„W reakcji na ferwor ewangelizacyjny sprzed lat
pięćdziesięciu misje zagraniczne traktowane są dziś ze sporą nieufnością (tekst powstał w 1931 r. - JP). Wielu
urzędników w chwilach nieurzędowych przyznaje, że gdyby to od nich zależało,
oczyściliby kraj z wszelkich misjonarzy; wiele osób prywatnych mówi, że nigdy
nie zatrudni jako służącego „chłopca z misji” – zawsze są nieuczciwi i często
bezczelni. Antyimperialistyczna interpretacja dziejów upatruje w misjonarzach
forpocztę penetracji handlowej. Dla romantyków z upodobaniem do kolorytu
lokalnego to smutasy, które kazały odziać się nagości, a zamiast pięknych rzeźb
tubylców wszędzie porozstawiały gipsowe statuetki Najświętszego Serca. Poważniejsi
socjologowi utrzymują, że wskutek zakazu ceremonii inicjacyjnych ulega erozji
integralność plemienna i, co za tym idzie, cała tradycyjna struktura
sprawiedliwości i moralności. Wielu duchownych w Europie nie potrafi, jak sądzę,
powstrzymać niechęci na myśl o wielkich sumach zbieranych i przekazywanych
corocznie ku wątpliwej korzyści odległych zakątków świata – sumach, które można
by wykorzystać na miejscu na działalność o bezpośrednim i oczywistym znaczeniu.
Heroiczne placówki misyjne atakowane są ze wszystkich stron. Nie da się spędzić
w Kampali jednej nocy, by któraś strona nie próbowała pozyskać naszych
względów.
Oczywiście, z teologicznego punktu widzenia nie ma
wątpliwości: każda duszyczka ochrzczona, wychowana w wierze, utwierdzana przez
sakramenty w chrześcijańskim stylu życia – to czyste dobro, bez względu na to,
czy zamieszkuje ciało czarne czy białe. Ponadto, ponieważ wzrost jest miarą
życia, nie jest możliwe, by wiara się nie rozprzestrzeniała – ekspansja jest
organicznie nierozłączna z jej istnieniem. Lecz we współczesnych kontrowersjach
argumenty teologiczne są mało skuteczne. Wydaje mi się, że można to przypisać
powszechnemu sceptycyzmowi, z jakim przyjmie się szerzenie kultury Zachodu;
gdyby bowiem udało się uchronić Afrykę od jakiejkolwiek penetracji z zewnątrz,
europejskiej, arabskiej czy hinduskiej, gdyby tutejsza ludność mogła żyć niezłomnej ignorancji, tworząc od korzeni
własną wiarę oraz instytucje, to wówczas, wiedząc jak spapraliśmy robotę w
Europie i jak ogromne zło towarzyszy każdemu dobru, które zdołaliśmy osiągnąć,
moglibyśmy uznać, że próba nawracania Afryki, kiedy są jeszcze poganie w
Europie, była rzeczą szkodliwą. Jednakże jest całkiem pewne, że w dobie
optymistycznej ekspansji poprzedniego stulecia Afryki nie zostawiono by w
spokoju. Nieważne, czy by tego chciała – trafiłyby tam najgorsze śmieci naszego
kontynentu; mechanizacja transportu, rządy przedstawicielskie, organizacja
pracy, sztucznie pobudzany apetyt na różnorodność ubrań, jedzenie i rozrywki –
wszystko to czyhało na Afrykanów tuż za rogiem. Europa ma tylko jedną dobrą
rzecz, którą może komukolwiek zaproponować, i tę przynieśli misjonarze. Do Ugandy
misjonarze dotarli przed kupcami i urzędnikami; temu właśnie zawdzięczamy ich
wyjątkową pozycję jako administratorów całego szkolnictwa podstawowego i średniego w kraju, gdzie edukację uważa się
za najwyższą powinność rządzących”.
Evelyn Waugh, Daleko stąd. Podróż afrykańska (org. Remote People), Warszaw 2012, s. 214-215