Po raz pierwszy widziałem kardynała Hoyosa przed ośmioma laty w Rzymie. Towarzyszyłem wtedy JFL podczas audiencji, której kardynał udzielił Radzie Una Voce Internationalis w siedzibie kierowanej przez niego Komisji Ecclesia Dei. Osiem lat, a jakby minęła cała epoka. I nie idzie o to, że czas posunął kardynała, ale o pontyfikat Benedykta XVI.
Jan Paweł II umierał bardzo długo. Wielu wydaje się, że kilka miesięcy, jednak proces „odchodzenia do domu Ojca” trwał całe lata, a jego miarą była utrata sił i, co za tym idzie, przechodzenie steru rządów w ręce trzymającej papieża pod kloszem kamaryli Sodano – Dziwisz – Marini. Taka sytuacja nie sprawiła jednak, że owi papiescy „opiekunowie” przejęli nagle władzę nad Kościołem. O nie! Ich wpływ był najbardziej widoczny w polityce personalnej Stolicy Świętej, decyzje w ważnych sprawach podejmowane były tylko w razie naglącej konieczności, a wszystko inne toczyło się siłą bezwładu. I nawet Duch Święty zdawał się trwać w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków.
Nic więc dziwnego, że podczas owego spotkania w roku 2000 kardynał Hoyos i jego przyboczni, prałaci Perl i Calkins, podchodzili do nas z pewną rezerwą. Wówczas miałem wrażenie (na ile potrafiłem zrozumieć, bo rozmowa toczyła się aż w czterech językach), że spotkanie to czysta kurtuazja. Hoyos zdawał się być życzliwy, ale nie potrafiłem ocenić na ile ta życzliwość jest szczera, a ograniczona decyzyjną niemocą, a na ile jest to typowa klerykalna poza. Z perspektywy czasu dostrzegam, że kardynał po prostu nie mógł powiedzieć nam niczego, co dawałoby jakiekolwiek realne nadzieje na zmiany zanim Jan Paweł II nie spocznie w watykańskich kryptach. A nawet ta sytuacja nie musiała przynieść niczego nowego. Hoyos wykazał się więc uczciwością.
Rzeczywistą miarą jego stosunku do spraw, którymi zajmuje się Komisja Ecclesia Dei, są jego dzisiejsze działania, a tutaj trudno zarzucić kardynałowi brak zaangażowania, czy jakieś istotne zaniedbania.
---*---
Dziś kardynał Hoyos celebrował Mszę świętą z okazji XX rocznicy powstania Bractwa Św. Piotra. Msza odprawiała się w kościele Santissima Trinita dei Pellegrini- siedzibie rzymskiej parafii personalnej petrystów. Fotorelację można zobaczyć na stronie Bractwa, a tutaj zamieszczam kilka moich niedoskonałych zdjęć.
_______
foto (od góry): Procesja wkracza do kościoła. Kardynał Hoyos. Wnętrze świątyni. Fasada kościoła. Duchowny z lewej to właśnie pater Dietmar Aust, o którym pisałem w poście sprzed dwóch dni.
---*---
Po południu i wieczorem zwiedzaliśmy Rzym. W bazylice św. Piotra już byliśmy, dlatego, jak na pobożnych pielgrzymów przystało pojechaliśmy do kolejnych trzech bazylik patriarchalnych: do świętego Jana na Lateranie, do Santa Maria Maggiore i do świętego Pawła za Murami. Nie wiem dlaczego, ale ostatnia z bazylik robi na mnie największe wrażenie. Może idzie o to, że w niej najbardziej odczuwam starożytnego ducha chrześcijaństwa.
-------
foto (od góry): Bazylika św. Jana na Lateranie - fasada. Lateran - fasada północna (od strony Pałacu Apostolskiego). Bazylika Matki Boskiej Większej (Santa Maria Maggiore) - fasada. Matka Boska WIększa - wnętrze. Bazylika św. Pawła za Murami - fasada. Statua św. Pawła na dziedzińcu bazyliki.
---*---
Gdy widzę rozwrzeszczane grono niemieckich turystów-emerytów odzywają się we mnie najgorsze, najbardziej mordercze instynkty. Zwykle mam później wyrzuty sumienia podsycane przez świadomość, że powinienem być bardziej wyrozumiały i cierpliwy, szczególnie wobec starszych ludzi. W sklepiku przy Bazylice Św. Pawła przekonałem się, że chyba nie jestem aż takim złym człowiekiem, skoro przy obsłudze niemieckich pielgrzymów cierpliwość tracą nawet pobożne włoskie zakonnice.
---*---
Kiedyś zostałem - wraz z przyjaciółmi - bardzo niegrzecznie potraktowany przez pewnego młodzieńca. Dojmujące przykrość górowała nad złością. Dziś ów chłopak, nieco już dojrzalszy i bardziej opanowany zdobył się na słowo "przepraszam". Pewnie nawet nie wie jak wielką uczynił mi tym radość.