21.09.2009

Koło ratunkowe dla anglokatolików.

Poszukując kolejnych informacji na temat rozmów Watykanu z przedstawicielami ruchu anglokatolickiego dotyczących ewentualnej grupowej konwersji do Kościoła katolickiego natknąłem się na tekst Damiana Thompsona zatytułowany „We should throw a lifeline to struggling Anglicans”, a opublikowany w jednym z sierpniowych wydań Catholic Herald.
Artykuł wydał mi się interesujący również dlatego, że pokazuje jak ważną rolę we właściwie rozumianych działaniach ekumenicznych pełni realizowana właśnie „benedyktyńska” reforma reformy. Oto:

Przed kilkoma miesiącami byłem świadkiem małego cudu: mój anglikański przyjaciel przystąpił do Kościoła. Był to cud ponieważ ów przyjaciel niewzruszenie stał na stanowisku, że nie chce być “rzymski” pomimo swojej miłości do tradycyjnej katolickiej liturgii. Na przemianę jego serca złożyło się wiele czynników, ale wyjaśnieniem dlaczego nagle zdobył się na ten krok są dwa słowa: Benedykt XVI.

Kult publiczny znajduje się w centrum chrześcijańskiej religijności mego przyjaciela, i (na ile mogę to ocenić po wielu przeprowadzonych z nim rozmowach) najważniejszym powodem, dla którego nie porzucił anglikanizmu było to, że nie mógł podzielić przekonań Kościoła, którego kult nie był ortodoksyjny. Jego zastrzeżenia nie dotyczyły Vaticanum II, ale swobodnego podejścia do celebracji Mszy, co sprawiało, że trudno mu było uwierzyć w wyjątkowy, powszechny status Kościoła rzymskiego.

I wtedy nadszedł czas Benedykta XVI. Nie chcę powiedzieć, że Jan Pawel II nie dbał o kult – regularnie piętnował nadużycia liturgiczne – ale obserwatorom wewnątrz, jak i na zewnątrz Kościoła wydawało się, że nic takiego się nie miało miejsca. Dla kontrastu, obecny Ojciec Święty jasno daje do zrozumienia, że biskupi i księża muszą w trybie pilnym przywrócić liturgii należną powagę. I tak, choć to, co w Summorum Pontificum zostało zapisane drobnym drukiem wciąż jest lekceważone przez wielu biskupów, nie ulega wątpliwości, że Benedyktowi XVI skutecznie udało się uwolnić dawną formę rytu rzymskiego.

Czy jest przypadkiem, że “benedyktyńska” reforma liturgii zbiega się z marszem Wspólnoty Anglikańskiej ku nieuniknionej schizmie? Nie byłoby dla mnie niespodzianką, gdyby Joseph Ratzinger, stary znajomy anglikańskich konserwatystów, postrzegał oba procesy jako opatrznościowe. Jego liturgiczna odnowa jawi się jako generalne porządki przed wizytą gości. Aby nie popełnić żadnego błędu papież Benedykt chce “wpuścić” anglikanów w jak największej liczbie. Taka konwersja byłaby owocem raczej, niż niepowodzeniem, projektów ekumenicznych (choć należy dodać, że papież pragnie również pogłębienia solidarności z nie-katolikami, którzy nie mają konwersji w swoich planach).

Jednak na jakich warunkach należy przyjąć byłych anglikanów? Odpowiedź na to pytanie nie jest rzeczą łatwą, podobnie jak w różnych okresach historii Kościoła nie było łatwym przyjmowanie do jedności z Rzymem prawosławnych dysydentów. Kiedykolwiek pro-katoliccy członkowie innych Kościołów i denominacji wyłamywali się z głównego nurtu swego wyznania Watykan był wikłany w dysputy na temat ważności święceń, konwersji całych grup wobec nawróceń indywidualnych, żonatych księży i rytów liturgicznych. Zanim sprawy się ustabilizowały mogło to zabrać całe dekady, jeśli nie stulecia. Jednak długofalowe korzyści mogą być niezwykłe, czego dowodzi niedawna i wzbudzająca wielkie emocje fundacja uniwersytetu dokonana przez Kościół katolicki obrządku wschodniego na Ukrainie.

