życiu trzyma go już jedynie jego państwowy status i dotacje, a Kościół katolicki i tak nie zajmie jego miejsca i nie przejmie państwowego statusu. Nie zgodziliby się na to ani Anglicy (ze względów innych niż religijne), a tym bardziej Rzym. W ten sposób całe chrześcijaństwo w Anglii – bez różnicy na konfesję – ogromnie straci na znaczeniu, a już teraz jest bardzo słabe. Na 25 mln. brytyjskich anglikanów regularnie praktykuje ok. 840 tys., a na 4,5 mln. katolików 860 tys., przy czym trzeba dodać, że Kościół Anglii – inaczej niż katolicki – nie nakłada na sumienia swoich wiernych obowiązku uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach (można wręcz odnieść wrażenie, iż nie nakłada już żadnych obowiązków).
Tak oto w debacie publicznej miejsce chrześcijaństwa, jako reprezentanta religijnej części brytyjskiej populacji, mogą zająć przedstawiciele najżywotniejszej w Brytanii religii - islamu. Nieuchronnie doprowadzi to do sytuacji jaką znamy z Francji, gdzie stracie sił laickiego państwa i islamskiego fundamentalizmu nie tylko nie wzmacnia chrześcijaństwa, ale jeszcze bardziej je marginalizuje.
Powstaje pytanie czy Londyn wart jest Mszy, a jeśli tak, to czy koniecznie teraz?
---*---
Do Polski wrócę w samą wigilię totustuistyczno-semperfidelistycznych obchodów okrągłej, czwartej rocznicy śmierci Jana Pawła II. Widząc porywy serca rodaków odczuwam nawet pewien żal, że rozum nie pozwala mi w pełni podzielać ich entuzjazmu.
---*---
Dziś prima aprilis. W swojej poczcie znalazłem komunikat zaczerpnięty z "Rzeczpospolitej":
„Generał Wojciech Jaruzelski odmówił Platformie Obywatelskiej kandydowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego z pierwszego miejsca listy. Rozmowy z generałem Kiszczakiem jeszcze trwają. Pośrednikiem jest Episkopat”.
Dobre:)