23.03.2013

Mandatum pauperum



Na Mszy Świętej Wieczerzy Pańskiej pierwszy raz w życiu byłem dopiero jako uczeń liceum. Nie był to efekt jakichś rodzicielskich zaniedbań w dziedzinie wychowania religijnego, ale posłuszeństwa wobec władzy duchownej. Tak! W latach 80. ubiegłego wieku w naszej nowo powstałej wielkomiejskiej osiedlowej parafii – jak w wielu podobnych – w Wielki Czwartek udzielano dzieciom pierwszej Komunii Św. W związku z tym w Niedzielę Palmową proboszcz wprost apelował, żeby  zrobić miejsce w kościele dla komunikowanych, ich rodziców i chrzestnych oraz gości. A nasz był niewielki, bo powstał z połączenia kaplicy pogrzebowej i „wiaty katechetycznej” (komuniści nie godzili się na budowę nowego kościoła). Nie miałem jednak do proboszcza pretensji – dzieckiem byłem dość pobożnym, ale nigdy nie lubiłem ścisku i przedłużających się ceremonii.

Mimo rokrocznej absencji na wielkoczwartkowych uroczystościach, obrzęd mandatum był mi znany z przekazów telewizyjnych i kojarzył się z Rzymem i papieżem Janem Pawłem II. Moja babka ze strony ojca (rodzina po mieczu była na tyle „czerwona” by znajdować przyjemność w prowokowaniu „klerofaszystów” po kądzieli) z rozważań na temat zabiegów pielęgnacyjnych, którym jej zdaniem musieli się poddać uczestnicy obmywania nóg przez papieża, uczyniła rodzaj wielkanocnej tradycji kultywowanej aż do jej śmieci. Mnie mandatum wydawało się obrzędem dostojnym i pięknym, choć nieco zbyt dosłownym. W ogóle od dziecka nie lubiłem dosłowności w liturgii, wszystkich tych budzących politowanie gipsowych żłóbków i gróbków. Stryj powiedział, że jestem ikonoklastą. Nie wytłumaczył mi, co to znaczy, a ja pomyślałem, że ikonoklasta, to miłośnik pięknych ikon (a nie pokracznych gipsowych figurek) i wydałem w antykwariacie miesięczne kieszonkowe na album z reprodukcjami świętych obrazów (Art of Ancient Vologda, Leningrad 1978). Tak zaczęła się fascynacja, która z różną intensywnością trwa po dziś dzień. Oczywiście po czasie zrozumiałem, co stryj miał na myśli – obaj byliśmy w błędzie i obaj mieliśmy rację. Owszem, żałuję, że na Zachód nie dotarł spór o kult obrazów, a później nie nastąpił Tryumf Ortodoksji. Zapewne artyści musieliby bardziej powściągliwie podchodzić do sztuki religijnej strzegąc katolików przed dżumą renesansu i mającą ją wyleczyć cholerą baroku.

Mniejsza jednak o historię sztuki. Wróćmy do mycia nóg, które, gdy pierwszy raz zobaczyłem je na żywo, wydało mi się po prostu groteskowe. Obrzęd parafialny w niczym nie przypominał dostojnych i dobrze zorganizowanych watykańskich ceremonii: brzęk misek, cieknący dzban, przestawianie ławek, tęgi proboszcz, który wyglądał jak flaga Monako – u góry czerwony z wysiłku, u dołu przepasany białym płótnem – wyjący chór parafialny, ścisk, tłum, duchota i do tego wszyscy ci ojcowie, wujowie i dziadkowie biegający po prezbiterium o jednej bosej stopie i z butem w ręku… Pomyśleć, że to żałosne wspomnienie zawdzięczam papieżowi Piusowi XII i jego niefortunnej reformie obrzędów Wielkiego Tygodnia, gdy zezwolono na celebrowanie mandatum poza katedrami i kościołami opackimi – również w parafiach.

Kiedy nasz nowo wybrany papież Franciszek zapowiedział, że w Wielki Czwartek obmyje nogi dwunastu młodocianych kryminalistów, odezwał się cały chór oburzonych tym, że nie będą to starcy, najlepiej kapłani diecezji rzymskiej. Zgoda – też jestem za tym, aby podtrzymać zwyczaj, że papieże i biskupi obmywają nogi kapłanom, opaci swym braciom, a proboszczowie – skoro tak bardzo chcą – starszyźnie parafialnej. To prawda, że widok Pawła VI w 1977 r. całującego nogi rzymskich młodzieńców musiał budzić mieszane uczucia (gorszył Mackiewicza, który pisał, że papież składa hołd rewolucji 1968 roku), ale mandatum nigdy przecież nie było zarezerwowane dla starców. Po Wieczerniku mycie nóg było elementem liturgii chrzcielnej („Kto umyty jest, nie potrzebuje, tylko żeby nogi umył, bo cały jest czysty” J 13, 10), a zaniknęło na skutek zmniejszającej się liczby dorosłych katechumenów. Później weszło do klasztorów i praktykowane było bardzo szeroko – raz w tygodniu lub częściej. Do tego liturgia klasztorna dokonała z czasem rozróżnienia na mandatum fratrum (obmycie stóp braci) i mandatum pauperum (obmycie stóp ludzi ubogich). Za czasów Benedykta z Anianu, wielkiego, choć nieco zapomnianego reformatora życia zakonnego, mandatum pauperum stosowano niemal codziennie przy okazji wydawania posiłków ubogim (oczywiście w klasztorach męskich obmywano stopy mężczyzn, a w żeńskich – choć rzadziej – stopy kobiet). Obmywano także stopy nowicjuszy składających śluby, a w Wielki Czwartek zarówno braci jak i biedoty, ale podczas osobnych ceremonii – ubogich podczas Mszy, a braci później, w kapitularzu. Od XIV w. znów czyniono starania, aby obydwa rodzaje mandatum połączyć w jeden obrzęd, ale nie wszystkie zakony były skłonne przyjąć takie rozwiązanie. Ta ceremonia do katedr zawędrowała już w VII wieku, a w Rzymie zaczęła być praktykowana – wg różnych historyków – pomiędzy IX a XI w. W wieku XII była już stałym elementem tamtejszej liturgii i pozostaje nim do dziś. A owi starcy, to ludowe wyobrażenia dotyczące wieku (a może bardziej wyglądu) Apostołów. Nie będę więc zgorszony jeśli papież Franciszek obmyje stopy młodzieży, byle nie były to dziewczęta – nie dość, że łamałoby to uświęconą tradycję, to jeszcze przywoływało w mym grzesznym umyśle biblijny obraz Zuzanny i starców.