Najważniejsze, by nie stracić szansy danej przez niebiosa. Wśród katolików i konserwatywnych anglikanów panuje powszechne przekonanie, że Kościół [katolicki] w Anglii i Walii nie zrobił wystarczająco wiele, by przyjąć uchodźców z Kościoła Anglii po tym, gdy w 1992 roku zaczęto w nim ordynować kobiety. Choć – jak się wydaje – być może po prostu ówczesne warunki temu nie sprzyjały. [Katoliccy] biskupi Anglii i Walii nie byli dobrze nastawieni do „mizoginicznych” tradycjonalistów, jak byli oni niesprawiedliwie przedstawiani; standard katolickiej liturgii był cały czas niski, a anglokatolicyzm, mimo podziału i niepowodzeń, cały czas zachowywał ducha walki.

W tej chwili ruch katolicyzujących anglikanów się rozpada. Liberalne duchowieństwo z “Kościoła Wysokiego” po cichu zarzuciło swój sprzeciw wobec kapłaństwa kobiet, porzuciło zasady, ale zachowało ornaty. Zaakceptowano większość otwarcie homoseksualnych duchownych, którzy byli problemem jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. I tak konserwatywni anglokatolicy przestali się nadal identyfikować z Kościołem Anglii traktującym ich jak nie całkiem zdrowych na umyśle.

Co do naszych katolickich biskupów, to mają teraz więcej sympatii dla anglokatolickich rozterek. Nominacja arcybiskupa Vincenta Nicholsa do Westminsteru jest wydarzeniem znaczącym, choć nigdy nie był on ani “tradycjonalistą”, ani nie angażował się w dialog liberalnych katolików i liberalnych anglikanów, który okazał się marnowaniem czasu po rozpoczęciu ordynacji kobiet, gdy ponowne zjednoczenie stało się niemożliwe. Jednak, jako niedawno mianowany biskup Westminsteru, zdążył już dyskretnie utorować drogę do Rzymu co najmniej jednemu anglikańskiemu duchownemu i nie ma powodu, by sądzić, że nie będzie tak czynił nadal.

Decydującą zmianą jest to, że obecny papież – inaczej niż jego poprzednik – ceni konserwatywną anglokatolicką tradycję i jest otwarty na pomysł, by doktrynalnie ortodoksyjni anglikanie mogli konwertować jako całość, wnosząc ze sobą duchowy dar. Jest też świadomy, że choć praktyczne trudności związane z takim krokiem (lub serią kroków) są ogromne, to katolickie ekumeniczne lobby nie będzie go zniechęcać, bo – nawet teraz – stara się on zdobyć sympatię liberalnych anglikanów.

Stąd powierzenie Kongregacji Nauki Wiary głównej roli w negocjacjach z anglo-katolikami. Na Kongregacji nie robią wrażenia ekumeniczne pochlebstwa, a jej członkowie są na tyle pozbawieni sentymentów, by zdawać sobie sprawę że grupy szukające jedności z Rzymem mogą mieć brudy w swojej kościelnej historii. Na przykład Traditional Anglican Communion (TAC) jest osobną niezależną organizacją pod przewodnictwem abp Johna Hepwortha, dwukrotnie żonatego byłego katolickiego księdza. Trudno o większe bagno.

Nie ma najmniejszych szans, by Hepworth wykonywał w Kościele posługi biskupie, ale on i wszyscy jego biskupi uroczyście podpisali Katechizm Kościoła Katolickiego jako preludium do możliwej grupowej konwersji. A to co jest naprawdę ważne dla Kongregacji Doktryny, to wiedza, że TAC jest teraz jednoznacznie prawowierna w całym swym nauczaniu. Watykańscy ekumeniści mogą być oczywiście pod wrażeniem kulturowego katolicyzmu arcybiskupa Canterbury, ale najbliższa Ojcu Świętemu Kongregacja wie, że dr Williams przenigdy nie podpisze katechizmu, ponieważ odrzuca wiele zawartych w nim nauk.

Nikt nie wie co może się teraz wydarzyć. Wiele zależy od tego, czy Forward in Faith, osamotniona [w łonie anglikanizmu] tradycyjnie anglokatolicka grupa nacisku podąży za swoją intuicją i w pełni zaakceptuje Magisterium. Katolicy mają oczywiście nadzieję, że tak się stanie, bo jak moglibyśmy odmawiać modlitwę Jezusa z Ewangelii św. Jana „Aby wszyscy byli jedno”, jeśli odwrócilibyśmy się od chrześcijan, których oświeciła prawda.