„Trzeba,
żeby
każda parafia przygotowała miejsce dla
tych
ludzi, którzy są prześladowani, którzy przyjadą tutaj, oczekując pomocnej ręki i tego braterstwa, którego
gdzie indziej nie znajdują” – powiedział (powtarzając za papieżem Franciszkiem) abp Stanisław Gądecki, przewodniczący
Konferencji Episkopatu Polski, podczas Mszy św. w Chełmie odprawionej na
zakończenie „peregrynacji znaków Światowych Dni Młodzieży” (sic!).
Trudno nie odnieść wrażenia, że apel abp. Gądeckiego został wygłoszony
po to, żeby uciszyć różnych „głosicieli Ewangelii” w rodzaju stacji
telewizyjnej TVN24 oraz lewicowych portali internetowych, których redaktorzy co
rusz wypominają Kościołowi milczenie w kwestii imigrantów. Arcybiskup znakomicie
rozumie, że to, o co apeluje nigdy się nie ziści. Imigranci zmierzają na Zachód
i żeby zatrzymać ich w Polsce potrzebne są strzeżone obozy, a nie gościna w
parafiach. Apel jest zatem posunięciem zręcznym. Zręcznym podwójnie, bo
metropolita poznański wygłosił go na terenie diecezji, nad którą nie ma
jurysdykcji i dlatego gest ten pozostanie jedynie symboliczny.
Ale czy to dobrze? Wcale nie! W sytuacji, gdy państwo pozostaje
bezwładne i, co niemal pewne, w końcu ugnie się pod żądaniami Niemiec, Kościół mógłby
stanąć na wysokości zadania i sformułować własną politykę imigracyjną. Po
pierwsze, dlatego że nie powinien przechodzić obojętnie wobec ewangelicznego
nakazu miłości bliźniego, a po drugie, żeby dać władzom do ręki odpowiednie
statystki i ratować nasz kraj przed zalewem muzułmanów. Bo o ile państwo nie
może odrzucać wniosków o status uchodźcy ze względu na to, jaką religię wyznaje
składający, to Kościół jest już w tej mierze wolny – może sprowadzać do Polski
chrześcijan. I powinien to robić. W imię współodpowiedzialności za Ojczyznę. Od
25 lat polski episkopat ma taki wpływ na władzę, jakiego biskupi w innych
krajach (poza prawosławną Grecją) mogą mu tylko pozazdrościć; a skoro tak, to
musi uznać, że część niepowodzeń tego ćwierćwiecza to również jego
niepowodzenia. Chodzi oczywiście o demografię i, po części wynikającą z
rozluźnienia więzów społecznych - emigrację. Dziś, tak jak w wiekach chwały i
potęgi Rzeczpospolitej możemy spróbować podzielić się Ojczyzną i wzbogacić ją ludźmi
ojczyzny pozbawionymi – miłosiernie, ale przede wszystkim rozumnie.
Gdyby poważnie potraktować apel abp. Gądeckiego, to Polska, dzięki
Kościołowi, mogłaby od razu zaoferować gościnę 25 tys. prześladowanych
chrześcijan. Wystarczyłoby, żeby każda z 10 tys. parafii przyjęła po jednej
pięcioosobowej rodzinie. Owszem, byłoby to wyzwanie, ale wykonalne – rozsądne,
bezpieczne i dobrze rokujące, gdy chodzi o asymilację uchodźców (swoją drogą
tego typu akcja powinna już dawno zostać przeprowadzona w stosunku do Rodaków
ze Wschodu).
Oczywiście jest jeszcze taka możliwość, że przewodniczący Konferencji
Episkopatu Polski poważnie traktuje swój apel o przyjęcie w parafiach uchodźców
bez względu na to, kim są i w co wierzą, i że podejmie działania w tym
kierunku. Wówczas, jako poznańczyk, oczekuję od abp Gądeckiego, że sam da
przykład troski o uchodźców i zakwateruje kilka rodzin na Ostrowie Tumskim. Nie
proponuję udzielenia im gościny w pałacu, bo byłaby to demagogia, ale można
przecież wykwaterować z okazałego domu mieszkającego „w cieniu poznańskiej
katedry” abp. Paetza, który przecież dysponuje jeszcze stumetrowym mieszkaniem
w najlepszej dzielnicy Rzymu.
Jakub Pytel