Byłbym dużo szczęśliwszy, gdyby papież Franciszek zechciał być jeszcze bardziej pokorny niż jest i przyjąć słodkie brzemię rzekomych watykańskich luksusów. Owszem, kardynał Bergoglio był człowiekiem bardzo skromnym i bezpretensjonalnym (ujęła mnie historia o 30 gumkach-recepturkach), ale czy rzeczywiście Benedykt XVI miał opinię człowieka nieskromnego, pławiącego się w luksusach? Nosił taki strój papieski, jaki przewidywała tradycja, a jego odrzucenie przez Franciszka może i jest wyrazem skromności, ale na pewno nie pokory. Cóż, mamy papieża Argentyńczyka, a w jego ojczyźnie, w jego czasach i w jego zakonie populizm i demagogia były dopuszczalnym środkiem ewangelizacji. Gomez Davila miał rację pisząc, że „publiczne gesty winny być jak najściślej sformalizowane, aby zapobiec tak podobającej się głupcom sfingowanej spontaniczności”. Z kolei Ghandi powiedział – a ten diabeł znakomicie wiedział, co mówi – „że nic nie kosztuje tak wiele, co stworzenie pozorów ubóstwa i prostoty”. Przyjmując papieską perspektywę widzenia świata zastanawiam się zatem ile będzie kosztowało przeniesienie Mszy Wieczerzy Pańskiej z Watykanu do więzienia Casal del Marme (logistyka, wzmocniona papieska ochrona, zwiększenie liczby strażników, zorganizowanie transmisji i dziesiątki innych spraw – aż chciałoby się zakrzyknąć, że dzieci w Afryce głodują!). Przytransportowanie więźniów na Lateran czy Watykan byłoby tańsze, ale efekt medialny byłby słabszy. Oczywiście można założyć im łańcuchy i uczepić kule u nóg, żeby dało się słyszeć żałosny brzęk, ale mamy XXI wiek i podobno nie wypada.

Mimo wszystko nie mam żalu do papieża Franciszka. Jest władcą suwerennym i może celebrować według własnej fantazji, byle zachował powagę sakramentu. Chciałbym tylko, żeby bardziej przejął się przykładem postaci, którą wybrał sobie na patrona i zachował umiar w wykonywaniu gestów pokory i miłości względem muzułmanów, a z pewnością, żeby nie umywał im nóg. Nie dlatego, że chrześcijanie nie powinni kochać mahometan. Sułtan powiedział do św. Franciszka z Asyżu: „Wasz Pan poucza w Ewangeliach, że nie powinniście odpłacać złem za zło i nie powinniście odmówić nawet płaszcza temu, kto wam chce zabrać tunikę. Tym bardziej wy, chrześcijanie, nie powinniście najeżdżać naszych ziem!”. Seraficki Święty odpowiedział: „Wydaje mi się, że nie czytałeś Panie całej Ewangelii. Gdzie indziej jest istotnie powiedziane: «Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. W ten sposób Jezus chciał nas pouczyć, że choćby jakiś człowiek był dla nas przyjacielem lub krewnym, lub nawet był nam drogi jak źrenica oka, musimy być gotowi oddalić go, wyrwać z korzeniem z naszego otoczenia, gdyby próbował oddalić nas od wiary i miłości naszego Boga. Dlatego właśnie chrześcijanie postępują słusznie kiedy zajmują wasze ziemie i walczą z wami, wy bowiem bezcześcicie imię Chrystusa i staracie się oddalić od religii tylu, ilu tylko możecie. Gdybyście natomiast chcieli poznać, wyznawać i czcić Stwórcę i Odkupiciela świata, kochalibyśmy was jak samych siebie!»” Cóż, zaraz po ogłoszeniu przez BBC zapowiedzi tego, że papież umyje nogi muzułmanom (choć ks. Lombardi nie wspominał o religii tych, którzy poddadzą się temu obrzędowi), jeden ze współpracowników mego kuzyna, człowiek, który dotąd wydawał się niezwykle sympatyczny, powiedział swoją pasztuńską angielszczyzną: „On już rozumie i ty też zrozumiesz – niedługo wszyscy będziecie czcić proroka, albo wszyscy będziecie myć nam nogi”. 

Jakub Pytel